Zakaz handlu w niedziele uderzył nie w tych, co trzeba. "To wygląda jak celowy lobbing"

Patrycja Wszeborowska
Wprowadzenie zakazu handlu w niedziele miało uderzyć przede wszystkim w duże sieci handlowe. Tymczasem szkodzi tym, którzy mieli na nim zyskać. Szczególnie boleśnie skutki nowych przepisów dotknęły małe sklepy spożywcze. Paulina Henning-Kloska, posłanka Nowoczesnej i Wiceprzewodnicząca Komisji Finansów Publicznych, jeździ po całej Polsce rozmawiając z najbardziej poszkodowanymi. Okazuje się, że mali sklepikarze, którzy wcześniej byli za zakazem handlu w niedziele, dziś na nim tracą. I żądają zmian.
Mali sklepikarze, którzy byli za zakazem handlu w niedziele, dziś tego żałują fot. Marcin Stępień / Agencja Gazeta
Dziś odbyło się pani spotkanie z Elżbietą Czacharowską, właścicielki trzech sklepów spożywczych w Ostródzie. O tej businesswoman zrobiło się głośno z powodu listu z protestem dotyczącym zakazu handlu w niedziele, jaki wysłała do premiera i marszałka Sejmu. Kobieta, która początkowo była gorącą zwolenniczką nowych przepisów, dziś jest im przeciwna. Dlaczego?

Dzisiejsze spotkanie w Ostródzie nie było wyłącznie z panią Czacharowską, byli tam także inni przedstawiciele z Warmii. Podobne spotkania z właścicielami małych sklepów prowadzę w całej Polsce. I cały czas otrzymuję tę samą informację zwrotną - że jest znaczny spadek obrotów w czwartki, piątki i soboty.


Nawet od pani Czacharowskiej? Przecież ona była za zakazem handlu w niedziele.

Wszyscy mówią jednym głosem. Ani jeden właściciel, z którym się spotkałam nie jest zadowolony z nowych przepisów. Także ci, którzy początkowo byli za zakazem. Mówią mi: „Myślałem, że skończy się na tym, że będzie mniej przychodów, ale i mniej kosztów. Owszem, trzeba będzie zwolnić dwóch pracowników, ale ja i reszta zespołu sobie odpoczniemy. W niedzielę zamknę sklep, ale w sobotę i poniedziałek wszystko się wyrówna".

Nie wyrównało się?

Nie, wręcz przeciwnie. Przykładowo, w sklepie o powierzchni 50-100 m2, następuje spadek obrotów o 1-2 tysiące złotych dziennie w czwartek, piątek i sobotę. Część małych sklepikarzy nie jest w stanie tego odrobić. Owszem, ci, którzy mają jeden sklep i mogą go otworzyć w niedzielę są w stanie to odrobić. Jednak właściciele 2-3 sklepów już nie.

Nie staną za kasą w trzech sklepach na raz.

To po pierwsze. Po drugie, jeden pracownik/właściciel często nie jest w stanie obsłużyć całego sklepu. A po trzecie, jeżeli właściciel i tak mimo zakazu będzie kazał pracownikowi przychodzić do sklepu w niedziele, ten roześmieje się pracodawcy w twarz i zagrozi odejściem do marketu. Tam przecież będzie miał zagwarantowaną niedzielę wolną.

A markety rosną w siłę?


Następuje przekierowanie klientów z małych sklepów osiedlowych do centrów handlowych bo sieci zaczęły bezwzględną walkę o klienta. Zakaz handlu wykańcza małych sklepikarzy i nabija obroty korporacjom, choć to one miały na tym stracić. Także internetowe korporacje rosną w siłę. E-commerce nie zabije handlu detalicznego bo w Polsce wciąż mają mały udział w rynku, ale np. liczba zamówień internetowych w niedziele niehandlowe w marcu była kolejno o 10 i 14 proc. więcej niż w lutym. Nie można też zapomnieć o stacjach paliw.

Na zakazie handlu stacje benzynowe zarabiają kokosy.

To wygląda jak celowy lobbing. Pamiętajmy, że przedstawiciele Polskiej Izby Paliw Płynnych byli jednymi z inicjatorów projektu ustawy o ograniczeniu handlu w niedziele. Jak się tworzy dziurawą ustawę, to potem każdy z tych dziur korzysta. Tak jak stacje paliw czy sieci sklepów Żabka.

Chciała pani powiedzieć - placówek pocztowych Żabka.

Żabka teraz jest placówką pocztową, żeby móc się otwierać w niedziele, ale jak jej tego zabronią, to powiesi na swoich ścianach obrazy i stanie się galerią, żeby znów obejść przepisy.

Ale rząd obiecuje zmiany w ustawie, które mają ponoć pomóc małym sklepikarzom.

Na jesieni. Do tego czasu wielu handlowców straci dużo przychodów, a nawet się pozamyka. Tak było na Węgrzech i wszystko wskazuje, że tak będzie też w Polsce. Mogę nawet zaproponować Panu Dudzie z Solidarności zakład, że to się nie uda, że liczba małych sklepów osiedlowych, które zaczną się zamykać będzie większa.

Czy mali przedsiębiorcy mają pomysł, na poprawę swojej sytuacji?

Chcą na przykład wyłączenia z zakazu sklepów do pewnego pułapu obrotów. Pani Czacharowska w liście do Premiera zaproponowała by zwolnić polskie sklepy wykonujące do 10 mln zł rocznie obrotu z zakazu handlu w niedziele. Jednak moim zdaniem to nie zda egzaminu, ponieważ stworzy podziały i będzie okazją dla dużych sklepów na obejście tych przepisów. Duzi zaczną dzielić się na małych, którzy nie przekroczą tego poziomu.

Co w takim razie czeka małe sklepy?

To wszystko zapowiada powtórzenie kryzysu węgierskiego. Tam, po wprowadzeniu zakazu handlu w niedziele, 13 proc. małych sklepów się zamknęło. Boję się, że u nas zanosi się na to samo. Mali przedsiębiorcy zaczną się zastanawiać, czy biznes warto dalej ciągnąć. Przecież rentowność takich sklepów to 2 proc. Przy spadku obrotów przez trzy dni w tygodniu, ich prowadzenie przestanie się w ogóle opłacać. Zakaz szczególnie odczuwalny staje się w obszarach turystycznych i przygranicznych.