"Stambuł jest cudowny, ale nie do życia". Dlaczego? Tego o Turcji pewnie nie wiedziałeś [WYWIAD]
Zanim zamieszkała pani w Turcji, ile razy wcześniej ją odwiedziła?
Nigdy tego nie liczyłam, ale na pewno kilkanaście razy. Zaczęło się klasycznie, czyli wakacjami w kurorcie, które tak mi się spodobały, że zakochałam się w tym kraju i zaczęłam przyjeżdżać regularnie.
Z powodów osobistych osiadła pani w Izmirze. Gdyby miała pani ponownie zamieszkać w Turcji, również padłoby na to miasto?
Pod wieloma względami Izmir wyróżnia się na mapie Turcji. Mieszka w nim sporo cudzoziemców, w tym Europejczyków. Moim zdaniem dzieje się tak, dlatego że czują się tutaj, jak u siebie. Izmir jest mniej orientalny niż pozostała część kraju, panuje tam atmosfera wielkomiejskiego zgiełku, zbliżona do życia w Berlinie. Czuję niesamowitą więź z tym miastem. Marzę, aby przeprowadzić się do Turcji na stałe i mam olbrzymią nadzieję, że będzie to możliwe. Czy będzie to Izmir? Nie wiem. Moim ostatnim odkryciem jest Samsun, w którym szalenie mi się tam spodobało. Jest to miasto nad Morzem Czarnym, dość blisko Gruzji, a dokładnie sześć godzin drogi wzdłuż wybrzeża. Samsun jest o wiele mniejszy od Izmiru, bardziej konserwatywny, gdzie na ulicach spotkamy więcej osób zakrytych. Zastanawiam się też nad ciepłym morzem, czyli okolicami zatoki Antalya. Na pewno nie będzie to Stambuł.
Turystyczna stolica Turcji jest gorszym miejscem do życia niż Izmir?
Powszechnie panuje opinia, z którą się zgadzam, że Stambuł jest cudowny do odwiedzenia, ale nie do życia - chociaż znam Polaków tam żyjących. Stambuł jest przeogromnym miastem i trzeba się dobrze zastanowić, gdzie się chce mieszkać, aby nie stać w korkach do pracy po pięć godzin, a takie sytuacje się zdarzały. Słyszałam nawet anegdotę, że na rozmowach kwalifikacyjnych o pracę pracodawcy pytają, w której dzielnicy kandydat mieszka. I jeśli okaże się, że daleko, szanse na dostanie pracy są mizerne. Pracodawcy liczą się bowiem z tym, że sam dojazd może zająć pracownikowi dużo czasu i mogą wynikać z tego problemy.
Stambuł jest aż tak uciążliwy?
Mam trudną relację ze Stambułem i zdaję sobie z tego sprawę. Odwiedzając po raz pierwszy to miasto, byłam chora, a innym razem byłam ciężko pokłócona z mężem, więc też niemiło to wspominam. Nie jest to więc wina Stambułu, a okoliczności zewnętrznych. Niewątpliwie jest to miasto, które trzeba zobaczyć. Znajdują się tam zachwycające zabytki i panuje cudowny klimat. Jadąc tam po raz pierwszy, miałam jednak w głowie Stambuł niczym wyjęty z książki do historii, czyli wyobrażałam go sobie jako ociekający złotem, istny bizantyjski cud. A potem znalazłam się w mieście z burymi chodnikami i trąbiącymi samochodami - trąbią nawet wtedy, kiedy pieszy ma zielone światło. Od tej strony miasto mnie rozczarowało, ale na pewno nie rozczarowała mnie Hagia Sophia, Błękitny Meczet, cysterny, czyli wszystkie miejsca, które przeciętny turysta w Stambule powinien zobaczyć.
A poza Hagią Sophią i oczywistymi zabytkami, co jeszcze warto zobaczyć?
