Do Wiednia trafiłem na zaproszenie czytelniczek INNPoland, które zaprosiły mnie do swojej pracy w stolicy Austrii. Wszystkie pracują w jednym miejscu, czyli w restauracji w ścisłym centrum miasta, którą prowadzi Polka ze swoim mężem Austriakiem.
– Serwujemy lokalną kuchnię. Pomysł, aby zatrudniać w większości Polaków, nie pojawił się z powodu oszczędności. Było to życzenie naszej szefowej kuchni, która postawiła warunek po 6 latach pracy, że zmienia pracę, albo dostaje zgodę na skompletowanie zespołu "po swojemu" – mówi Natalia, właścicielka lokalu.
W INNPoland informowaliśmy, że obecnie mamy do czynienia wśród Polaków ze wzrostem zainteresowania wyjazdami do bogatych krajów Europy Zachodniej w celach zarobkowych. Pomimo zapewnień rządu, który jeszcze sprawuje swoją funkcję. Polacy, zamiast wracać do kraju, coraz częściej wyjeżdżają z Polski.
Najnowszy raport Polskiego Forum HR pokazuje, że delegowanie pracowników do pracy za granicą staje się coraz bardziej popularne. Według informacji przedstawionych przez portal pulshr.pl, obroty związane z delegowaniem pracowników uległy znaczącemu wzrostowi o ponad 50 procent. W drugim kwartale 2022 roku wyniosły one 64 miliony złotych, natomiast w drugim kwartale 2023 roku wzrosły do 97 milionów złotych.
Zebrane przez analityków dane są jednoznaczne. Już teraz aż 55 proc. ankietowanych deklaruje, że myśli o wyjeździe za granicę w celach zarobkowych. Z tej grupy osób 10 proc. deklaruje chęć wyjazdy trwającego nie dłużej niż 3 miesiące. Kolejne 6 proc. respondentów planuje wyjazd na maksymalnie pół roku, a aż 15 proc. nie potrafiło wskazać konkretnego czasu trwania swojego wyjazdu.
Gosia jest jedną z tych osób, które wyjechały. Po obronionym licencjacie dziewczyna przeczytała, że Austria to kraj, w którym mieszkanie jest bardziej prawem niż towarem. Stąd niskie ceny wynajmu mieszkania, bo kawalerkę w przyzwoitym standardzie w centrum można tu znaleźć za 500 euro miesięcznie, czyli niemal dwa razy taniej niż w Warszawie, przy dwukrotnie wyższej stawce za godzinę. Pracę tu znalazła bardzo szybko, będąc jeszcze w Polsce.
– Chciałam nie tylko poznać inną kulturę, ale przeżyć więcej niż znajomi. Co prawda nie znałam języka, ale zobaczyłam ogłoszenie za 10 euro na godzinę i napisałam. Odpowiedź przyszła po dwóch dniach. W dwa tygodnie pozamykałam swoje sprawy w stolicy, wsiadłam samolot i tym sposobem jestem tu już czwarty miesiąc – wyjaśnia.
Historie pracowników restauracji są do siebie bardzo podobne. Różnią się jedynie celem pracy. Gosia i Monika chcą poznawać świat, a Martin ze Słowacji planuje osiąść w Austrii na stałe.
W Polsce pomimo wykształcenia, bez znajomości nigdy nie zarabiałabym dziennie 450 złotych za dzień na rękę jak tutaj. Moja ostatnia pensja w Warszawie, to było 300 złotych za 11-godzinny dzień pracy, a 75 proc. pensji szło na mieszkanie i rachunki. Odłożenie na abonament było problemem. Teraz za 8 godzin dostaję 100 euro na rękę, nie martwię się o ubezpieczenie i mam trzy weekendy w miesiące wolne.
Gosia twierdzi, że podstawą do podjęcia pracy w Wiedniu jest zaświadczenie o zameldowaniu, ponieważ lokalne prawo nakłada obowiązek taki obowiązek na osoby pracujące w Austrii i osiedlające się na jej terenie.
– U nas obligatoryjnie każda osoba po dniu próbnym musi podpisać umowę. Nie tylko nie chcemy problemów, ale po prostu to należy się pracownikowi. W jej ramach opłacamy pracownikowi ubezpieczenie, które nie jest już odliczane od jego stawki za godzinę. Fakt 10 euro na lokalne warunki dla Austriaka to mało, ale zawsze po kwartale staramy się zwiększać płace pracowników – mówi mi właścicielka lokalu.
Spytałem dziewczyny o ich zarobki w skali miesiąca. Wszystkie pracują mniej więcej tyle samo, czyli 20 dni w miesiącu, a to przekłada się na wynagrodzenie w wysokości 2200 euro. Co z wydatkami?
– Za mieszkanie płacę dokładnie 550 euro plus rachunki, czyli łącznie 630 euro. Do tego dochodzi internet za 20 euro i zakupy co tydzień, czyli 100 euro tygodniowo. Regularnie co miesiąc oszczędzam 1150 euro – skrupulatnie wylicza Gosia, która minimum raz w miesiącu lata "gdzieś, gdzie jest ciepło i słońce".
Z dziewczynami rozmawiam, stojąc na zapleczu. To jedyne miejsce na przerwę na papierosa. Z kuchni aż bije gorącem przez otwarte na oścież drzwi, widać przez nie 6 stale odpalonych, gazowych palników.
Martin ze Słowacji, który również tu pracuje tłumaczy mi łamaną, ale zrozumiałą polszczyzną, że dziś "zmywak" to nie to samo, co lata temu w Londynie. Twierdzi, że "przez unijne regulacje i lokalne przepisy prawa pracy właściciel restauracji musi mieć człowieka praktycznie do każdej czynności osobno na oddzielnym stanowisku".
