logo
"Wciąż więcej nie wiemy, niż wiemy. Uważam jednak, że nie jest to fortunny moment na tego typu regulacje w Polsce". Fot. PIOTR KAMIONKA/REPORTER. Montaż: INNPoland.pl
Reklama.

Podatek cyfrowy wywołał w ostatnich dniach dyskusję, do której dołączył nawet przyszły ambasador USA. Propozycja nałożenia podatku na największe korporacje technologiczne, z których większość pochodzi ze Stanów Zjednoczonych, sprowokowała nawet groźby w kierunku polskiego rządu. 

Chodzi o podatek nakładany na duże firmy technologiczne, które generują znaczne przychody z działalności cyfrowej, takiej jak reklama internetowa, sprzedaż danych użytkowników czy usługi platformowe.

Ma on na celu opodatkowanie zysków generowanych w danym kraju, nawet jeśli firma nie ma tam fizycznej siedziby.

"Autodestruktywny podatek, który zaszkodzi tylko Polsce i jej relacjom z USA. Prezydent Trump również odpowie, jak należy. Cofnijcie podatek, by uniknąć konsekwencji!" – napisał Thomas Rose, nominowany przez Donalda Trumpa na stanowisko ambasadora Polski w lutym, na platformie X. 

Czytaj także:

Wcześniej informacja podana przez Krzysztofa Gawkowskiego, że jego resort rozpoczął pracę nad propozycją podatku cyfrowego, wywołała sprzeczne reakcje. 

"Mógłby on przetransferować zyski od potężnych globalnych korporacji, niezależnie od miejsca ich pochodzenia, do budżetu, a one później mogłyby pracować na rzecz rozwoju polskich firm technologicznych" – argumentował wicepremier i minister cyfryzacji. 

Do propozycji chłodno odniósł się w środę premier Tusk: "Jak państwo wiecie, mamy do czynienia z nowymi trendami, jeśli chodzi o politykę celną, podatkową. Zgodnie z tym nowym trendem mogę powiedzieć: te podatki nałożymy, a może nie nałożymy. Na razie w rządzie nie ma pracy nad takim projektem, ale premier Gawkowski przygotowuje ewentualne projekty". 

Wątpliwości co do tego, kto ma prawo wprowadzać taki podatek, ma natomiast inny resort: "Ministerstwo Finansów nie prowadzi obecnie prac nad podatkiem cyfrowym. Wyłącznie Minister właściwy do spraw finansów publicznych odpowiada za polską politykę podatkową" – napisał resort finansów, w odpowiedzi na pytania PAP Biznes.

Minister Gawkowski nie zamierza się uginać i na antenie Radia Zet powiedział: "Ten czas, w którym jakiekolwiek państwo, nawet mocarstwo uważa, że ktoś będzie lennem innego państwa się skończył. Nie zamierzam się wycofywać". 

My o podatek cyfrowy pytamy dwóch ekspertów: Alka Tarkowskiego – współzałożyciela i dyrektora strategii Fundacji Open Future oraz Michała Kanownika – prezesa zarządu Związku Cyfrowa Polska i członka Rady ds. Cyfryzacji działającej przy Ministrze Cyfryzacji w latach 2019-2021. 

Ich podejście do podatku cyfrowego okazało się diametralnie różne

Po co nam podatek cyfrowy?

– Warto zacząć od tego, że w Polsce już taki podatek de facto istnieje, choć nie zawsze o tym w ten sposób myślimy. Mówię tu o opłacie audiowizualnej na Polski Instytut Sztuki Filmowej, która w 2020 roku objęła platformy audiowizualne – mówi Alek Tarkowski z Fundacji Open Future. – Z tzw. podatku od Netflixa w ciągu czterech lat do budżetu wpłynęło 150 milionów złotych. Logika jest prosta: chcemy wspierać polską produkcję filmową, a platformy, które z niej korzystają, powinny się do tego dokładać. 

– Jednak podatek, o którym teraz mówimy, dotyczyłby innych firm, niż platformy streamingowe. Po co mielibyśmy go wprowadzać? – pytam.

– Najczęściej pojawia się pomysł, by objąć nim tylko największych graczy, przede wszystkim firmy bazujące swoje przychody na reklamach. Tego rodzaju podejście po raz pierwszy zaproponowano w Akcie o usługach cyfrowych. Ta regulacja obejmuje platformy mające więcej niż 45 milionów aktywnych użytkowników w Europie. To jakiejś 20 podmiotów. W większości są to firmy amerykańskie, ale oprócz tego np. TikTok czy Alibaba. Co ciekawe, jeszcze żadna z platform AI-owych nie spełnia tych kryteriów – mówi Tarkowski, który widzi dwa powody wprowadzenia podatku cyfrowego. 

