Aniołki Glapińskiego opłacane z pieniędzy podatników? Wyjaśniamy, z czego utrzymuje się NBP
O tym, że pensje „aniołków Glapińskiego” są wyjątkowo i wręcz zadziwiająco szczodre, huczy już chyba cała Polska. Wzięte na celownik Martyna Wojciechowska oraz Kamila Sukiennik, bliskie współpracowniczki prezesa Narodowego Banku Polskiego Adama Glapińskiego, zarabiają na swoich stanowiskach bajońskie sumy. Nie są jednak opłacane z pieniędzy podatników, bo choć jest instytucją państwową, NBP pozyskuje pieniądze w inny sposób.
Jak finansowany jest NBP?
W związku z tym „Gazeta Wyborcza” przyjrzała się pieniądzom, z których utrzymuje się bank. Rzeczywiście - na bieżącą działalność NBP nie składają się podatnicy. Instytucja bowiem finansuje się praktycznie sama.
W dyspozycji banku centralnego pozostają aktywa rezerwowe Polski, które w większości są zainwestowane w zagraniczne papiery wartościowe. Jak podkreśla dziennik, to właśnie profity z ich oprocentowania są podstawowym źródłem dochodu instytucji. Według sprawozdania finansowego za rok 2017 przychody z tego tytułu wyniosły ok. 11 mld zł.
Wydruk pieniądza
Zyski przynosi NBP także udzielanie kredytów bankom komercyjnym. Tu bank centralny wyciągnął w 2017 r. ponad 6 mld zł przychodu, jednak po odliczeniu kosztów kwota spadła do mniej niż 1 mld zł. NBP pożycza pieniądze także Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu - ten drugi jest winien bankowi ponad 6 mld euro.
Co więcej, NBP jest jedynym bankiem w Polsce uprawnionym do emisji pieniądza.
- Można powiedzieć, że sam decyduje o wysokości swoich dochodów, bo może drukować więcej bądź mniej pieniędzy. Jedynym ograniczeniem jest wartość inflacji. Możliwości w tej materii reguluje cel inflacyjny, a dbanie o wartość złotego jest konstytucyjnym obowiązkiem banku centralnego – tłumaczy dziennikowi ekonomista prof. Stanisław Gomułka z Business Centre Club.
Bank centralny utrzymuje się sam
Również straty banku centralnego nie są pokrywane z budżetu państwa, bo instytucja generuje własną wartość właśnie przez druk pieniądza. Do prowadzenia działalności wystarczy jej zatem pełnienie naczelnej roli w systemie finansowym Polski.
Choć "aniołki Glapińskiego" opłacane z pieniędzy podatników nie są, to nadal zarabiają ogromne pieniądze - jak wyliczyła "Gazeta Wyborcza" pensja Wojciechowskiej w Banku może wynosić nawet 65 tysięcy złotych. Szczególnie w świetle pojawiających się w mediach wątpliwości, czy tak wysokie zarobki odpowiadają kompetencjom współpracowniczek Glapińskiego.