Na stronie newsweek.pl pojawił się wywiad pani Marty Ciastoch z panią Violettą Rymszewicz – trenerką i rekruterką mieszkającą i pracującą w Brukseli. Myślą przewodnią i tytułem rozmowy była teza, że „coaching to ściema”. Artykuł spotkał się z żywiołową reakcją – od aplauzu po ostrą krytykę. Długo zastanawiałem się, w jaki sposób mogę podjąć polemikę, aby w sposób zrozumiały opowiedzieć o coachingu i zwrócić uwagę na mity na temat tej metody pracy, które podważają zaufanie do profesjonalnych coachów. Zależało mi na tym, żeby jednocześnie zgodzić się co do oceny wydarzeń, które stanowiły bezpośrednią inspirację dla powstania artykułu. Wpadłem na pomysł, żeby posłużyć się pytaniami z wywiadu, ale odpowiedzieć na nie swoimi słowami...
Studenci z SGH bili się po twarzach w ramach sesji coachingu. Czy została przekroczona granica? Adam Gieniusz: Sytuacja, która miała miejsce w ramach spotkania zorganizowanego przez Studenckie Koło Naukowe Rozwoju Osobistego na SGH jest kuriozalna i nie powinna mieć miejsca. Sam fakt, że takie ćwiczenie ktoś przeprowadził pokazuje, że coś bardzo niedobrego dzieje się w obszarze rozwoju osobistego. Inną wskazówką do tego, że profesjonaliści oddają pole pseudorozwojowcom jest samo pytanie na które odpowiadam. Coraz powszechniej pojęcia związane z rozwojem, takie jak coaching oraz określenia nijak z nim nie związane są używane zamiennie. Pytanie zawiera sugestię, że sytuacja na SGH była sesją coachingową, a – powiedzmy to jasno – tak nie było. Niezależnie od niuansów językowych, warto na filmiku zwrócić uwagę na dziewczynę, która zamiast spoliczkować kolejnego uczestnika – przytula go. Ale nawet jej zachowanie nie daje do myślenia kolejnym uczestnikom – wracają do wykonania polecenia.
Może robili to „dla beki”?
„Beka” to celowe szydzenie. W nagraniu widzę raczej działanie w praktyce presji otoczenia. Kolega policzkował, kolegę policzkowali, więc i ja spoliczkuję. Chwila refleksji, nawet jeśli pojawiła się u kogoś poza wspomnianą dziewczyną, ustąpiła przed potrzebą pozostania częścią grupy, choćby grupa zachowała się nieracjonalnie.
Co bicie po twarzy ma wspólnego z rozwojem?
Związek między policzkowaniem się studentów i rozwojem jest taki, jak między sprzedawcami przysłowiowego „płynu na porost włosów” i farmaceutami – żaden. Co gorsze, nawet osoby zajmujące się profesjonalnie szkoleniami, czy doradztwem coraz częściej gubią się w gąszczu hochsztaplerów i amatorów sprzedających eliksiry szczęścia. Spotkałem się ostatnio z wypowiedzią, w której osoba zajmująca się szkoleniami stwierdza, że „generalnie nie wierzę w coaching rozwoju osobistego jako metodę. Uważam, że to gigantyczna ściema i manipulacja”. I mam z tą wypowiedzią dylemat.
Bo?
Po pierwsze to, z czym się nie zgadzam, a mianowicie teza, że coaching, czyli metoda pracy indywidualnej, skupiona na stawianiu ważnych celów i osiąganiu ich w sposób spójny z tożsamością i wartościami życiowymi klienta, jest ściemą. To po prostu nieprawda. Z drugiej strony szukanie szybkich metod na to, żeby czuć się lepiej, a najlepiej zdać się na innych w szukaniu własnego szczęścia daje pole do popisu sprzedawcom płynu na porost marzeń. A sami handlarze mrzonkami mianują się coachami, mentorami, chociaż nic z tymi metodami nie mają wspólnego. Pseudorozwojowiec mamiący klientów słowem „coach” wykaligrafowanym na wizytówce zastępuje w powszechnej świadomości rzetelnego fachowca, który coachingu uczy się przez lata. Chcę wierzyć, że przytoczona wyżej wypowiedź miała na celu napiętnowanie właśnie takich wrzaskliwych hochsztaplerów, wmawiających ludziom jakąś wizję rzeczywistości.
Łatwo powiedzieć: „Jesteś zwycięzcą!”
Łatwość mówienia innym kim są i co mają robić, to pierwszy wyznacznik, że mamy do czynienia z kimś, kto skupia uwagę na własnym ego. Można pokusić się o stwierdzenie, że rozwój osobisty, a coaching w szczególności, to pytania oraz sprawdzone ćwiczenia i zadania, które mają dać dostęp do tego, co w życiu tej konkretnej osoby jest ważne – marzeń, celów, wartości. Za tą świadomością idą działania, które mają przełożyć cele na efekty. Na drugim krańcu kontinuum pseudorozwojowcy proponują szukanie kwiatu paproci, do którego tylko oni znają drogę i już, już – na następnym spotkaniu! – są gotowi ją pokazać …
Mimo to rynek tych usług rośnie.
