Miliony dla celebrytów, w kulturze wysokiej bieda. Młodzi artyści żalą się, że są bez pomocy

Natalia Gorzelnik
2 miliony dla braci Golców, po pół miliona dla Bayer Full i Weekendu - potężne rządowe pieniądze, które miały popłynąć prosto do kieszeni celebrytów, wstrząsnęły opinią publiczną tak bardzo, że aż sam wicepremier Piotr Gliński zawahał się. I wypłaty wstrzymał. A potem przekazał listę do ponownej weryfikacji. Redakcja InnPoland postanowiła sprawdzić, co o Funduszu Wsparcia Kultury myślą sami artyści.
Wicepremier Piotr Gliński wstrzymał wypłaty środków. Fot. Jakub Porzycki / Agencja Gazeta

Fundusz Wsparcia Kultury

Jak czytamy na stronie ministerstwa, miała być to pomoc finansowa ze strony polskiego rządu skierowana do sektora kultury. Na ten cel przeznaczono 400 milionów złotych, o które mogły ubiegać się samorządowe instytucje artystyczne, organizacje pozarządowe i przedsiębiorcy prowadzący działalność kulturalną w dziedzinie teatru, muzyki i tańca.

Rekompensata miała dotyczyć utraconych z powodu epidemii przychodów w okresie od 12 marca do 31 grudnia br. Jak tłumaczył się Piotr Gliński, wysokość wypłat nie przekraczała 40 - 50 procent poniesionych strat.


Zawrotne kwoty wsparcia dla celebrytów - przypomnijmy: to nie tylko bracia Golcowie, ale też Weekend, Bayer Full, Kamil Bednarek, Grzegorz Hyży, Justyna Steczkowska czy Kasia Cerekwicka - mocno jednak wkurzyły...

Pomoc tylko dla wybranych?

– To nie jest wsparcie dla celebrytów, ale dla pracowników kultury i dla ich rodzin – tłumaczył w niedzielę (15.11) wicepremier Piotr Gliński. W wywiadzie dla Super Expressu wyjaśniał, że oczekiwanie środowiska artystycznego jest takie, by pieniądze trafiły na rynek, do pracowników, ale też do freelancerów, ludzi bez etatów i stałych umów, których wynagrodzenia również mogą być pokrywane z tego funduszu. – Potrzebna tu jest solidarność środowiskowa – stwierdził.

– Jestem zatrudniona w instytucji kultury i wiem, że nie dostanę ani grosza – ripostuje Zofia, skrzypaczka. Pracuje w teatrze, który o dofinansowanie do Funduszu Wsparcia Kultury zawnioskował. Ale ona jest zatrudniona na tzw. “śmieciówce”. – Mam w umowie zaznaczone wyraźnie, że zarabiam wtedy, kiedy gram. A jak nie gram, to nie zarabiam. Więc jestem ostatnia w kolejce po jakąkolwiek pomoc – mówi smutno.

A potrzeby teatru są ogromne. Instytucja otworzyła się na 3 tygodnie w październiku i grała z 20 - 25 proc. obłożeniem. – Do samych tych spektakli trzeba było potężnie dopłacać. A co ze środkami, jakie trzeba wyłożyć za 7-miesięczny okres postoju? – pyta skrzypaczka.

Ona sama żyje teraz z oszczędności i pomocy rodziców. Próbowała znaleźć pracę w sklepie, ale ta branża również została mocno poturbowana przez pandemię. Jej koledzy artyści zatrudniają się jako kurierzy, dostawcy jedzenia czy na Uberze.

– Uważam, że do najbardziej potrzebujących te środki nie dotrą – dodaje Krzysztof, gitarzysta. – Jeśli komuś jest teraz w świecie kultury potrzebne wsparcie, to przede wszystkim osobom, które nawet nie miały możliwości złożenia wniosku. Program z założenia wykluczył twórców, którzy pracują na umowach o dzieło. Ja sam dopiero co ukończyłem studia, w moim otoczeniu tylko nieliczni mają firmy – mówi młody artysta.

Jak zaznacza, nie ma pretensji do twórców, którzy złożyli wnioski na kilkaset tysięcy złotych.