– To nie tak jak u was w Polsce, że wystarczy talerz po pierogach wrzucić do wyparzarki. Tu serwowane dania najbardziej nam utrudniają robotę. Taki Apfelstrudel podawany w głębokiej misce, utopiony w zastygającej z każdą minutą waniliowej czekoladzie sprawa, że domycie takiego półmiska w największej tabace to wyczyn – mówi mi Słowak.
O "tabace", czyli w żargonie pracowników gastronomii wzmożonym ruchu, opowiadają mi również Gosia i Monika.
– Styl podawania tych dań, a także to, co pojawia się na talerzu, nie ułatwia nam zadania szybkiego zmywania, a przecież nie tylko tym się zajmujemy. W wolnych chwilach kroimy warzywa i pomagamy w kuchni. To wszystko dzieje się rotacyjnie na zmianę w 2-godzinnych turach – relacjonuje Gosia.
Z kolei Monika pokazuje mi talerze, które kelner właśnie przyniósł z sali do kuchni. Widać na nich pozostawione spore części knedlów z wylaną z nich, już zastygniętą czekoladą. Na części talerzy widać wręcz połowę normalnych porcji.
– Knedle z cukierkiem Mozart w środku podane na ciepło, to ich narodowa potrawa. Domycie talerza po nich graniczy z cudem. Mąka, czekolada i tłuszcz i marcepan to połączenie zabójcze nawet dla wyparzarki. Umiejętność pracy pod presją czasu jest tu też ważna. Owszem są momenty, gdy skupiamy się na produkcji kuchennej, bo sala jest pusta, ale zawsze od godz. 12 restauracja się zapełnia. Od tej pory do 21 ciężko mówić o spokoju. Zwroty, krzyki z kuchni mocne ciśnienie. Da się przyzwyczaić, najważniejsze jest nie brać uwag personalnie, bo pracujemy tu w końcu w zespole – dopowiada Monika.
Podobnie jak w innych branżach nie brakuje, tak i w tej nie brakuje "cebulactwa". Choć określenie to kojarzy się z reguły z polską, karykaturalną oszczędnością, to historie przytoczone przez moje rozmówczynie udowadniają, że nie tylko w naszym kraju mamy z tym zjawiskiem do czynienia.
– Minimum raz dziennie jest historia z gościem, najczęściej turystą, który po zjedzeniu akurat mięsa i połowy kartofli odnajduje włos w porcji, żądając zwrotu pieniędzy. Oczywiście włos ląduje tam celowo z jego głowy. Jak pracowałam przy Stephansplatz, gdzie pizze sprzedawałyśmy na kawałki, ludzie potrafili wracać z samym rantem z ciasta, "bo był zbyt upieczony". Przy takim ruchu nikt się z nimi nie kłoci i oddajemy im te kilka euro. Szkoda na nich czasu i nerwów przy takim obrocie – twierdzi Monika.
Podobnych sytuacji jest więcej. Jak mówią pracowniczki, na porządku dziennym są pety z papierosów wrzucane i gaszone w niedojedzonych potrawach i kokilkach sosów.
– Większość ludzi przychodzi na tzw. dzień próbny, myśląc, że za "nic nierobienie" dostaną pieniądze i pójdą do domu – mówi o procesie rekrutacji pracowniczka. Cała załoga twierdzi, że jest sporo zainteresowanych osób, ale większość z nich spóźnia się, nie chce pracować lub woli opuścić swoje stanowisko w połowie dnia, "bo jest impreza".
Zrezygnowaliśmy ze standardowej rekrutacji na rzecz postów na facebookowych grupach i lokalnych portalach. Tu nie płaci się za ogłoszenia, a dzięki kontaktom załogi po prostu radzimy sobie na żywca swoimi metodami.
Dziewczyny twierdzą, że nie doświadczyły mobbingu, czyli z tym, z czym stereotypowo kojarzyła się niegdyś praca na zmywaku.
– Nikt na nikogo nie krzyczy, nie ma mowy o mobbingu, czy nawet podniesionym głosie, co w Polsce zdarza się w wielu miejscach. Tu pracodawcy zależy na pracowniku i stara się zatrzymać za wszelką cenę. Stąd na wejściu umowa o pracę – opisuje Gosia.
Warunki pracy, które tu zobaczyłem, wizualnie nie różnią się znacząco od tych w Polsce. Z informacji, jakimi podzieliły się ze mną Polki, wynika, że pensja na konto wpływa tu podobnie, jak w Polsce – pomiędzy 10., a 14. dniem każdego miesiąca.
– Nie ma też problemu z zaliczkami, a nawet tygodniową wypłatą – kończy Gosia.
Restauracja, w której pracują, nie tylko oferuje znacznie bardziej konkurencyjne warunki zatrudnienia względem tych w Polsce, ale też gwarantuje swoim pracownikom posiłek w trakcie zmiany oraz nielimitowany dostęp do napoi – i nie jest to woda, a to, co w menu softów dla gości lokalu.
– W Polsce, gdy jest wakat, przedsiębiorcy liczą na dyspozycyjność od razu. Gdy pracowałam w Warszawie w znanej burgerowni, sama musiałam smażyć mięso, przygotowywać produkcję, zmywać naczynia i wydawać posiłki gościom. Tutaj jest inaczej, każdy ma swój dział i nie ma mowy o multiplikacji wykonywanych czynności. Jak mówią Niemcy: Ordnung muss sein! – śmieje się Monika.