Vitberg - startup z 25-letnim stażem. Firma z Nowego Sącza sprzedała milion urządzeń do wibroterapii
Znalazł niszę, zbudował prototyp, a potem zaczął sprzedawać swoje urządzenie w setkach egzemplarzy - dzisiaj okoliczności powstania marki Vitberg opisywano by w kategoriach “startupowego sukcesu”. I choć Jacek Sikora swoją pierwszą linię produkcyjną otwierał, a jakże, w garażu, to w latach 90. nikt jeszcze nie posługiwał się analogiami rodem z Krzemowej Doliny w odniesieniu do innowacyjnych biznesmenów, zwłaszcza tych, którzy porwali się na konstrukcję urządzeń do... wibroterapii.
Wibroterapia w najprostszych słowach to…
Zagadnienie jest dość skomplikowane, ale spróbuje je wyjaśnić najprościej jak się da. Wibroterapia to oddziaływanie bodźców mechanicznych na ciało człowieka celem poprawy krążenia, działania przeciwbólowego czy poprawy metabolizmu. Częstotliwość drgań nie może być oczywiście przypadkowa, ani chaotyczna. Efekty daje tylko działanie kierunkowe.
Vitberg - zakład produkcyjny w Nowym Sączu•Fot. materiały prasowe
Z nieprzychylnymi reakcjami i negatywnymi opiniami spotykam się coraz rzadziej, ale kiedy zaczynaliśmy 21 lat temu, to owszem, kpinom i żartom nie było końca. Wibracja kojarzyła się najwyżej z chorobą wibracyjną, czy z chorobą białych palców. Ale ja się uparłem, że to działa, bo widziałem efekty.
Jak dowiedział się pan o wibroterapii?
Przez przypadek. 25 lat temu miałem firmę handlową. Pewnego razu trafiły do nas poduszki do masażu, jak się okazało, niesłychanie wadliwe. Psuły się na potęgę, ale ludzie zamiast je wyrzucać - wracali do nas z pytaniem, czy możemy je naprawić.
Musiały być bardzo drogie.
Skąd. Kosztowały 38 złotych, ale mimo to, kiedy działały, bardzo skutecznie pomagały łagodzić bóle kręgosłupa. Gdyby tych osób z reklamacją przyszło kilka, pewnie zignorowałbym temat, ale kiedy pojawiła się setna i dwusetna osoba, pomyślałem, że coś musi być na rzeczy.
I znalazł pan potwierdzenie, że wibracje rzeczywiście działają?
Drążyłem temat, ale w tamtych czasach nikt, absolutnie nikt, nie był w stanie mi pomóc. Internet był w powijakach, więc przepływ informacji był znacznie bardziej ograniczony, niż dzisiaj.
Kiedy zadzwoniłem do Instytutu Techniki Medycznej do Zabrza z pytaniem, czy prowadzone są na ten temat jakieś badania jeden z tamtejszych profesorów powiedział mi tylko: „Jeśli ludzie twierdzą, że pomaga, to po co to badać?”. Takie myślenie panowało 20 lat temu.
Więc co pana przekonało, że wibroterapia rzeczywiście działa?
Ludzie, którzy nieustannie wracali i prosili, żeby im te poduszki naprawiać, co też robiliśmy. Serwis był bezpłatny, ale w zamian zbieraliśmy opinie oraz informacje, w jaki sposób wibracja pomaga, na jakie schorzenia itp. Dzięki temu zaczęliśmy budować bazę danych, która dzisiaj, kiedy urządzenia produkujemy już sami, rozrosła się do gigantycznych rozmiarów.
Kiedy zdecydował pan, że zamiast sprzedawać, warto produkować swoje urządzenia?
Od sprzedaży pierwszej poduszki do wyprodukowania prototypu minęły trzy lata. Do tej pory wyprodukowaliśmy ich 250 tysięcy. I wszystkie się sprzedały.