Warto przepłynąć promem po Bosforze. Nie trzeba do tego nawet kupować wycieczki, ponieważ niemal z każdej przystani pływają promy miejskie. Przyjemność sprawia już sama świadomość bycia zawieszonym pomiędzy Europą a Azją. Poza tym wzdłuż Bosforu stoją stare drewniane wille, czyli przepiękne budynki pamiętające czasy osmańskie, a które coraz trudniej jest zobaczyć w Turcji.
W samym Stambule nie popływamy sobie za bardzo w morzu, więc jeśli ktoś ma ochotę poplażować, nie ma zbyt ciekawego wyboru. Ale może popłynąć promem na znajdujące się nieopodal Wyspy Książęce. Są one takim weekendowym miejscem wypadowym stambułczyków. W przewodnikach się o tym nich nie pisze, więc jest trochę mniej znane, a można odpocząć od zgiełku miasta, popływać, poplażować.
Nieoczywistą atrakcją i ciekawostką dla Polaków może być Polonezkoy, czyli wieś pod Stambułem, znajdująca się po azjatyckiej stronie Bosforu. Została ona założona przez polskich imigrantów, którzy przybyli do imperium osmańskiego w połowie XIX wieku. Do tej pory żyją tam potomkowie Polaków, którzy starają się kultywować rozmaite polskie tradycje. Właśnie zakończył się tam Festiwal Czereśni, tradycyjna impreza, podczas której występują polskie zespoły ludowe. Jest tam też muzeum, a więc można poznać historię tej osady.
Polacy uwielbiają Turcję, ale bardziej jej piaszczyste plaże niż kulturę. W tej ostatniej - też da się zakochać?
Doskonale rozumiem umiłowanie do piaszczystych plaż, bo często też nie mam na nic innego ochoty. Nie każdemu zalecam spakować plecak i przejechać Turcję stopem, bo nie nie każdemu sprawi to przyjemność. Tylko nawet jeśli wybierzemy się do kurortu, warto wyjść z tego hotelu i popatrzeć, co dzieje się poza nim, zaznać życia miasta.
W kurorcie da się poczuć klimat prawdziwej Turcji?
Oczywiście kurorty rządzą się swoimi prawami i czasem trudno w nich znaleźć typowo tureckie atrakcje, poznać tamtejszą kulturę, ponieważ wszystko przygotowane jest pod turystów. I tak na przykład w miasteczku Oludeniz, które upodobali sobie szczególnie Brytyjczycy, trudno jest znaleźć tradycyjne tureckie śniadanie, ponieważ w większości restauracji serwowane są śniadania brytyjskie, czyli fasola na bułce i jajko sadzone z boczkiem. Nie mogłam się temu nadziwić, bo przecież tureckie śniadania są fenomenalne - Turcy potrafią wiele godzin siedzieć przy śniadaniu i tylko dolewać herbatę.
Choć w kurortach są nikłe szanse, by doświadczyć tureckiej kultury, lecz chcieć to móc. Spacerowałam kiedyś z koleżanką po Alanyi, mijając łupiące dyskoteki i pijanych Rosjan, aż przypadkiem znalazłyśmy malusieńką knajpkę z muzyką na żywo i tradycyjną kuchnią turecką. Byłyśmy tam jedynymi cudzoziemkami. I właśnie tam poznałam Turczynkę, z którą przyjaźnię się do dziś. Każdemu życzę takiego przypadku.
Czyli da się znaleźć miejsca typowo tureckie, nawet w kurorcie.
Da się i warto ich szukać. A nawet w hotelach często są organizowane pokazy wirujących derwiszów czy pokazy tureckich tańców ludowych. Nie potępiam tego. Zamiast przewracać oczami, warto je zobaczyć.
Turyści najchętniej wybierają popularne kurorty jak Bodrum, Alanya czy Antalya. Rzeczywiście są to najlepsze kierunki na wypoczynek w Turcji?