– To nie ich wina, że program został zaprojektowany tak, żeby pieniądze trafiły do tych, którzy radzili sobie dobrze przed pandemią i radzą sobie też dobrze teraz. Trudno winić kogoś, że wyciąga rękę po pieniądze z programu, do którego się kwalifikuje. To twórcy programu zdają się kompletnie nie znać rynku, powszechnie panujących stosunków pracy, i sytuacji artystów – mówi Krzysztof.

Stanowisko ZASP

Innego zdania jest prezes Związku Artystów Scen Polskich Krzysztof Szuster. Jak podkreśla, grupa, dla której przeznaczony był Fundusz Wsparcia Kultury, od samego początku była jasno określona. – Freelancerzy i inni indywidualni twórcy mogli wcześniej liczyć na programy pomocy skierowane właśnie do nich (m.in program Kultura w Sieci, czy pomoc 1800 zł od MKiDzN - przyp. red.) – przypomina. – My sami, jako ZASP, na samym początku lockdownu wygospodarowaliśmy pół miliona dla młodych kolegów i koleżanek czy artystów na emeryturze, tylko dla członków naszego stowarzyszenia. Teraz pieniądze miały trafić do samorządów, organizacji i firm, czyli tych jednostek, które do tej pory były pomijane. A które z powodu pandemii przestały grać – tłumaczy.

– To są nie tylko firmy sygnowane nazwiskami znanymi z pierwszych stron gazet – mówi prezes ZASP-u. – To filharmonie, teatry czy nawet małe lokalne teatrzyki. Obostrzenia związane z pandemią nie dawały im szans na przeżycie. Nie jest to także zwykła darowizna - wiąże się z koniecznością rozliczenia jej wydatkowania zgodnie z bardzo restrykcyjnymi warunkami.

Jak zaznacza, kryteria zakwalifikowania się do programu były jasne i znane od samego początku. A o środki mógł się ubiegać każdy, kto je spełniał. – Zasady były absolutnie transparentne, nie rozumiem dlaczego głosy krytyki podniosły się dopiero teraz. Wszystko odbyło się zgodnie z założeniami programu – podkreśla.

Co w całej sprawie może budzić wątpliwość, to dysproporcje w przyznanych kwotach.

– Faktycznie niepokoi to, że filharmonia dostała 150 tysięcy a zespół discopolowy pół miliona. Ale ustalanie kryteriów dla tego typu dotacji nie jest łatwym zadaniem. To, że spowodują taki duży rozdźwięk, trudno było przewidzieć. Ale tam gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą – mówi Krzysztof Szuster.

Jak podkreśla, pomoc trafiła do wszystkich tych, którzy o nią wnioskowali. – Na przykład nasza śpiewająca koleżanka, Olga Bończyk. Prowadzi swoją firmę, która na pandemii straciła bardzo dużo. Teraz, dzięki tym środkom (ok. 121 tys - przyp. red.), będzie mogła zainwestować w ludzi, którzy pomogą jej wydać kolejną płytę – wyjaśnia.

Imponującą dotację dostał Teatr Kwadrat, ponad 3 i pół miliona złotych. – Dzięki swojej wcześniejszej aktywności na rynku, teatr wypracował ogromne zyski. Teraz dostali najwięcej, ale takie były zasady dotacji – mówi prezes ZASP.

– Naturalnie wolelibyśmy, żeby kryteria jednak troszeczkę poprawić. Żeby np. filharmonie nie dostawały mniej od zespołów discopolowych – zaznacza. Krzysztof Szuster chciałby, aby pomoc dla instytucji kultury, które na co dzień “cienko przędą” i nie wypracowują tak dużych zysków, była jednak trochę wyższa.

Chwali jednak szybką reakcję premiera, który natychmiast wypłaty wstrzymał. – Chociaż oznacza to też blokadę środków dla tych, którzy na tę pomoc bardzo liczyli – podkreśla.

Prezes ZASPu uważa, że program w samym założeniu był dobry. I potrzebny. – W końcu ktoś pochylił się nad środowiskiem twórczym. ZASP jest wdzięczny wicepremierowi, że wyrwał te 400 milionów z budżetu państwa dla artystów, którzy zawsze są w takich sytuacjach pomijani. Mamy nadzieję, że ministerstwo teraz szybko zareaguje i że pomoc zostanie równie szybko rozdysponowana.
– kwituje.