Produkcja urządzeń do wibroterapii Vitberg•Fot. materiały prasowe
Nie, z zawodu jestem technikiem gótnictwa, z małym epizodem na studiach prawniczych.
To skąd pan wiedział, jak dostosować częstotliwość wibracji, skoro informacji na ten temat nie było? Próby i błędy? Testy na przyjaciołach?
Dokładnie tak to na początku wyglądało. Kiedy zaczęliśmy produkować drugie urządzenie - materac do wibroterapii, byłem już jednak pewniejszy: trafiłem na artykuł naukowców z Wrocławia pod tytułem: “Wpływ sześcio-minutowej wibracji na pobudliwość elektryczną mięśni”. To była eureka. Pomyślałem: „Wow! czyli ktoś to bada”.
I tak po nitce do kłębka…
...odnajdywałem coraz więcej informacji. Na świecie urządzenia do wibroterapii były produkowane od lat 40-stych. Badania nad wpływem wibroterapii prowadzi się praktycznie w każdym kraju, ale są one bardzo rozproszone. Właśnie dlatego stworzyliśmy nasz dział badawczo rozwojowy, który kataloguje wszystkie badania dotyczące oddziaływania medycznych wibracji na człowieka.
Skoro dobroczynny wpływ wibracji jest udowodniony, dlaczego urządzenia takie jak Vitberg nie są powszechnie stosowane?
Około 100 lat temu wymyślono penicylinę i od tamtej pory wmawia nam się, że „biały proszek” jest jedyną formą leczenia. A to nie jest prawdą. Są inne, naturalne, nie wywołujące skutków ubocznych czy powikłań a wcale nie mniej skuteczne. Do łask wracają zioła, zdrowa i zrównoważona dieta czy ….wibroterapia. Już w XIX wieku zauważono, że jazda konna na oklep czy przejazd dorożką zmniejsza drżenie rąk w chorobie Parkinsona. Delikatne oklepywanie ogranicza ból i poprawia krążenie. O tym, że oklepywanie brzuszka niemowlęcia zmniejsza kolki, wie każda mama. Tacy ludzie jak dr Zander czy dr Kellog, tworzyli XIX w i na początku XX w ośrodki zdrowia, sanatoria w dużej mierze wykorzystujące wibrację w leczeniu czy wspomaganiu procesu leczenia. Wibroterapie powszechnie wykorzystywano w programach kosmicznych, a niektóre wyniki badań miały taką wartość, że były przed światem utajnianie na wiele lat, jak np. badania dr. Nazarowa.
Może tabletki działają szybciej?
Być może. Wibroterapia rzeczywiście wymaga dłuższego procesu. Ja jednak nie biorę żadnych tabletek przeciwbólowych. Może dlatego, że nie potrzebuję, a może dlatego, że godzinę dziennie poświęcam właśnie na wibroterapię.
Miałem kiedyś kontuzję kolana. To właśnie ona sprawiła, że stworzyliśmy moduł „Kolana" do naszego urządzenia RAM Vitberg+. Dzisiaj chodzę normalnie, nie odczuwam żadnych dolegliwości i śmiało mogę powiedzieć, że zawdzięczam to tylko i wyłącznie tej maszynie.
Zakład produkcyjny Vitberg•Fot. materiały prasowe
Wibroterapia w pewien sposób zastepuje ruch. Jako, że dzisiaj ruszamy się nieco mniej, polecałbym jej stałe stosowanie. To może być godzina dziennie, nawet siedząc z laptopem na kolanach. Wibroterapia jest też świetna w przypadku sportowców - wspomaga resytucję, powysiłkową regenerację organizmu. To bardzo ważny aspekt, którego wielu nie docenia. Zapominamy, że po wysiłku należy regenerować się dwa razy dłużej, niż sam ten wysiłek trwał. Ruch jest świetny, ale trenować trzeba z głową.
Wykorzystanie wibracji w sporcie badają dzisiaj naukowcy z AWF w Krakowie. Ufundowaliście im pracownię.
