Minister Szumowski tłumaczy aferę z maseczkami. "To my jesteśmy poszkodowani"

Leszek Sadkowski
W całym łańcuszku pośredników, którzy sprzedali maseczki Centralnej Bazie Rezerw Sanitarno-Przeciwepidemicznych, cena towaru wzrosła kilkukrotnie. - Jestem gotowy złożyć zeznania - mówi tymczasem minister Szumowski.
W łańcuszku pośredników cena maseczek rosła kilkukrotnie Fot. Paweł Małecki / Agencja Gazeta
Minister Łukasz Szumowski powiedział money.pl, że chciałby, żeby do przesłuchań w tej sprawie doszło jak najszybciej i aby sprawa była wyjaśniana błyskawicznie.

- Jestem gotowy złożyć zeznania, mój brat jest gotowy złożyć zeznania, wiceminister Janusz Cieszyński też. I każdy urzędnik Ministerstwa Zdrowia, który może pomóc wyjaśnić tę sprawę. To my jesteśmy poszkodowani, a nie my komuś zaszkodziliśmy - powiedział.

Podbicie ceny


Ministerstwo Zdrowia "przepłacając i bez sprawdzenia jakości kupiło maseczki ochronne za ponad 5 mln zł". Zarobił na tym instruktor narciarski, przyjaciel rodziny Łukasza Szumowskiego. Transakcję ułatwił mu brat ministra zdrowia, a finalizował ją wiceminister Janusz Cieszyński - pisała niedawno "Gazeta Wyborcza".


Tymczasem według "Puls Biznesu" w całej sprawie chodziło o coś więcej niż dostawa wadliwego produktu. Gazeta dotarła do materiałów opisujących kulisy transakcji, w tym mechanizm, którego celem było podbicie ceny 100 tys. maseczek ochronnych FFP2 oraz 20 tys. maseczek chirurgicznych trzywarstwowych.

Miliony za bezużyteczne maseczki


"Puls Biznesu" napisał, że kluczową rolę w operacji odegrała rodzina Z. - ojciec i dwóch synów, którzy pierwsi zaczęli dostarczać maseczki do Centralnej Bazy Rezerw Sanitarno-Przeciwepidemicznych w Porębach, nadzorowanej przez resort zdrowia.

- Do pierwszej transakcji miało dojść 18 marca. Z zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, złożonego przez ministerstwo w prokuraturze, wynika, że proceder zaczął się wtedy - pisze gazeta.

Najpierw maseczki trafiały do Poręb od dwóch dostawców: apteki z Bochni (należącej do jednego z synów Z.) oraz firmy obracającej nieruchomościami w Zakopanem, należącej do dwóch wspólników.

Według gazety później w łańcuchu pośredników pojawiło się jeszcze jedno ogniwo - Łukasz G, a właściwie małżeństwo G., które brało towar od Z. i sprzedawało bazie w Porębach. Dodatkowo kupiło niewielką partię od innego pośrednika Z. - jednej z zakopiańskich szkół narciarskich.

Dodaje, że łańcuszek firm powstał po to, żeby w drodze wielokrotnego obrotu zwiększyć ostateczną wartość zamówienia.