Według współzałożyciela Open Future pozwoliłby to na finansowanie rozwoju europejskiej infrastruktury cyfrowej, służącej polskiej suwerenności i wspierającej internet jako sferę publiczną. Po drugie środki pozyskiwane z tego tytułu mogłyby zostać przeznaczone na przeciwdziałanie szkodom społecznym wyrządzanym przez duże firmy technologiczne, w szczególności przez platformy społecznościowe.

– Chodzi między innymi o wpływ na dzieci oraz rozpowszechnianie dezinformacji. Potrzebujemy środków, by temu zapobiegać, by dbać o higienę cyfrową. Skąd je wziąć? Z potężnych podmiotów z dużymi budżetami, które można opodatkować – mówi specjalista. 

Czytaj także:

Mniej optymistyczny jest Michał Kanownik ze Związku Cyfrowa Polska. 

– Wciąż więcej nie wiemy, niż wiemy. Uważam jednak, że nie jest to fortunny moment na tego typu regulacje w Polsce.

– Dlaczego? – pytam. 

– Po pierwsze, jesteśmy w trakcie wdrażania globalnego podatku wyrównawczego, który obejmuje wszystkie międzynarodowe korporacje, w tym właśnie big techy. Przy okazji jednocześnie likwiduje się ulgi inwestycyjne,  co, moim zdaniem, może mieć negatywne konsekwencje dla polskiego rynku – mówi prezes Związku Cyfrowa Polska.

I dodaje: – Po drugie, mamy doświadczenia z europejskiego aktu o sztucznej inteligencji, które pokazują, że regulacje nie zawsze pomagają innowacyjności. Czasem wręcz przeszkadzają, ograniczając dostępność niektórych usług. Obawiam się, że podatek cyfrowy – choć nie wiemy jeszcze w jakim kształcie – może wywołać podobne wątpliwości inwestycyjne.

– A jednak mamy przykłady wprowadzania takiego podatku w innych krajach, również w Europie – dopytuję. 

– Rozumiem, że istnieją doświadczenia francuskie, hiszpańskie czy brytyjskie. Ale mamy jednolity rynek cyfrowy, a usługi objęte podatkiem mogą być zamawiane i fakturowane np. w Irlandii. Jak urząd skarbowy ma rozstrzygać, jaka część wpływów pochodzi z reklamy w Polsce, a jaka z Czech czy Węgier? – mówi Kanownik.

– Myślę jednak, że przy każdym podatku specjalnym, który dotyczy tylko kilku podmiotów, warto patrzeć na konsekwencje dla całego rynku – dodaje specjalista. – Doświadczenia z Hiszpanii czy Francji pokazują, że wpływy do budżetu mogą być zniwelowane przez straty lokalnych firm, które ponoszą koszty droższych usług globalnych graczy. Pytanie, jaki rachunek wyjdzie finalnie w Polsce.

Suwerenność polskiej chmury

Zapewne największa różnica w perspektywie ekspertów dotyczy wizji cyfrowej suwerenności Polski. 

– Europa, tak jak nie może pozwolić sobie na to, żeby się nie zbroić, tak samo nie może zaniedbywać świata cyfrowego – mówi Tarkowski. – Brakuje nam na przykład "europejskiej chmury": serwerów ulokowanych w Polsce czy Europie, na których mogłyby działać podmioty publiczne i firmy europejskie. Ale też widać potrzebę tworzenia europejskich serwisów społecznościowych. Takich, które zrealizują europejską wizję internetu jako uregulowanej sfery publicznej. Tymczasem dziś jesteśmy uzależnieni w tych kwestiach od firm spoza Unii. A ostatnie wydarzenia pokazują, że zagraniczne podmioty nie chcą działać na zasadach, które w Europie przyjęliśmy. Podatek, o którym mówimy, powinien wspierać tworzenie tego rodzaju europejskich alternatyw.

– Nie kupuję tego argumentu. Po pierwsze, potencjalne wpływy z podatku są zbyt małe, by miały wpływ na europejską suwerenność. Po drugie, suwerenność technologiczna Europy to mit – nie zgadza się Kanownik. – Europa przespała moment na bycie liderem innowacyjności. Dziś dosypywanie pieniędzy do budżetu nie nadrobi lat zaniedbań. Musimy zatem budować globalne partnerstwa technologiczne.

Czytaj także:

W perspektywie Alka Tarkowskiego podatek cyfrowy wzmocniłby krajową branżę tech, która – jak dodaje – już teraz ma się czym pochwalić. 

