„Ta cebula w garniturze nie przestaje się toczyć”. Znany bloger pomstował na sklepową, w sieci go zjedli

Marcin Długosz
Tomasz Miler chce być ikoną stylu: to bloger zajmujący się modą męską, drogimi i wyrafinowanymi trunkami oraz stylem życia. Jego blog wypełniają porady dotyczące szeroko rozumianego lifestyle – od dywagacji na temat dzisiejszego rozumienia słowa „gentleman” po rozważania na temat archetypu męskości sprowadzonego do posiadania samochodu. Niestety, jednym wpisem na Facebooku Tomasz Miler niemalże przekreślił całą swoją renomę arbitra elegancji.
Tomasz Miler Fot. Tomasz Miler / Facebook
W środę wieczorem Miler nie spodziewał się zapewne, co go spotka. Beztrosko wyszedł do sklepu po pieczywo i lody na wypadające następnego dnia święto. – Na zamknietych na klucz drzwiach widzę kartkę: zaraz wracam. Oczywiście, nic w tym złego, ani dziwnego – zaczyna z pozoru niewinną opowieść bloger.

– Jednak ułamek sekundy później przeżyłem jedno z większych zdumień ostatnich miesięcy, bowiem, jako żywo, o JEDEN METR dalej stoi niewiasta w uniformie z logo […] z kotarą włosów opuszczoną po jednej stronie twarzy, która ją zasłania... i pali sobie papieroska, w sposób wręcz bezczelny udając, że mnie i mojej żony po prostu NIE MA – opisywał na Facebooku wstrząśnięty Miler. – Stałem w szoku w odległości 2 metrów od niej przez dłuższą chwilę, ale białogłowa nie zwracała na mnie uwagi, pozorując niezwykłe wręcz zaangażowanie w papierosa i ewidentnie pasjonujący feed jakiegoś social medium w telefonie – pisał bloger, być może trzęsącą się jeszcze ręką.


– W końcu opanowałem zdziwienie, podjąłem decyzję o odwrocie i jednocześnie, przypomniawszy sobie język w gębie, powiedziałem: do widzenia. Sprzedawczyni podniosła głowę... i bez absolutnie żadnego skrępowania odpowiedziała mi uśmiechem – dorzuca Miler. Dalej następuje już komentarz do sytuacji. – Wyobrażam sobie, że narracja tej panny jest taka: płacą mi mało, cały dzień pracuję, więc przerwa, a reszta to już nie moja sprawa. Natomiast z punktu widzenia pracodawcy postawa ta jest dla mnie absolutnie nie do przyjęcia, ponieważ jeśli dla mnie klient jest na pierwszym miejscu, to dla moich pracowników też, i stanowić to MUSI fundament naszych relacji – skwitował oryginalny post przedsiębiorca, okraszając go tytułem OBSŁUGA KLIENTA MASTER LEVEL.

Jeżeli cały incydent miał pozwolić blogerowi na podkreślenie credo swojej działalności i przychylność czytelników – to Tomasz Miler poniósł tu sporą klęskę. W ciągu kolejnej doby z okładem jego wpis obrósł ponad trzema setkami komentarzy, w olbrzymiej większości składającymi się z krytycznych uwag, czasem okraszonych epitetami. – Był problem poczekać? A jakby chciała siku, to po każdej kropli ma przerywać, bo Janusz Zakupów przyszedł po chleb i loda? Master Level to jest klienta, a nie obsługi klienta – ironizował jeden z czytelników.

Po pewnym czasie Miler postanowił uderzyć się w piersi. – Być może przez niepotrzebnie drwiący ton, post został odczytany niezgodnie z moimi intencjami – pisał wkrótce później. Podkreślił, że nikomu nie odmawia przerw w pracy, nie próbuje się wywyższać, „budować klasowości” czy „przejawiać rozdmuchane ego”. A jednak sklepowa odwracała głowę, zamiast powiedzieć: mam przerwę, kończę za pięć minut. – Pozostałe elementy burzy, która się wytworzyła, w postaci przekleństw, wkładania mi w usta pogardliwych słów i poglądów na temat ekspedientki z tego sklepu i pracowników ogólnie, obelgi, życzenie mi uszczerbku na zdrowiu itp., to niestety piwo, które trzeba wypić, kiedy używa się internetu w sposób nieprzemyślany (...) – kwitował.

Cóż, niestety, ta uwaga akurat była dosyć trzeźwa. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin o Tomaszu Milerze usłyszało wiele tysięcy Polaków, którzy wcześniej nie kojarzyli tego blogera i jego modowych przedsięwzięć. A, niestety, jeżeli liczy się pierwsze wrażenie, to tym razem wypadło ono fatalnie.