Reklama po góralsku. W nosie mają mandaty, krzyczą, że to zamach na wolność

Konrad Bagiński
W Zakopanem trwa walka służb miejskich z szyldozą. Piękna i unikalna architektura tego miasta jest od lat zasłaniana przez nachalne i krzykliwe reklamy. Idzie opornie, bo niektórzy górale traktują to jako zamach na coś, co kochają najbardziej – ślebodę i dutki.
Zakopane powoli się zmienia, ale ciągle jest przytłoczone różnej maści reklamami i szyldami Fot. Marek Podmokły / Agencja Gazeta
Władze Zakopanego dwa lata temu wprowadziły sporo obostrzeń dotyczących szyldów i reklam. Na Krupówkach utworzono park kulturowy, więc wszystkie stragany z pamiątkami muszą spełniać określone normy, na budynkach nie może być wielkoformatowych reklam, a po ulicy nie mogą się poruszać nagabywacze – czyli np. ludzie, którzy w kostiumie misia namawiają do robienia sobie z nimi zdjęć.

Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie opór części sprzedawców. Jak pisze serwis Finanse.WP.pl, są oni niechętni zmianom i uważają je za atak na ich wolność i pieniądze.

– To jest moja działka, mój lokal i mogę go sobie urządzić, jak mi się podoba! Nikomu nic do tego. To jest ograniczanie moich praw – twierdzi jeden ze straganiarzy.


Inni dodają, że nie boją się mandatów, bo nikomu krzywdy nie robią. Pan, który chodzi w kostiumie misia twierdzi, że na widok straży miejskiej zaczyna udawać kaznodzieję – więc służby omijają go z daleka.

Turyści doceniają zmiany, ale ciągle widzą w Zakopanem stolicę tandety i reklamowej szyldozy.