Dziennikarze TVP boją się, że po wyborach nikt ich nie zatrudni? "Wyśmiali mnie, gdy wysłałam CV"

Adam Bysiek
13 października 2023, 09:55 • 1 minuta czytania
– Dotarło do nas, że tylko garstka osób ustawiła swoje rodziny i siebie naszym kosztem. Oni byli w studio 12 dni w miesiącu, a my 12, ale godzin na mieście – skarży się pracowniczka TVP info. Przed zbliżającymi się wyborami sprawdzamy, jakie nastroje panują w rządowej telewizji. W tym celu skontaktowaliśmy się z trzema obecnymi pracownikami TVP.
Obecni pracownicy TVP info opowiadają o swojej pracy i atmosferze w redakcji przed wyborami Adam Burakowski/REPORTER
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Karol odpowiada za wysyłanie ekip zdjęciowych na wybrane wydarzenia polityczne oraz protesty. Pracuje w stacji od 2014 roku.


Twierdzi, że pracownicy rządowej telewizji wraz z operatorami, gdy tylko widzą w kalendarium wydarzeń PAP jakiś event, na którym potencjalnie mogą się pojawić wyborcy opozycji, to biorą L4 celem uniknięcia dyżuru w pracy.

Mówi mi, że w ten sposób chcą do minimum ograniczyć występowanie przed kamerą w kontekście tematów politycznych, które wiązałyby się z antyopozycyjną narracją. Karol mówi, że główną obawą reporterów jest widmo konsekwencji w postaci braku możliwości znalezienia pracy w innych redakcjach w przypadku zwolnienia z TVP po ewentualnej przegranej PiS w wyborach.

– Nie raz słyszałem gdzieś na papierosie, że nie chcą, bo potem roboty nie znajdą nigdzie. Dla większości rozgarniętych ludzi, to oczywiste, bo większość serio jest świadoma tego, co robi, dlaczego i na czyje zlecenie – opowiada.

"Gęsta atmosfera robiła się od maja"

Karol przechodzi do wydarzeń 10 maja 2023 roku. – Pamiętam, że po miesiącu od zatrudnienia zaczęli wysyłać na wiele wydarzeń ludzi (pracowników TVP - red.) z telefonami, aby nikomu na ulicy nie przyszło do głowy, że mogą być od nas z TVP. Do teraz jak ktoś idzie na relację do "nie swoich", to prosi o smartfona – mówi.

Dopytuję Karola o obecny klimat nie tylko w redakcji, ale i innych działach stacji.

– Jakiś czas temu zobaczyłem w sieci zdjęcie kolegi z pracy. Operator kamery śmiał się wyborcom opozycji w twarz. To było wtedy, kiedy TVP wysłała na marsz miliona serc jedynego chętnego do trzymania na mikrofonie kostki "Wiadomości". Każdy tu myśli, co dalej. Jak idę do naszego biura przez korytarz, to często widzę na monitorach pracowników popularny portal, na którym pojawiają się oferty pracy w mediach – kończy obecny pracownik TVP.

"Złożyłam CV i spytali, czy to żart"

Na prośbę naszej rozmówczyni zmieniamy jej imię. Agata nadal pracuje na głównej antenie TVP info, ale jak przyznaje "wysyłała dużo CV od marca". Jak twierdzi, starała się wyprzedzić innych ze stacji. Myślała, że potem będą kolejki do rekrutacji u innych wydawców.

– Jestem jedną z tych, których przekonania są odmienne od prezentowanej linii na antenie, ale stawka, którą tu dostałam, to coś, o czym mogłam marzyć latami, pracując dla lokalnych wydawców. Zgodziłam się, ale nie wiedziałam, że to bilet w jedną stronę – przyznaje.

Jak twierdzi, zorientowała się jakiś czas temu, gdy na kolegium redakcyjnym zadała pytanie o tendencyjny montaż oraz naczytanie offa (narracja dziennikarza pod materiałem video - przyp. red.).

– Wówczas uzmysłowiono mi na forum, że chyba nie wiem, gdzie jestem i czyje polecenia wykonuję. Przyznam, od tego czasu po prostu się boję, bo oni tu nic nie mówią wprost. Sugerują, insynuują, wyciągają przeszłość z CV publicznie – przyznaje.

