Imigranci nie kradną nam pracy, a 500+ jest dobre. Dowody znajdziesz w tej książce
Wierzy pan w dobro?
Muszę się zastanowić, który kapelusz założyć… i czy którykolwiek z tych, które na co dzień noszę, daje optymistyczną odpowiedź. Jako ekonomista oczywiście mógłbym powiedzieć, że nie wierzę w dobro, ponieważ ludzie z reguły kierują się swoim własnym interesem. A jeśli nawet jeśli wykazują się altruizmem, to też można się w tych poczynaniach jakichś własnych interesów doszukiwać.
Wierzę natomiast w zdolność ludzkości do mobilizowania się wokół dobrych wartości. Wierzę w to, że ludzie szukają dobrego życia, a to znaczy, że wierzą w dobro w jakiejś formie.
Niezależnie od tego, czy dobro istnieje, czy nie, powinniśmy żyć tak, jakby istniało, dążąc do zbudowania lepszego świata. I tu również budzi się we mnie ekonomista, bo takie działanie skończy się zyskiem dla nas. W imię dobra wspólnego możemy poprawić też własną sytuację.
A czy autorzy książki “Good Economics” wierzą w dobro?
Tak, to wynika dość jasno z książki. Cały jej zamysł bazuje na tym, że budowanie lepszego świata jest możliwe — nie w sensie naiwnym, ale w takim, że o poprawę wspólnego dobrostanu dbamy wszyscy. Takie podejście wynika też z szerszej działalności autorów. Zarówno Duflo, jak i Banerjee poświęcili życie zagadnieniom związanym z walką z ubóstwem.
“Walka” jest tu dobrym słowem, bo autorzy w swojej pracy naukowej posługują się metodami praktycznymi, prawda?
Nagrodę Nobla dostali za to, że wprowadzili do ekonomii metodologię zaczerpniętą z medycyny, czyli prowadzenie eksperymentów w duchu randomizowanych kontrolowanych badań — w realnych warunkach, z udziałem “prawdziwych” ludzi.
Ich eksperymenty miały na celu znaleźć najlepsze sposoby na pomoc, często dla mieszkańców krajów globalnego południa. Mogły dotyczyć różnych form wsparcia finansowego czy też na przykład bonifikat, dla osób które decydują się posyłać dzieci do szkół, zamiast do pracy, czy też pomocy rzeczowej w postaci moskitier pomagających zwalczać malarię.
Autorzy nie tylko wierzą w dobro, ale też poświęcają swoją energię na walkę o lepszy świat, w którym osoby najmniej uprzywilejowane będą w stanie żyć życiem, które jest pełne: bez obaw, że w bardzo młodym wieku stracą dziecko, zdrowie czy życie.
Dlaczego ich podejście tak zadziwiło ekonomiczny świat? Wydaje się dość zdroworozsądkowe: skoro możemy zweryfikować, czy dany lek ma skutki uboczne, zanim dopuścimy go do sprzedaży, to dlaczego by nie postąpić tak samo w przypadku programów pomocowych?
Jeszcze kilka dekad temu ekonomia nie była dziedziną w tak dużej mierze eksperymentalną. 30-40 lat temu ekonomiści zajmowali się głównie teorią, a więc tworzeniem modeli opartych na podstawach logicznych: postulowano pewne założenia i na ich podstawie budowano model, który potem weryfikowano za pomocą wyrafinowanych narzędzi matematycznych.
Tym, co pozwoliło ekonomii wyjść z cienia teorii, była komputeryzacja i rozwój w zakresie zbierania danych. Kiedyś całą “matematykę” robiło się ręcznie, co wymagało miesięcy żmudnej pracy. Wraz z pojawieniem się komputerów o ogromnych mocach obliczeniowych i programów do analizy danych, ekonomia mogła zakorzenić się w rzeczywistości.
I po tym, jak pojawiły się komputery, ekonomiści stwierdzili, że wyjdą w teren? Tak po prostu?
Nie do końca. Ekonomiści najpierw bazowali na danych, które zostały zebrane wcześniej. Znanym przykładem ekonomii empirycznej było badanie autorstwa Stevena Levitta, sprawdzające zależność pomiędzy wyrokiem Sądu Najwyższego liberalizującym prawo aborcyjne w USA a spadkiem przestępczości kilka dekad później.
Levitt zasugerował, że głównym motorem tej zmiany nie było zwiększenie liczby policjantów, czy zaostrzenie kar, ale właśnie ułatwienie dostępu do aborcji. Osoby, które ze względów życiowych czy ekonomicznych nie czuły, że mogą sobie na dziecko pozwolić, nie musiały go rodzić. W efekcie mniej dzieci dorastało w trudnych warunkach bytowych i mniej schodziło w dorosłym życiu na ścieżkę przestępczą.
Tego rodzaju eksperymenty, wykraczające poza ekonomię, wciąż jednak opierając się na danych historycznych, to przełom lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych. Kolejny krok wykonali między innymi Duflo i Banerjee: to właśnie oni postanowili wyjść w teren.
Duflo i Banerjee pokazali, że eksperymenty w ekonomii mogą odbywać się poza budynkami uniwersytetów. Owszem, nie da się sklonować Polski i sprawdzić, czy walka z inflacją będzie skuteczniejsza – z punktu widzenia nie tylko wzrostu cen, ale też bezrobocia czy ogólnej sytuacji gospodarczej - gdy podniesiemy stopy o kolejne 5-7 pkt procentowych czy gdy zostawimy je na obecnym poziomie. Możemy jednak, jak mówią Duflo i Banerjee, skupić się na małych grupach, które nie różnią się od siebie pod względem socjoekonomicznym i na ich przykładzie sprawdzić które polityki działają, a które nie.
Większość z nas nie ufa ekonomistom. Ich zdolności do przewidywania choćby wzrostu gospodarczego są nikłe, o czym zresztą autorzy sami piszą w swojej książce. Z drugiej strony wydaje się jednak, że my — przeciętni ludzie — też niespecjalnie ekonomię rozumiemy. Niewielu z nas postrzega ją jako naukę społeczną, biorącą pod uwagę coś więcej niż tylko słupki i wykresy. Czy “Good Economics” ma szansę zmienić sposób postrzegania ekonomii przez laików?
Myślę, że takie jest założenie autorów. W tym, co piszą, jest pewien paradoks, bo z jednej strony dowodzą, że nie ufamy ekonomistom, a z drugiej pokazują, jak bardzo ekonomia zawładnęła naszym myśleniem o świecie czy podejmowaniem decyzji politycznych.
Metodologia ekonomiczna zdominowała sposób prowadzenia badań, zwłaszcza w USA. Niemal wszyscy, którzy “siedzą” w naukach społecznych, stali się poniekąd ekonomistami. W efekcie pojawiało się coraz więcej głosów krytycznych, mówiących, że ekonomia za dużo obiecuje i za mało dowozi. Badania Duflo i Banerjee są w pewnym sensie próbą uratowania ekonomii przed samą sobą.
Przyznam, że takich książek pod tytułem: “A teraz pokażemy państwu jak ekonomia rozwiązuje wszystkie problemy świata”, od jakichś 15 lat na rynku pojawia się mnóstwo. Niemal każdy szanujący się ekonomista czuje potrzebę, żeby taką pozycję mieć w swoim dorobku.
Dlatego też na początku byłem wobec “Good Economics” sceptyczny. To, co jednak wyróżnia tę książkę, to ogromna pokora autorów. Pokazują, że owszem, ekonomia jest w kryzysie, ale może nie wylewajmy dziecka z kąpielą, tylko skupmy się na tym, co w niej działa. I to podejście, uważam, jest bardzo zdrowe.
Ekonomiści się mylą, ale chyba bardziej mylimy się my, sądząc, że nasze opinie o świecie, w którym żyjemy, są słuszne, bo oparte na “racjonalnych” przesłankach. Chociażby wizja skali imigracji: różnica pomiędzy przekonaniem a faktami to pierwsza bomba, jaką zrzucają nam na głowę autorzy.
Czysta statystyka mówi, że liczba imigrantów w stosunku do całej populacji jest dzisiaj na takim samym poziomie, jak 50 lat temu — nawet dla mnie to stwierdzenie było szokujące. Duflo i Banerjee pokazują, że nie wszystko, co na chłopski rozum wydaje nam się prawdą, rzeczywiście jest prawdziwe i w związku z tym powinniśmy bardzo uważać na narracje polityczne, jakimi jesteśmy karmieni.
Ogromną wartością “Good Economics” jest również pokazanie złożoności omawianych problemów. Na podstawie przedstawionych przez nich dowodów można by przecież powiedzieć, że imigracja jest dobra dla wszystkich, a ci, którzy myślą, że im szkodzi, są głupi, następnie powołać się na Brexit, albo wyborców Trumpa i wykazać, że ludzie dają sobą manipulować, a politycy to wykorzystują.
Duflo i Banerjee mówią, że sprawa nie jest tak oczywista: każda imigracja wiąże się z problemami dystrybucyjnymi — ktoś zawsze zyska, ktoś prawdopodobnie zawsze straci. I nawet jeśli sumarycznie zyskamy bardzo dużo, to osoby, które mówią, że straciły, niekoniecznie się mylą. A jeśli się mylą, to należy się zastanowić, dlaczego myślą, że tracą. Prawdopodobnie odpowiedzią jest jakiś inny problem — może wolny handel, może nierówności społeczne. Ta książka bardzo dobrze pokazuje różnorodność tych kwestii.
Pokazuje też, że choć wściekamy się na polityków, że nami manipulują, to sami też lubimy oszukiwać — siebie zwłaszcza, czego dowodzi przytoczony przez autorów eksperyment ze szwajcarskimi bankierami.
Czy to nie jest dowód na to, że sami trochę ten dobrostan gospodarczy torpedujemy, bo stawiamy na nasze dobro, a nie dobro ogółu czy ideały?
W tym eksperymencie jest jeszcze jedna ciekawa rzecz. Mówi pani, że lubimy patrzeć na siebie przez różowe okulary. Ja to czytam inaczej: że jesteśmy skłonni postrzegać siebie gorszymi, niż jesteśmy. Dostajemy etykietkę “bankier” czy “ekonomista” to myślimy: okej, czyli kradnę. A gdybyśmy zostali w tym pytaniu nakierowani na to, że jesteśmy “obywatelami” może nasze wybory byłyby inne.
Jako student ekonomii często brałem udział w takich badaniach laboratoryjnych. I kiedy mocno identyfikowałem się z tym, że jestem ekonomistą, swoim zachowaniem starałem się jak najbardziej odtworzyć to, czego wymagają ode mnie modele ekonomiczne — chciałem pokazać, że jestem dobrym ekonomistą, wiem jak działa ludzka natura, ale i wiem, co jest właściwe z ekonomicznego punktu widzenia. To był bardzo mocny element kształtowania moich zachowań.
I to jest częsty zarzut wysuwany w stronę ekonomii, mimo że przedstawia się jako nauka deskryptywna, czyli ma opisywać świat, to często staje się również normatywna, czyli nie tyle opisuje homo economicus, co próbuje go stworzyć. Mówi nam „tacy powinniście być”, i tacy się stajemy.
To pokazuje, jak ważny może być język, zwłaszcza w kategoriach politycznych: język zysków i strat przypomina nam o tym, że ktoś chce nas okraść, a ktoś inny — coś nam dać, tworzy podziały. Gdyby zamiast tego posługiwać się językiem wspólnoty i dobra? Może nasze zachowania też byłyby inne? Może jesteśmy lepsi, niż nam się wydaje.
Może rzeczywiście jesteśmy, co widać na przykładzie danych, jakie autorzy przytaczają w kontekście programów pomocy społecznej. Statystycznie rzecz biorąc, wiele wskazuje na to, że rozdawnictwo w stylu 500+ ma sens i nie prowadzi do patologii. Czy ta książka ma szansę przekonać sceptyków
Siła opowieści jest dużo silniejsza niż siła liczb. Mówienie o tym, o ile spadła bieda w Polsce dzięki 500+ nie zadziała na przeciwników tego programu. Ale już przywoływanie historii, dotyczących na przykład tego, jak 500+ wpłynęło na ludzi, których znamy, którym te pieniądze pomogły związać koniec z końcem ma większą siłę oddziaływania.