To zależy, jak się chce wypoczywać. Osobiście nie jestem zwolenniczką Bodrum, bo jest tam dla mnie za ciasno. Podobnie jak w Marmaris, plaże w Bodrum są wąskie. Natomiast urzekła mnie Alanya, ponieważ tam wszystkie atrakcje są pod ręką: duża i szeroka plaża, kolejka górska, którą można wjechać na zamek, można też pojechać do kanionu czy zabrać dziecko do delfinarium. Jeśli więc nie przeszkadza nam tłum, jest to super miejsce, aby zacząć przygodę z Turcją. A potem, zamiast do kurortów można już kombinować, czyli szukać na własną rękę miejscowości, gdzie wypoczywają turyści tureccy.
Turcja boryka się obecnie z gigantyczną inflacją. Jak to wpływa na nastroje w kraju i na portfele polskich turystów?
Na nasze portfele wpływa to akurat świetnie, dlatego że lira, która kiedyś była warta więcej niż złotówka, teraz jest warta znacznie mniej - obecnie lira kosztuje 26 groszy. Dla polskich turystów jest to idealna sytuacja, bo jesteśmy w stanie kupować rzeczy, które kiedyś były nas Polaków za drogie.
Ceny w Turcji wzrosły znacznie, ale nas to aż tak nie dotyka. Natomiast dla Turków jest to rzeczywiście dramat. Ceny rosną właściwie z dnia na dzień. Cena paliwa podwoiła się tam w ciągu zaledwie dwóch tygodni. Tam wzrost był gwałtowny, większy niż w Polsce. I tak jest ze wszystkim. Turcy chwytają się więc różnych sposobów, aby przetrwać, więc ich nastroje nie są najlepsze. Nie jest lekko.
Czym to skutkuje? Upadają sklepy, zamykane są punkty usługowe?
Na razie nie. Punkty usługowe, które się zamknęły, upadły w czasie pandemii, której skutki bardzo dały się we znaki Turkom. Teraz spotykam się jedynie z podnoszeniem cen. W praktyce oznacza to, że Turcy ograniczają wychodzenie na kawę czy jedzenie na zewnątrz, w czym się lubują. Nie wygląda to dobrze. Ale nie widziałam też, aby odbywały się jakiekolwiek protesty związane z inflacją, chociaż turecki rząd namiętnie obniża stopy procentowe, zamiast podnosić.
I inflacja postępuje.
Rząd twierdzi, że inflacja wynosi 80 proc., a niezależni ekonomiści wskazują, że nawet dwa razy tyle. Nie ma co czarować rzeczywistości, bo każdy wie, ile płacił za masło kiedyś, a ile teraz.
Bezpiecznie jest poruszać się po mniej znanych miejscowościach, z dala od kurortów?
Ludzie często boją się, ponieważ myślą, że ten kraj jest niczym dzicz kudłata, a tak nie jest. Oczywiście są tam zapadłe wsie górskie, gdzie są trzy domy na krzyż i problem z prądem, ale przeciętne tureckie miasto jest po prostu miastem, tylko może trochę bardziej chaotycznym niż polskie. Podróże międzymiastowe są bezpieczne i odbywają się w bardzo dobrych warunkach.
Do tej pory opowiadam wszystkim, w jakim byłam szoku, kiedy kilkanaście lat temu miałam po raz pierwszy jechać z Alanyi do Izmiru nocnym autobusem. Byłam wtedy blada ze strachu, a podjechał nowoczesny autokar, klimatyzowany z toaletą i telewizorkami na oparciach foteli i ze stuardem, który rozdawał wodę i ciasteczka, a nawet przykrył mnie kocykiem, który zsunął mi się, kiedy spałam. Podróżując nocnym autobusem po Turcji, czułam się bezpieczniej niż w Polsce, bo na przykład tam na wjazdach na dworce autobusowe nocą są szlabany i budki strażnicze - strażnik sprawdza, czy dany autobus jest w rozkładzie jazdy, a więc nikt nieproszony tam nie wjedzie.