– Suwerenność cyfrowa obejmuje centra danych, chmurę, serwisy publiczne. Mamy świetny przykład mObywatela, usługi której zazdrości nam wiele innych państw w Europie. To coś, czym możemy się chwalić i to jest właśnie cyfrowa infrastruktura publiczna, którą możemy dalej rozwijać – mówi współzałożyciel Open Future. 

Moi rozmówcy w odmienny sposób wyobrażają sobie również cel, na który mogłyby zostać przeznaczone przychody z omawianego podatku.  

– Moim zdaniem to nie może być podatek, który po prostu zasili budżet. Powinniśmy utworzyć fundusz, który będzie wspierał suwerenność cyfrową. Chodzi o technologie, które nas w Polsce i Europie upodmiotawiają, oraz o duże programy walki z dezinformacją i wspierania higieny cyfrowej – argumentuje Tarkowski.

– Podatek cyfrowy ma zasilić budżet państwa. Państwo natomiast jest słabym inwestorem i przekaźnikiem pieniędzy na inwestycje. Ma wiele ograniczeń, także mentalnych. Nie jest w stanie inwestować zgodnie ze standardami startupowymi, bo jest sparaliżowane ryzykiem – mówi Kanownik.

– Wolałbym, by państwo zachęcało firmy, zarówno polskie, jak i globalne, do inwestowania w Polsce, tworzenia nowych produktów, usług i technologii – dodaje prezes Cyfrowej Polski. – Z tego Polska miałaby większą korzyść niż z jednorazowego zastrzyku finansowego.

Na skalę europejską

Obu ekspertom zadałem to samo pytanie dotyczące tego, na jakim szczeblu powinien być wprowadzany podobny podatek. 

– Głosy krytyczne wskazują, że wprowadzenie podatku cyfrowego tylko na skalę Polski wykluczy nas, i że powinno to być działanie na skalę całej Unii Europejskiej – mówię.

– Bardzo bym tego chciał. Może nie jest za późno, by Polska wprowadziła ten temat do prezydencji w UE. W programie Komisji Europejskiej na ten rok nie ma wprawdzie takiego tematu, ale Polska inicjatywa może być punktem wyjścia na przyszłe lata – mówi Tarkowski z Open Future. – Pamiętajmy, że Europa ma ponad 500 milionów mieszkańców. Wspólnie moglibyśmy wywierać większy nacisk na te podmioty i czerpać większe korzyści.

Tutaj wyjątkowo zgadza się z nim Michał Kanownik. 

– Jeśli w ogóle mamy rozmawiać o takim podatku, powinien być wprowadzony na poziomie Unii Europejskiej lub OECD  [Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju to międzynarodowa organizacja, która zrzesza 38 państw członkowskich i wspiera współpracę w dziedzinie gospodarki, handlu i rozwoju – przyp. red.] Polska, mając prezydencję w Radzie UE, może podjąć tę rozmowę.

Czytaj także:

Podstawowe ryzyko

Niedawno pisaliśmy dla was o inwestycjach, jakie Google i Microsoft zamierzają prowadzić w Polsce. To właśnie tych gigantów miałby dotyczyć podatek cyfrowy. Można by sądzić, że ich zainteresowanie Polską może niepokoić krajową branżę tech, która bałaby się monopolu Doliny Krzemowej. 

Eksperci nie zgadzają się jednak, by ich inwestycje stanowiły zagrożenie dla polskiego rynku, a tym bardziej, żeby podatek cyfrowy mógł im przeciwdziałać. Ten jest w jednak obarczony innymi zagrożeniami. 

Podstawowe ryzyko to przerzucenie kosztów na konsumentów i małych reklamodawców. Jednak przykład opłaty audiowizualnej pokazuje, że to nie musi się stać – mówi Tarkowski z Open Future. – Cieszę się, że Microsoft i inni giganci inwestują w Polsce, ale moim zdaniem te dwie kwestie się nie wykluczają. Nie chodzi też o to, by zastąpić komercyjne serwisy, tylko by wspierać alternatywy i lokalny rozwój technologii. Opłaty od biznesu są nie tylko czymś normalnym, ale stanowią warunek jego funkcjonowania.

– W ostatnich kilku tygodniach słyszymy bardzo pozytywne deklaracje globalnych graczy amerykańskich dotyczące Polski. Nie widzę zagrożenia z ich strony – mówi Michał Kanownik. – Chcą inwestować w centra badawczo-rozwojowe, przetwarzania danych i kompetencje cyfrowe. To dla mnie bardzo pozytywny sygnał.

Czytaj także: