ZUS żąda od niego 120 tys. zł. Ma zapłacić czyjeś składki, prokuratura bezradna
Pracował w Szwecji, ZUS nagle zaczął ściągać pieniądze
Pan Kamil Bruzda z Kielc dowiedział się w grudniu ubiegłego roku, że jest dłużnikiem ZUS. Ma oddać 120 tys. zł.
– Dowiedzieliśmy się z dnia na dzień, kiedy została zabrana masa pieniędzy. Zabrali nam pieniądze, co zmieniło nasze życie o 180 stopni – przyznała Julia Biesaga, narzeczona pana Kamila, w materiale "Interwencji" Polsatu.
Mężczyzna ujawnił, że ZUS rozpoczął ściąganie pieniędzy od niewielkich kwot – po 6–7 tys. zł. – Pracowałem za granicą i miałem zarobki rzędu 15–16 tys. zł – tłumaczył dziennikarzom i dodał, że do kwietnia 2023 r. był zatrudniony w Szwecji. To właśnie problemy z ZUS–em sprawiły, że pan Kamil wrócił do Polski. – Tam miałem wysokie zarobki na umowie. ZUS się dopatrzył i zabierali mi te pieniądze – wskazał.
Jego narzeczona przyznała, że chcieli wynająć mieszkanie i wyprawić wesele, ale "plany legły w gruzach", ponieważ "ktoś chciał się zabawić ich kosztem".
Prokuratura umorzyła sprawę. ZUS żąda jeszcze 70 tys. zł
Po powrocie do kraju okazało się, że dług pana Kamila egzekwuje oddział ZUS w Krakowie, a nie w Kielcach, gdzie mieszka. Urzędnicy przekonują, że mężczyzna nie płacił składek za swoich pracowników przez prawie 10 lat.
Tymczasem z zapewnień pana Kamila wynika, że nie rejestrował żadnej działalności gospodarczej. O całej sprawie zawiadomił prokuraturę.
– Ta przeprowadziła postępowanie i wystawiła mi wniosek do ZUS-u o chwilowe wstrzymanie egzekucji do wyjaśnienia sprawy. ZUS w ogóle nie reagował na to pismo, dalej ściągali moje pieniądze – zwrócił uwagę.
Prokuratura analizowała sprawę przez trzy miesiące, aż w końcu umorzyła postępowanie, ponieważ nie udało się wykryć sprawcy. Pan Kamil jest przekonany, że padł ofiarą oszustów.
– Z tego, co wiem, to była firma budowlana zarejestrowana w Krakowie. Ale skąd osoba rejestrująca miała moje dane, to nie wiem – przyznał pan Kamil. Jego zdaniem niewykluczone, że za tym oszustwem stoją członkowie jego rodziny, z którymi nie ma kontaktu.
Straty finansowe za obce długi w ZUS są dotkliwe dla pana Kamila. Przez siedem miesięcy instytucja ściągnęła z jego konta 20 tys. zł, a do spłaty zostało jeszcze 70 tys. zł (bez odsetek). Sytuacja mężczyzny jest o tyle utrudniona, że jego narzeczona choruje na nowotwór i wspólnie wychowują półtorarocznego syna.
Nawet pobyt w areszcie nie zwalnia z płacenia składek
O bezwzględności ZUS mógł przekonać się ostatnio także inny mężczyzna, którego historię przytaczaliśmy na łamach INNPoland.pl. Mężczyzna trafił do aresztu, ale nie miał ustanowionego pełnomocnika, który mógłby w jego imieniu zawiesić działalność.
Z kolei rodzina nie odwiedzała go w więzieniu. Nie miał więc komu zlecić zawieszenia działalności. W efekcie na jego koncie w ZUS powstały zaległości składkowe.
Kiedy mężczyzna odzyskał wolność, okazało się, że na jego koncie w ZUS powstały spore zaległości. Przedsiębiorca zwrócił się do instytucji z pytaniem, czy za okres, w którym miał zarejestrowaną działalność gospodarczą, ale jej faktycznie nie wykonywał, bo przebywał w areszcie, musiał opłacać składki na ubezpieczenia społeczne.
Jego zdaniem płacić nie musiał, ale ZUS miał inne zdanie ten temat. Okazuje się, że składki trzeba płacić nawet w areszcie.