Nie będę mówić, że wszędzie jest super bezpiecznie, ale to tak samo, jak w Polsce: nie wszędzie są ludzie przyjaźnie nastawieni. W Turcji nigdy nie spotkało mnie nic złego, nikt mnie nie zaczepiał. Trzeba być ostrożnym, ale nie należy tej Turcji demonizować, bo po prostu nie warto. W marcu tego roku zwiedziłam całe pogranicze turecko-syryjskie i jedyną rzeczą, która zwróciła moją uwagę, był fakt, że w wielu miejscach policjanci przeprowadzali kontrole pojazdów. I tyle.
W książce „Wróżąc z fusów” opisywała pani ulice Izmiru, z biegającymi bosymi syryjskimi dziećmi. Wciąż tak to wygląda?
Ten rozdział książki powstawał dokładnie w środku kryzysu imigracyjnego, kiedy Syryjczycy próbowali dostać się do Europy. Wtedy na trawnikach w centrum Izmiru nie było właściwie wolnych miejsc, bo wszędzie siedzieli Syryjczycy z plecakami i torbami. W tamtym czasie rzeczywiście na każdym roku spotykało się żebrzące bose dzieciaki, które sprzedawały chusteczki higieniczne czy wodę mineralną. Teraz tego aż tak nie widać, chociaż wciąż można spotkać na ulicy syryjskie dzieci, które żebrzą, zamiast być w szkole. Z mojej perspektywy jako cudzoziemki wydaje mi się, że Syryjczyków jest mniej, ale Turcy nie mają takiego wrażenia, bo spotykają ich w urzędach, mijają się na co dzień. Bo ci Syryjczycy są, ale już nie w centrum miasta, lecz w innej dzielnicy.
Ale są takie miejsca, gdzie nie pojechałaby pani, bo jednak uważa, że jest niebezpiecznie?
W tej chwili nie ma miejsca w Turcji, do którego bym nie pojechała. Ale jeszcze niedawno mówiłam, że nie udam się na wschód, czyli pod syryjską granicę. Pomimo więc mojej miłości do Turcji, trochę byłam przestraszona na myśl o wyjeździe do takich miast jak Mersin, Hatay, Gaziantep, Mardin czy Diyarbakır. Nawet moi znajomi na wieść, że będę w Diyarbakır reagowali „A po co ty tam jedziesz? Przecież tam jest niebezpiecznie”. I to mówili Turcy.
Będąc we wschodniej części kraju, nie doświadczyłam niczego złego. Zwiedziłam wspomniany Diyarbakır, który jest miastem turecko-kurdyjskim, gdzie Kurdowie stanowią większość. Odkryciem dla mnie było, że w tamtejszym miejskim muzeum tabliczki są napisane w języku kurdyjskim, tureckim i angielskim. Nigdzie w Turcji czegoś takiego nie widziałam, nie wyobrażałam sobie nawet, że jest to możliwe, biorąc pod uwagę trudne relacje między tymi nacjami, a które są obywatelami jednego kraju.
Pani mówi po turecku, ale jak podróżować w odległe części tego kraju jedynie ze znajomością języka angielskiego?
Znajomość języka tureckiego nie jest konieczna. Turcja jest pod tym względem specyficzna. Turcy na ogół są przyjaźni, zaangażowani, lubiący cudzoziemców, a więc chętni do pomocy. Mojemu znajomemu zdarzyło się, że kiedy w sieciowym sklepie spożywczym chciał kupić konkretny chleb, ale nie znał jego nazwy, zaś sprzedawczyni nie wiedziała, jak jest „chleb” po angielsku, wysłali pracującego w sklepie chłopaka po pomoc. A on pobiegł do sklepu na sąsiedniej ulicy, bo tam był ktoś mówiący po angielsku. I przyprowadził tego człowieka, który się pofatygował, aby być tłumaczem. To jest kwestia życzliwości.
Można więc zjechać Turcję wzdłuż i wszerz nie znając tureckiego, mimo że ze znajomością języka angielskiego jest u Turków średnio. Każdy ma przecież telefon komórkowy z internetem, więc bez problemu można korzystać z tłumacza. Wiem, że wiele osób tak się porozumiewa, również tych ciężko w sobie zakochanych.