Niemcy w 200 dni zrobili to, co Polsce zajmie 5 lat. Ale na innym polu wygrywamy
- Niemcy zbudowali pływający terminal w 200 dni
- Polsce taka inwestycja zajmie aż 5 lat
- Wyjaśniamy, w jakiej sytuacji pod względem bezpieczeństwa energetycznego znajduje się Polska
– Niemcy pokazały, jak szybko może być zrealizowana inwestycja w nowy terminal LNG. Wymaga to jednak determinacji, którą wykazał się rząd w Berlinie – skomentował w rozmowie z money.pl prof. Robert Zajdler, ekspert z Instytutu Sobieskiego.
W tweecie opublikowanym przez eksperta rynku gazu skroplonego LNG Sergia Chapę czytamy, że dla Niemiec zaczęła się nowa era – importu skroplonego gazu ziemnego.
W połowie grudnia bowiem FSRU (ang. Floating Storage Regasification Unit – pływającą jednostkę regazyfikującą) pod nazwą Hoegh Esperanza przybył z ładunkiem do portu Wilhelmshaven, gdzie statek będzie używany jako morski terminal importowy LNG.
Jak podaje money.pl, Berlin zakłada, że uda się przyłączyć tę jednostkę jeszcze w tym roku. Cała operacja – według informacji podanych przez portal – zajęła Niemcom... 200 dni.
Polska też buduje taki terminal
Polski FSRU ma powstać w Zatoce Gdańskiej. Za jego budowę odpowiada Operator Gazociągów Przesyłowych, spółka Gaz-System. To, co Niemcom zajęło 200 dni, Polsce zajmie pięć lat. Jak podała spółka w rozmowie z money.pl, uruchomienie terminalu jest zaplanowane 2027/2028. Przyczyna?
– W Polsce konieczne jest wybudowanie znacznie większego zakresu infrastruktury niż w Niemczech. Od podstaw należy zbudować podmorską infrastrukturę przesyłową oraz nabrzeże postojowe dla cumowania jednostki FSRU, a także gazociągi lądowe o łącznej długości ok. 250 km. Do pozyskania jest też jednostka magazynowo-regazyfikująca jako ostatni etap inwestycji – wyliczała w rozmowie z money.pl Iwona Dominiak, rzeczniczka Gaz-Systemu.
Generalnie wygrywamy
Prof. Robert Zajdler, ekspert z Instytutu Sobieskiego podkreślał w rozmowie z portalem, że Polska jest jednak w lepszej sytuacji niż Niemcy. Nasz kraj od lat próbuje dywersyfikować źródła, wycofując się sukcesywnie z rosyjskich dostaw.
- Posiadamy swój gazoport w Świnoujściu, otwieramy Baltic Pipe, a polskie połączenia transgraniczne są coraz bardziej rozbudowywane. To daje nam znacznie bezpieczniejszą pozycję, niż mieliśmy wcześniej, jeśli chodzi o możliwość dywersyfikacji i otrzymywania dostaw gazu ziemnego innego niż rosyjski – stwierdził prof. Zajdler.
Po co nam Baltic Pipe?
Jak pisaliśmy w INNPoland, odpowiedź jest prosta – żeby nie kupować gazu z Rosji. Od lat było jasne, że Rosjanie nie są standardową stroną kontraktu, że nie sprzedają tylko gazu, ale próbują wywierać naciski na inne rządy. Słowem – uzależniają od siebie odbiorców. O wiele prościej byłoby kupować gaz z norweskich złóż, może i droższy, ale czysty od polityki.
Jak duży jest to problem, pokazuje nam przykład Niemiec. 2 września Gazprom poinformował, że dostawy do Niemiec gazociągiem Nord Stream 1 nie zostaną wznowione. Oficjalnie winnym ma być "usterka" i "wyciek", terminu naprawy nie podano. To problem również dla Polski, bo część tego gazu trafiała również do nas. W Europie nie bez przyczyny mówi się o gazowym (czy szerzej — energetycznym) szantażu.