Z jej relacji wynika, że zaczęła szukać pracy zaraz po wyżej opisanym zdarzeniu, które sama określa mianem przełomowego. Był to marzec 2023, a gdy rozmawiamy, jest już październik 2023 roku. Od tamtej pory minęło już siedem miesięcy. Agata nadal pracuje w TVP. Dlaczego?

– Wysłałam mnóstwo CV za pośrednictwem autoryzowanych stron. Nie wiem, było ich około 40. Byłam mega zaskoczona, kiedy ktoś oddzwaniał. Zdarzyło się to może z pięć razy, ale ewidentnie ci z HR nie czytali CV, bo pytali o doświadczenie. Kiedy dochodziło do odpowiedzi na pytanie o to, gdzie pracuję obecnie, to kończyło się na zasadzie: "aha, rozumiemy, to być może od usłyszenia" – opowiada.

Raz została zaproszona do, jak mówi, "naprawdę dużej firmy", gdzie przywitano ją kawą.

Rozmowa się toczyła normalnie, myślałam, że to ten moment wyzwolenia i rozpoczęcia normalnej pracy, ale się myliłam. Facet, znany w branży, palnął z ironicznym uśmiechem na twarzy: "Pani tak serio? Pani tu usiadła i nie żartuje?" Tak głupio nie było mi nigdy.Agata (imię zmienione)obecna pracowniczka TVP, pracuje na głównej antenie

Agata twierdzi, że "ma sobie za złe, że dała się wkręcić", bo na nic jej teraz wcześniejsze sześć lat pracy "w normalnych miejscach".

"Na pierwszej linii frontu"

Rozmawiam z dziennikarką TVP (dane do wiadomości redakcji), która codziennie jest widoczna na antenie TVP Info. Jej materiały pokazywane są również w "Wiadomościach".

Pytam ją o nastroje panujące w zespole po ujawnieniu przez Onet zarobków Michała Adamczyka i Danuty Holeckiej. Dziennikarka mówi otwarcie o "przymusie pracy i braku możliwości wykrzyczenia swojej frustracji w obawie przez zemstą".

Pierwsze wrażenie to był szok. Dotarło do nas, że tylko garstka osób ustawiła swoje rodziny i siebie naszym kosztem. Oni byli w studio 12 dni w miesiącu, a my 12, ale godzin na mieście, codziennie, na pierwszej linii frontu, gdzie jak tarcza przyjmujemy cały ten syf na siebie za nich. Gdyby nie fakt, że mam na utrzymaniu dziecko, to rzuciłabym to tu i teraz, dziś i jednak przyjęła nazwisko po mężu. Dziennikarka TVP info

Jak twierdzi, w firmie za każdy przejaw rebelii wylatuje się na bruk, a o pracy u Karnowskich (właściciele prawicowych mediów) można pomarzyć.

Innych dróg ewakuacyjnych raczej nie ma.

"Standardy" w TVP dziś, a standardy kiedyś

W INNPoland informowaliśmy, że twarze propagandy PiS zarabiają fortunę. Wówczas opisywaliśmy informacje, do których dotarli dziennikarze Onetu. Według nich prowadząca "Wiadomości" Danuta Holecka zarabiała na współpracy z TVP nawet 50 tysięcy złotych miesięcznie.

Jarosław Józef Szczepański, były wicedyrektor Telewizyjnej Agencji Informacyjnej oraz rzecznik zarządu TVP powiedział mi, że w latach 2000-2002, gdy piastował funkcję wicedyrektora TAI "nie było żadnych gwiazdorskich kontraktów, a jedynie honoraryjne".

Ja na półgodzinny program, w tym montaże, miałem budżet 30 tysięcy złotych, ale nie brałem nigdy nic z tych pieniędzy, bo miałem stawkę dyrektorską i nie mogłem nic brać, bo było tak z góry postanowione. Owszem, można było czasem zarobki wyrównywać premiami, ale to nigdy nie były kwoty rzędu kilku milionów. Maksymalnie było to kilkanaście tysięcy złotych. Jarosław J. Szczepańskibyły wicedyrektor TAI, rzecznik zarządu TVP

– To było na takiej zasadzie, że jak miałem dyrektorską pensję 12 tysięcy złotych, to do tych gwiazdorskich kwota ta była porównywalna. Obecnie tym ludziom płacą tyle za twarz i dyspozycyjność. U Adamczyka to działa na zasadzie opłaty za usługę i sprzedaż ciała, duszy i lojalność – wyjaśnia Jarosław J. Szczepański.