Wyjaśniamy bzdury z Twittera na temat fuzji Orlenu z Lotosem. Stopień manipulacji przeraża
Dlaczego znów dyskutujemy o fuzji Orlenu z Lotosem? Bo zmieniła się władza, a to daje szansę na wyjaśnienie wielu mechanizmów tej operacji. Mechanizmów, które poprzednia władza trzymała w ukryciu. Teraz jest w końcu szansa na zainteresowanie prokuratury ewentualnymi nieprawidłowościami przy tej transakcji. Jeśli takowe nie wystąpiły, nikomu włos z głowy nie spadnie.
Przy okazji rozgorzała jednak dyskusja. Jedni twierdzą, że cała transakcja była czymś strasznym i wiele osób powinno za nią od razu trafić do aresztu. Inni jej bronią. To na ogół ci sami, którzy bezkrytycznie popierają budowę CPK i chwalą nieliczne inwestycje PiS.
Opinie to opinie, można z nimi polemizować. Czym innym są fakty, a tych w internetowych dyskusjach często brakuje. Zamiast nich pojawiają się kompletne bzdury, które udało nam się wyłapać.
Zacznijmy jednak od tego, że na razie nie możemy dyskutować o szczegółach raportu NIK. Bo on nie został jeszcze upubliczniony. Nie przeszkadza to jednak służbom prasowym Orlenu (prezes Obajtek straci pracę dopiero za kilkanaście dni) dezawuować zawartych w nim informacji. A tropicielom afer wysnuwać daleko idących wniosków.
Stąd nasze zastrzeżenie: poczekajmy na raport. A teraz skupmy się na największych bzdurach.
Bzdura nr 1: Komisja Europejska miała konszachty z Saudyjczykami
No i pewnie wzięła od nich łapówkę, by tylko mogli położyć łapę na polskiej rafinerii! Ta teza jest lansowana przez tych, którzy widzą, że z całą fuzją było coś nie tak, ale wzdrygają się przed przyznaniem, że winę za ewentualne błędy może ponosić rząd PiS lub jego namiestnik w Orlenie, czyli Daniel Obajtek.
Przypomnijmy więc, że Komisja Europejska nie kazała Orlenowi sprzedawać rafinerii Lotosu Saudyjczykom. To Orlen od początku do końca prowadził negocjacje i szukał kupca na część rafinerii Lotosu oraz jego stacje benzynowe.
Dlaczego szukał tych nabywców? To faktycznie był warunek KE. Chodziło o przepisy antymonopolowe. Orlen po wchłonięciu Lotosu miałby pozycję dominującą, niemal monopol na polskim rynku. Aby do tego nie doszło, musiał sprzedać część swoich stacji, stacje Lotosu oraz sporo innych gałęzi swojego biznesu.
Były to warunki niemal zaporowe i nikt rozsądny nie spodziewał się, że Orlen zdecyduje się na ich spełnienie. A jednak tak się stało.
Bzdura nr 2: KE wymusiła sprzedaż Lotosu. I to podmiotowi zagranicznemu
Nie wymusiła. Komisja Europejska niczego nie wymuszała. Postawiła warunek, że jeśli Orlen chce się połączyć z Lotosem, to tak powstały koncern musi spełnić pewne warunki. One były znane od dawna. Polski rząd oraz Orlen mogły nie forsować pomysłu fuzji. Nikt nikogo do tej transakcji nie zmuszał. To rząd i Obajtek chcieli stworzyć "koncern multienergetyczny". Czy była do tego potrzebna fuzja z Lotosem? O tym za chwilę.
Jacek Sasin, ówczesny minister aktywów państwowych powtarzał kilka razy, że KE wymusiła sprzedaż Lotosu podmiotowi zagranicznemu. To już jest bujda na resorach. Takich zapisów czy pomysłów nie było.
Bzdura nr 3: Lotos poszedł za tanio, państwo straciło 7 miliardów
To z kolei tezy wyjęte z raportu NIK. Raportu – podkreślmy – ciągle nie opublikowanego. Ale wynika z niego prawdopodobnie to, że część Lotosu sprzedana Saudyjczykom poszła za śmiesznie niską cenę. Ta faktycznie może dziwić. Ale sytuacja jest bardziej skomplikowana.
"Orlen zbył podmiotom prywatnym aktywa co najmniej o 5 mld zł poniżej szacowanej przez NIK ich wartości, w tym zbycie udziałów Rafinerii Gdańskiej na rzecz Aramco nastąpiło poniżej wartości wyceny o ok. 3,5 mld zł" – tak Business Insider Polska cytuje ustalenia NIK.
Z kolei Orlen odpiera zarzuty i twierdzi, że "zapłacił za aktywa grupy Lotos tyle, po ile były one wyceniane przez rynek". Dodaje, że "wskazywana przez kontrolerów NIK wartość księgowa, nie ma nic wspólnego z rynkową wartością firmy".
To prawda: wycena księgowa to nie wartość rynkowa. Na dodatek wartość rynkowa rafinerii Lotosu może w przyszłości spadać. Ale z drugiej strony każdy potencjalny inwestor widział determinację Orlenu w przejęciu Lotosu i doskonale wiedział, że płocki koncern musi sprzedać część rafinerii.
W takich warunkach wynegocjowanie dobrej ceny nie mogło się udać. Tym bardziej że zainteresowanie kupnem wyraziło zaledwie kilka podmiotów. A na poważniejsze kroki zdecydował się prawdopodobnie tylko jeden. I to jest wina Orlenu i polskiego rządu.
Tezy tej nie da się więc jednoznacznie potwierdzić lub obalić, nie dysponując dokumentami. Aha: to nie Komisja Europejska ustalała cenę!
Bzdura nr 4: To była decyzja biznesowa, nie polityczna
Tak naprawdę nikt nie wyjaśnił dlaczego rząd PiS podjął decyzję o fuzji tych dwóch firm, czy raczej wchłonięciu Lotosu przez Orlen. W każdym razie to nie Daniel Obajtek podejmował decyzje w tym zakresie. Była to sprawa czysto polityczna.
Skąd to wiemy? "Ważnym projektem o znaczeniu strategicznym jest fuzja Orlenu i Lotosu. (…) Efektem powstania jednego koncernu paliwowego na bazie tych spółek będzie polski czempion, który łatwiej sprosta wyzwaniom, jakie stoją przed branżą naftową i zagwarantuje Polsce większe bezpieczeństwo energetyczne" – czytamy w programie wyborczym Prawa i Sprawiedliwości z 2019 roku.
Ale Kaczyński próbował zrobić to już wcześniej, jeszcze w czasach, gdy był premierem. Wtedy mu się nie udało, dopiął swego za drugim razem. Był tak zdeterminowany, że pozbył się jednego z niewielu ekspertów w tym zakresie.
Jeden z najważniejszych ludzi PiS, uznany za eksperta od spraw energetycznych, był przeciwko tej fuzji. Piotr Naimski sprzeciwił się Jarosławowi Kaczyńskiemu, podobno próbował blokować tę transakcję. Zapłacił za to stanowiskiem.
Piotr Naimski od listopada 2015 roku był sekretarzem stanu w KPRM i pełnomocnikiem rządu do spraw strategicznej infrastruktury energetycznej. W 2022 roku został odwołany.
"Jako ustne uzasadnienie powiedziano mi, że nie nadaję się do współpracy i 'wszystko blokuję'" – napisał w mediach społecznościowych. Arcyciekawym paradoksem jest fakt, że odwołujący Naimskiego premier Morawiecki nazwał go w swoim wpisie na Facebooku "jednym z najlepszych w Polsce specjalistów od energetyki". A mimo to go zwolnił.
Nie jest też tajemnicą, że Gdańsk – mówiąc delikatnie – nie jest ostoją dla PiS. Fakt, że w Trójmieście i okolicach partia Kaczyńskiego nigdy nie mogła liczyć na dobry wynik, był solą w oku prezesa PiS. A dwie największe firmy – Energa i Lotos – były przystanią dla wielu działaczy samorządowych.
PiS nie miał nad tym kontroli. Wchłonięcie Lotosu i Energi przez Orlen miało tę sytuację zmienić. Miało zaburzyć rozkład sił politycznych na Pomorzu. To Kaczyńskiemu również nie wyszło.