Potrzebujemy opowieści, pokazujących jak programy społeczne działają z korzyścią dla wszystkich. I ta książka sporo takich opowieści przytacza. Szczególnie podobały mi się dwie francuskie historie: jedna o społecznej kooperatywie, spółdzielni zatrudniającej ludzi w kryzysie bezdomności czy systemowego bezrobocia. Przedsięwzięcie to skupia się nie tylko na dawaniu ludziom zarobku, ale i na dawaniu poczucia sprawczości, bo to oni sami firmę tę współprowadzą.
Drugi fantastyczny przykład: kompleksowy program pomocy dla nastolatków w zakładaniu własnych firm. W pierwszych etapach prowadzono rozmowy, na temat tego, jak kandydaci chcieliby się rozwijać, co produkować, wytwarzać. Potem były szkolenia z praktycznego wdrażania tych idei w życie. Co ciekawe, większość z uczestników firm wcale nie założyła, ale za to zbudowała poczucie własnej wartości, odnalazła swoje powołanie w innej dziedzinie. I to właśnie było pierwotnym zamysłem szkolenia: obudzić w ludziach wiarę, że potrafią coś zmienić w swoim życiu, że są w stanie osiągnąć wszystko, pod warunkiem, że uwierzą we własne siły.
Jest zresztą również inny eksperyment. który pokazuje właściwie to samo, choć jest moralnie dość wątpliwy. W Wielkiej Brytanii w jednym z hrabstw, osoby długotrwale bezrobotne dostały do rozwiązania testy kompetencji. Później poinformowano je, że osiągnęły wyniki znacznie wyższe od średniej, chociaż… nikt tych testów nie sprawdzał — chodziło o weryfikację zachowania w momencie, w którym dostajemy tak ogromny zastrzyk pewności siebie.
Efekt był taki, że osoby uczestniczące w eksperymencie szybciej znajdowały pracę i bardziej wierzyły we własne możliwości. Ryzyko polega na tym, że mamy tu do czynienia z oszustwem i protekcjonalnym podejściem państwa. Takie kłamstwo ma krótkie nogi. Nie jest to więc rekomendowana droga.
To pokazuje jednak, że sposób postrzegania pomocy społecznej wpływa na efekt, jaki pomoc ta przynosi. Osoby pobierające 500+, które zewsząd słyszą pogardliwe hasła o tym, że są „nierobami”, okradającymi państwo, mogą wykształcić przekonanie, że najlepsze, na co ich stać, to właśnie tylko wyciąganie maksymalnych korzyści z naginania programów socjalnych. Jeśli jednak o pomocy społecznej będziemy mówić w kategoriach sposobu na stawianie na własne nogi i realizowania potencjału, mamy szansę uzyskać znacznie lepsze efekty.
Jaka dla pana była najważniejsza lekcja z tej książki?
“Ekonomia jest zbyt ważna, aby zostawić ją ekonomistom” - tak piszą sami autorzy. Czy tego chcemy, czy nie, ekonomiści układają nam świat. To od nas zależy, czy uda się ekonomię zdemokratyzować, jak chcą tego autorzy.
Duflo i Banerjee pokazują, że to od nas zależy, czy postawimy na pozytywną narrację, czy będziemy żyć w świecie, gdzie narasta ogromna frustracja — zarówno wobec tego, jak żyjemy, jak i wobec decydentów politycznych i gospodarczych. A nakręcanie tej spirali doprowadzi, koniec końców, prowadzi do katastrofy.
Żyjemy w bardzo niebezpiecznym świecie, agresja Rosji na Ukrainę jest tego niezbitym dowodem. Potrzebujemy ekonomii, która rozumie, że głównym celem jest zapewnienie ludziom warunków do jak najpełniejszego, najbardziej godnego życia. Bez tego demokracja nie przetrwa. A od tego, czy my, razem z Amerykanami, Brytyjczykami, Francuzami czy Włochami, będziemy wciąż wierzyć w demokrację, zależy to, w jakich realiach przeżyjemy kolejne lata: wojny czy pokoju.
Miłosz Wiatrowski — dziennikarz Gazety Wyborczej i twórca popularnego profilu instagramowego “Miłosz nie wszystko wybaczy”, historyk i ekonomista specjalizujący się w historii intelektualnej kapitalizmu, doktorant na Wydziale Historii Uniwersytetu Yale.