"Każdy chyba umie czytać i wie, na co go stać". Burmistrzyni Mielna ostro o paragonach grozy

Konrad Bagiński
28 czerwca 2023, 16:41 • 1 minuta czytania
– Każdy chyba umie czytać i wybiera to, na co go stać – mówi burmistrzyni Mielna. Przekonuje, że "paragony grozy" nie pokazują całej prawdy, bo w jej mieście rybę z frytkami można zjeść za 27 złotych, a obiad za 17. Dodaje, że irytują ją te "paragony, które atakują nadmorskie kurorty".
Ceny w Mielnie faktycznie są zróżnicowane, ale można znaleźć obiad ze smażoną rybą za mniej niż 30 zł Damian Klamka/East News
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

– W Mielnie można znaleźć rybę z frytkami za 27 zł - powiedziała w programie "Newsroom" WP Olga Roszak-Pezała, burmistrz Mielna.


– Wszystko zależy, czy jest to ryba na wagę, czy w gotowym zestawach. Wszystko można sobie wybrać. Przedsiębiorcy pokazują kartę i każdy chyba umie czytać i wybrać to, na co go stać. Są w Mielnie obiady za 17 zł, serdecznie zapraszam – mówiła pani burmistrz.

– Drażni mnie to, że kolejny raz anonimowe osoby wysyłają tzw. paragony grozy. Piszą o 200 zł za obiad. A nie wiadomo, ile osób ten obiad jadło. Nie wierzę w takie ceny. Można nawet 500 zł zapłacić za obiad, ale nie wiadomo, jakiej rangi jest miejsce i jaka dokładnie była sytuacja. Irytują mnie te paragony, które atakują nadmorskie kurorty. Najgorsze są ogólnikowe stwierdzenia: knajpa koło Mielna. Po co to komu? Tak się nie robi – uważa Olga Roszak-Pezała.

Ceny nad Bałtykiem spadły?

Ceny zakwaterowania w nadmorskich miejscowościach wypoczynkowych w Polsce są tego lata niższe, niż rok temu, wynika z raportu PKO Banku Polskiego "Puls nieruchomości". Spadki cen nastąpiły w 11 z 12 analizowanych miejscowości i wyniosły od 4 proc. do 39 proc. r/r dla dni powszednich i 2 proc. do 26 proc. dla weekendów.

– W szereg dezinflacyjnych sygnałów płynących z gospodarki wpisuje się również oferta zakwaterowania w kurortach nadmorskich. (...) Porównanie stawek za nocleg w okresie wakacyjnym pokazuje, że sektor zakwaterowania wyraźnie obniżył ceny w obiektach nadmorskich względem ubiegłego roku. Pomimo obniżek cen, kurorty nadmorskie w sezonie letnim pozostają najdroższym miejscem wypoczynku wakacyjnego. Odmienny trend cenowy odnotowano w miejscowościach górskich – czytamy w raporcie PKO BP.

Analitycy dodają, że odnotowali spadek ceny pobytu wakacyjnego w przypadku rezerwacji złożonej w czerwcu względem rezerwacji w marcu, co może sugerować, że tempo rezerwacji miejsc jest niższe od oczekiwań wynajmujących.

– Analiza trendów w płatnościach kartami PKO Banku Polskiego za usługi branży hotelarskiej i rekreacyjnej wskazuje, że w 2023 trudno liczyć na wzrost popytu na ofertę sektora w porównaniu z poprzednim rokiem. W pewnym stopniu ma to związek z większą popularnością podróży zagranicznych, ale wynika też z pogorszenia nastrojów konsumenckich i ograniczania wydatków przez gospodarstwa domowe w ślad za gorszą koniunkturą w gospodarce – twierdzą analitycy.

Dodają, że większość analizowanych miejscowości turystycznych dysponowała w połowie czerwca wyższym poziomem oferty apartamentów na wakacje niż rok temu.

– Według naszych szacunków w wakacje największy stopień wykorzystania miejsc notujemy w miejscowościach zlokalizowanych nad morzem. W górach wykorzystanie miejsc latem jest nawet o 20 pkt. proc. niższe – czytamy w raporcie.

Inflacja nad Bałtykiem

Jak pisaliśmy w INNPoland.pl, na turystów nad Bałtykiem może paść blady strach, gdy zobaczą najnowsze paragony grozy. I to mimo że ryby sprzedawane prosto z kutra specjalnie nie podrożały względem ubiegłego roku.

Dorsz u rybaka kosztuje ok. 50 zł/kg, jednak unijne zakazy ograniczają połowy, a – jak tłumaczą rybacy – gramatura jest zbyt mała, żeby oferować go klientom.

Stąd też często widzimy w menu dorsza, tyle że atlantyckiego. I tu się zaczyna, bo trzeba zapłacić 21 zł za... 100 g, czyli cena kilograma to już 210 zł.

– Niestety inflacja, rosnące opłaty za media, ceny transportu spowodowały, że również i my musieliśmy podnieść w tym roku ceny ryb o 20–30 procent – powiedział "Faktowi" Mirosław Mielczarek, który prowadzi restaurację w Kołobrzegu.

Dodał jednak, że choć cena nie jest niska, to dorsz nadal jest najchętniej wybieraną rybą.

"Fakt" zajrzał także do trójmiejskich barów. Za pół kilograma sandacza z frytkami trzeba zapłacić 100 zł. Na kwotę składają się:

Flądra była najtańszą opcją, najtańszą z zestawienia, ale nie oznacza, że tanią. Za kilogram trzeba zapłacić 110 zł. Tyle samo kosztowały śledzie. Na drugim biegunie, czyli najdroższą opcją była kergulena, kosztująca 210 zł/kg.

Z kolei w Kołobrzegu za kilogram miruny trzeba zapłacić 99 zł, za dorsza – 149 zł/kg. Jeśli komuś wystarczy przystawka, to za zupę pomidorową z łososiem płaci się 18 zł. Tyle samo kosztują flaczki z kalmara.