"Polska małych miasteczek umiera". Szykuje się kolejna fala emigracji? Ekspert ostrzega
Zdaniem Cezarego Kaźmierczaka, prezesa Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, drastyczne podwyżki najniższej krajowej oraz wzrost kosztów ZUS są neutralne dla średnich i dużych firm oraz dla średnich i dużych miast. Jednak mogą nieść "bardzo poważne konsekwencje dla wsi i małych miasteczek z biedniejszych powiatów".
Jak twierdzi we wpisie w mediach społecznościowych, tam już "legalna działalność gospodarcza jest w zaniku z powodu podatku ZUS oraz wysokości płacy minimalnej".
"Już teraz w większości 2-3-tysięcznych miasteczek jest Urząd, stacja benzynowa, market i nic więcej. Polska małych miasteczek umiera i robi się pustynią gospodarczą, w której po prostu nie ma pracy" – twierdzi Kaźmierczak.
"Bierze się to z bardzo wysokich kosztów małej działalności gospodarczej, narzucanych przez młodych neomarksistów z Ministerstwa Finansów, którzy posługują się danymi fałszującymi rzeczywistość, plus jej po prostu nie rozumieją" – dodaje.
Wtóruje mu Cezary Bachański, przedsiębiorca i ekonomista. Jak stwierdził na Twitterze, wiele osób żyje mitami dużych miast, ale "życie toczy się też w podlaskim miasteczku, nie tylko w Krakowie czy Warszawie".
"O ile w dużych miastach minimalna krajowa jest kwestią mocno umowną i zapisem teoretycznym, tak w miastach oddalonych od dużych fabryk, logistyki (np. Świętokrzyskie) będzie się działo spustoszenie" – uważa Bachański.
Ucieczka z małych miasteczek. Tylko dokąd?
"Naturalną konsekwencją wejścia tych drastycznych podwyżek kosztów będzie przyspieszenie ucieczki młodzieży z tych małych miasteczek do... no właśnie gdzie?" – pyta retorycznie Cezary Kaźmierczak.
Od razu dodaje, że – jego zdaniem – problem jest taki, iż na "ucieczkę" do dużych polskich miast ich po prostu nie stać.
– Taniej będzie wyjechać do Irlandii czy Niemiec, podobnie jak w latach 2004-2006. Niestety, te pozbawione refleksji rozgrywki wyborcze polityków mogą poskutkować małą falą emigracji – ostrzega.
Jak twierdzi, niezbędne minimum, by zatrzymać wyludnianie się małych miasteczek w biedniejszych regionach, to regionalizacja płacy minimalnej na poziomie powiatu oraz radykalne obniżenie "podatku ZUS" dla mikrofirm.
Regionalizacja najniższej krajowej
Eksperci rozważają regionalizację płacy minimalnej od lat. Już w 2021 roku przy Biurze Rzecznika Małych i Średnich Przedsiębiorców powstał dokument pt. "Regionalizacja płacy minimalnej w Polsce – Rozważania".
Przypomniano w nim, że wysokość najniższej krajowej ustalana jest corocznie na podstawie Ustawy o minimalnym wynagrodzeniu. Najpierw rząd proponuje konkretną stawkę, która dyskutowana jest na Radzie Dialogu Społecznego (również z pracodawcami).
"Wysokość wynagrodzenia minimalnego obowiązuje na terenie całego kraju. Pracodawcy muszą uwzględniać ją niezależnie od lokalizacji oraz sytuacji ekonomicznej w swoim regionie" – czytamy w raporcie.
"Zbyt wysokie wynagrodzenia minimalne mogą spowalniać regionalny wzrost gospodarczy poprzez niechęć po stronie pracodawców do zatrudniania pracowników, których wynagrodzenie będzie zbyt wysokim kosztem" – wskazali autorzy dokumentu.
Zaznaczyli jednak, że zbyt niskie wynagrodzenia minimalne mogą "nie zachęcać ludzi do podjęcia pracy, co również będzie barierą wzrostu dla regionu".
W myśl obecnych przepisów, płaca minimalna powinna rosnąć co najmniej o tyle, o ile wzrasta inflacja. Władza może narzucić wyższą stawkę, ale nie niższą. To wynika z ustawy, a nie hojności czy jej braku w rządzie.
