„Nie chcę wykonywać bezsensownej, do tego nisko płatnej pracy!”. Filozof zapłakał nad swoim losem
– Nie było tam pracy dla ludzi z moją wrażliwością, a nawet jeżeli była, to skutecznie odciągały od niej uwagę eleganckie logotypy banków - pisze młody, rozżalony kapitalizmem publicysta, student filozofii. A to dopiero preludium, bo dalej nawołuje do tego, by płacić studentom za studia. I dał koronny dowód na to, że filozofowie nie lubią prozy. Zwłaszcza prozy życia.
Jakub Pietrzak jest studentem filozofii, zaangażowanym w odbywające się w Warszawie protesty, jest do głębi rozczarowany otaczającą nas rzeczywistością. Wystarczy rzut oka na tytuł jego tekstu w Krytyce Politycznej: „kapitalizm jest obrzydliwy i doprowadza mnie do płaczu”. Nic dodać, nic ująć.
Szkoda, że za tym lamentem nie stoi solidniejsza argumentacja, poza żądaniem ofert dobrej pracy i zaczęcia „dyskusji nad dochodem podstawowym”. Pietrzak opisuje swoją studencką rzeczywistość: wsparcie od rodziców, okazyjnie wynajęty tani pokój i 98 złotych, jakie zostają mu po opłaceniu wszystkich koniecznych wydatków.
– Ubierałem się w lumpach, nauczyłem się robić obiady za 3 złote, robiłem na ten temat relacje na Instagramie, a raz nawet napisałem o tym tekst, który całkiem ładnie się rozszedł – kwituje.
Call center albo tyranie za ladą
Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy: a ta przaśna rzeczywistość w przypadku Pietrzaka dobiegła końca, co zmusiło go do bliższego kontaktu z rynkiem pracy. I tu znowuż dramatyczne wybory – doba ma 24 godziny, a w ich ramach należałoby pogodzić studia, pracę i jeszcze aktywność społeczną.
I kolejny fatalny aspekt sytuacji: oferta rynku pracy. Pierwszy portal to lawina ogłoszeń o pracach w branży finansowej, gdzie za określeniem „asystent” czy „konsultant” kryje się co najwyżej praca na infolinii. Drugi portal to poszukiwanie rąk do pracy, w najlepszym przypadku przy kuchni, w gorszym – zapewne "na magazynie".
Zaangażowanie obywatelskie jest ważniejsze od pieczenia bułek - pytanie tylko, czy ta zasada obowiązuje również w nierewolucyjnych realiach.•Fot. Adam Stępień / AG
Cóż, dobór pracy do wrażliwości chyba trzeba jednak uznać za luksus. Nikt z pracujących na infolinii nie podejmuje tej pracy, bo mu się ona podoba.
„Płaćmy studentom za to, że pobierają naukę” – apeluje. – Jeżeli chcemy społeczeństwa wykształconego i zaangażowanych obywateli, to nie możemy poddawać ludzi ciągłemu przymusowi ekonomicznemu – kwituje.
Społeczeństwo obywatelskie sytych
I tu właśnie zataczamy koło. W poprzednim, bynajmniej nie kapitalistycznym ustroju, praca była niemal gwarantowana (czy raczej miejsce pracy), pod warunkiem zachowania swoich poglądów dla siebie i potakiwania obowiązującej ideologii. Nie było mowy o społeczeństwie obywatelskim, nie było też stresu związanego z potencjalną utratą pracy (pod warunkiem potakiwania). Ówcześni dwudziestolatkowie też się buntowali, bo brakowało im przestrzeni wolności, buntu, efektywności i tego, by najlepsi mogli robić kariery, na jakie zasługiwali. Bądź sądzili, że zasługiwali.
W kapitalizmie, który zmusił Pietrzaka do łez, zasada „biednie, ale wszystkim po równo”, trafiła do lamusa. Budżetowa kołderka zawsze była krótka: w socjalizmie zbyt krótka, by utrzymać system przy życiu, a w kapitalizmie zbyt krótka dla wszystkich, którzy ze swojej wyjątkowości uczynili argument na rzecz przykrycia się nią.
Call center? Dla ludzi o innej wrażliwości - przekonuje Pietrzak.•Fot. Andrzej Michalik / AG
Filozofowie być może nie lubią też prozy, zwłaszcza życia, ale po 1989 roku obstawiono system, w którym najbrutalniejsi, najdynamiczniejsi i najzdolniejsi mają większe szanse. Społeczeństwo obywatelskie i poziom dobrobytu, jakie marzą się Pietrzakowi, udało się osiągnąć w pewnym przybliżeniu w niektórych krajach zachodnich.
Ta budowa pożarła życie kilku pokoleń, które żyły i pracowały, żeby to osiągnąć. Rezygnując ze swoich marzeń, odkładając je w czasie, decydując się na mniejsze zło i zawierając zgniłe kompromisy między prozą życia a ideałami. Jednak rzadko kiedy – wyjąwszy sytuacje rewolucyjne – udawało się osiągnąć jakikolwiek poziom harmonii społecznej i zaangażowania bez wcześniejszego osiągnięcia dobrobytu. Nic nie wskazuje na to, by w Polsce ten pierwszy, mało przyjemny, etap dobiegł końca.