Tak. Prowadzone są tam badania, zajęcia dydaktyczne, jak i regeneracja treningowa dla zawodników. Zdecydowanie przydałaby się druga taka pracownia, bo obecna działa niemal przez 12 godzin dziennie. Obecnie nasze urządzenie testują również AWF-y w Warszawie i Gdańsku.
Dodatkowo, w szpitalu w Proszowicach powstanie pierwsza kliniczna pracownia wibroterapii - będzie ona wykorzystywana w rehabilitacji przyłóżkowej u pacjentów ortopedycznych i onkologicznych. Jesteśmy również po rozmowach z kilkoma innymi szpitalami. Nie ma dnia, żeby ktoś nie dzwonił i nie pytał o możliwość współpracy.
Zainteresowania osób indywidualnych też wzrasta?
Trudno tego nie zauważyć. W rozwoju wibroterapii Polskiej pomagają nam Poradnie Vitberg. Obecnie posiadamy 52 takie placówki w całej Polsce. Codziennie odwiedza je 1,5 tys. ludzi. Każdy może tam bezpłatnie wypróbować urządzenie Vitberg+. Co trzecia, czwarta osoba chce mieć takie urządzenie w domu. Na dzień dzisiejszy mamy z tym pewien problem, bo nie nadążamy z produkcją. Pracujemy na 110 procent normy [śmiech].
Produkcja zajmuje sporo czasu?
Nasz produkt jest składany ręcznie, co wymaga dokładności oraz, jako że jest to wyrób medyczny, wielu testów powykonawczych. Nie mamy jednak ambicji, żeby stać się wielką korporacją. Zdecydowanie przedkładamy jakość nad ilość.
Produkujecie w Polsce, w Nowym Sączu. Nie było pokus, żeby przenieść produkcję za granicę?
Nie. Nigdy w życiu. Miałbym z tym duży problem. 97 proc. podzespołów pochodzi z Polski. Dbam, żeby jak najwięcej części pozyskiwać od lokalnych dostawców. Nieustannie jestem namawiany, żeby przenieść produkcję na drugi koniec świata, ale ja pracuję z ludźmi po dwadzieścia kilka lat. W ramach naszej 65-osobowej załogi jesteśmy ze sobą mocno zaprzyjaźnieni. To jest nasz wspólny biznes.
Zawsze miał pan tak silną wiarę w powodzenie swojego przedsięwzięcia?
Momenty zwątpienia oczywiście były. Kiedy po zapukaniu w dwudzieste czy trzydzieste drzwi świata medycznego słyszałem: „To my do pana zadzwonimy”, myślałem że może rzeczywiście trzeba odpuścić. Ale zawsze wtedy pojawiał się kolejny pacjent z poduszką do naprawy [śmiech], który był w stanie zapłacić każde pieniądze za serwis, byle móc znów z niech korzystać. Do dzisiaj naprawiamy te urządzenia sprzed 20 lat. I nadal robimy to często za darmo.
Czyli to właściwie dzięki pacjentom rozkręcił pan firmę.
W dużej mierze tak. Miałem też jednak motywację osobistą. Mój tato dostał udaru. Wcześniej w ogóle odmawiał korzystania z tego urządzenia, ale kiedy wylądował na wózku inwalidzkim nie miał wyjścia. Jego nogi wyglądały okropnie, jednak po trzech miesiącach wibroterapii podejrzewam, że były w lepszym stanie niż moje i pani razem wzięte.
Siedziba firmy Vitberg w Nowym Sączu•Fot. materiały prasowe
Ile łącznie sprzedaliście urządzeń do wibroterapii?
W październiku zeszłego roku sprzedaliśmy milionową sztukę.
Kiedy pęknie drugi milion?
Nie mam ambicji, żeby wydarzyło się to szczególnie szybko. Dzisiaj naszym głównym priorytetem nie jest zarabianie pieniędzy. Chcemy po prostu produkować bardzo dobre urządzenia.
Artykuł powstał we współpracy z Vitberg.