Co więcej, przepisy zakładają, że jeśli najniższa krajowa będzie niższa od połowy średniej krajowej, to dodatkowo podnosi się ją o 2/3 wskaźnika prognozowanego realnego przyrostu PKB.
Wzrost kosztów pracowniczych podnosi inflację i zwiększa szarą strefę
Jak wcześniej informowaliśmy w INNPoland, od 1 stycznia 2024 r. płaca minimalna ma wynosić 4242 zł, a od 1 lipca – 4300 zł. Ze względu na dwucyfrową inflację najniższa krajowa musi wzrosnąć dwa razy w roku, tak zakładają przepisy.
Oznacza to kolejny wzrost kosztów pracy dla zatrudniających, a w biedniejszych regionach może wręcz oznaczać zwolnienia lub wypychanie pracowników do szarej strefy i płacenie im pod stołem.
Na pewno ograniczy to rozwój najmniejszych firm, przez zbyt wysokie koszty trudno im będzie skalować biznes.
Do tego, o czym również informowaliśmy na naszym portalu, w przyszłym roku znowu drastycznie wzrosną składki ZUS, co najboleśniej odczują samozatrudnieni (jednoosobowe działalności gospodarcze).
Przedsiębiorcy na JDG w 2024 r. zapłacą więcej w składkach:
- emerytalnej – 912,83 zł (obecnie 812,23 zł);
- rentowej – 374,11 zł (obecnie 332,88 zł);
- wypadkowej – 78,10 zł (obecnie 69,49 zł);
- na Fundusz Pracy – 114,57 zł (obecnie 101,94 zł);
- dobrowolnej chorobowej – 114,57 zł (obecnie 101,94 zł).
W praktyce oznacza to, że przedsiębiorcy przekażą ZUS 1594,18 zł miesięcznie. A to nie wszystko, bo muszą jeszcze opłacić składkę zdrowotną.
Dla przykładu przedsiębiorca z dochodem 10 tys. zł, który rozlicza się według skali podatkowej, musi przekazać 9 proc. składki zdrowotnej, a więc 900 zł. Za wszystkie składki zapłaci 2494,18 zł.
Antoni Kolek, prezes Instytutu Emerytalnego wylicza, że rocznie za wszystkie składki ZUS przedsiębiorca zapłaci 29,9 tys. zł. – Oznacza to, że przy dochodzie 10 tys. zł miesięcznie, trzy miesiące musi pracować na same składki – tłumaczy ekspert.
Przedsiębiorcy dopłacają do składki zdrowotnej
Składka zdrowotna uderza w przedsiębiorców już w tym roku. – Muszę dopłacić do składki zdrowotnej około 2 tys. zł, więc mało sympatycznie. "Fajny mamy ten Polski Ład", to była moja pierwsza myśl – przyznał Paweł w rozmowie z INNPoland.pl. Piotr Juszczyk, główny doradca podatkowy w infakt.pl, przekazał nam, że najbardziej narażeni na niedopłatę są podatnicy rozliczający się na ryczałcie ewidencjonowanym. W tej grupie składka zdrowotna jest w trzech progach przychodowych.
Podatnik może opłacać stałą składkę przez cały rok na podstawie przychodu z zeszłego roku albo na podstawie przychodu osiąganego w danym roku.
Problemu zdaje się nie dostrzegać władza. – Rada Ministrów przyjęła propozycję podniesienia płacy minimalnej oraz założenia budżetowe na przyszły rok – przyznał premier Mateusz Morawiecki.
– Mamy za sobą bardzo trudny czas, bo dotknął nas COVID, a potem przyszła wojna i kryzys energetyczny. My jednak radzimy sobie z tym trudnym czasem i założyliśmy przyrost wzrostu gospodarczego w przyszłym roku – dodał.
To wszystko sprawia, że przy wciąż sporej inflacji, rosnących kosztach pracowniczych i ZUS, jak wskazują pracodawcy, małe miejscowości mogą pustoszeć, ale nie tak, jak teraz – przez wewnętrzną emigrację do większych miast, ale za granicę, jak to było na początku lat dwutysięcznych.