Bo takie usługi mogą być miłe w odbiorze. Ba! Bywa, że okażą się pierwszym krokiem na drodze do rozwoju. Tyle, że ten krok podejmują często ci, którzy do drogi gotowi są nawet bez udziału w wielotysięcznym spotkaniu z „guru”. Jestem przeciwnikiem twierdzenia, że takie spotkania są kluczowe i niezbędne do rozwoju. Ale daleki jestem także od dyskredytowania i skreślania ich całkowicie. To nie formuła spotkania świadczy o jego wartości, ale prelegenci i własne oczekiwania oraz nastawienie. Na swój użytek stawiam „spotkania motywacyjne” na równi z wizytą w kinie, teatrze, na koncercie – jest to rozrywka, która ma dostarczyć chwili wzruszenia, chwili śmiechu, odrobiny inspiracji, a czasem jest spotkaniem z artystą. Jeśli już decyduję się na udział w takim spotkaniu, zakładam, że jeśli zainspiruję się do czegoś – doskonale, ale jeśli moje wrażenia ulotnią się z wyjściem na ulicę – nie jest to dla mnie zaskoczeniem.
Zwróćmy uwagę na jeszcze jedną sytuację – bywają pseudorozwojowcy, którzy sami nie wiedzą, czego chcą od życia…
Nie masz celu - zostań coachem?
Na co dzień pracuję z osobami, które uczą się coachingu – tego skupionego na sięganiu do swoich wartości, rozwijaniu świadomości i realizowaniu celów. Prędzej lub później słyszę od każdego przyszłego coacha jakąś wersję stwierdzenia, że ta metoda pracy to duża odpowiedzialność, pogłębiona samoświadomość i ciągłe doskonalenie się. I wtedy wiem, że właśnie zaczęła się prawdziwa edukacja takiej osoby.
Pamiętajmy, że rozwój kompetencji coachingowych to także spory wydatek – i czasu, i finansów – dlatego ktoś, kto nie widzi w tym celu, coachem nie zostanie.
Rozwiejmy jeszcze jeden mit, który zaczął kiełkować na coachingowej niwie, a mianowicie ten, że „Coaching nie ma w zwyczaju uczyć autorefleksji, nie zachęca do przyglądania się własnym ograniczeniom. Nie szuka (jak psychoterapia) przyczyn niespełnienia. Nie pyta dlaczego nie osiągasz sukcesów, tylko daje uproszczone recepty i pozory zmiany.” Jedyne, z czym można się tu ostrożnie zgodzić to to, że coaching nie szuka przyczyn niespełnienia. Upraszczając – coaching patrzy w przyszłość, a nie roztrząsa przeszłość. Co do reszty, powiedzmy sobie jasno - jeśli ktoś, kto mianuje się coachem zniechęca do zastanowienia się nad sobą, nie zwraca uwagi na indywidualne ograniczenia i przekonania, a zamiast tego daje szybką odpowiedź – wiedz, że to zaprzeczenie coachingu.
Na przykład?
Jeśli wrócimy do wydarzeń na SGH, które zainspirowały naszą rozmowę, to zauważymy, że tematem warsztatu było ”O czym rozmawiać z kobietami, jak je traktować, jak prowadzić z nimi relacje”. Okazuje się, że młodzi mężczyżni, o których można powiedzieć, że będą elitą ekonomiczną tego kraju nie zostali przez 20 lat nauczeni tego, jak rozmawiać z drugim człowiekiem i płeć nie ma tu najmniejszego znaczenia. Studenci szukają szybkiej odpowiedzi, a to, co dostają to – oby trzeźwiący – policzek.
Julian Chwalewski chciał w ten sposób uczyć chłopaków jak być prawdziwym mężczyzną.
Chyba tylko Julian Chwalewski wie, co chciał osiągnąć tym ćwiczeniem. Ja naprawdę nie potrafię dorobić do niego filozofii, która nie upadnie po chwili krytycznej refleksji.
A może jednak metoda, nawet jeśli intelektualnie płytka, jest skuteczna? Może jednak warto?
Pełna zgoda, co do intelektualnej płycizny. Co do skuteczności – proszę zwrócić uwagę, że na pytanie o co chodziło w całym ćwiczeniu, nikt z kilkudziesięciu osób obecnych na sali nawet nie spróbował odpowiedzieć. Jak może być skuteczne coś, co jest niezrozumiałe? Każdy uczestnik, oprócz dziewczyny, idzie bezrefleksyjnie za grupą i za jej liderem, który wydał polecenie.
Nie czuje się odpowiedzialny.
Bo nie uczymy odpowiedzialności. Chronimy dzieci od najmłodszych lat, drżymy o nie, ale też strofujemy, instruujemy, zniechęcamy do inicjatywy zamiast pozwolić im stawiać własne cele, zdobywać doświadczenie w praktyce. Mądrość ludowa głosi, że „jak się nie wywrócisz, to się nie nauczysz”. Być może spotkanie z panem Julianem będzie tym pierwszym "wywróceniem się", które da inspirację, żeby otrząsnąć się i spojrzeć na świat wokół krytycznym wzrokiem. Jeśli tak by się stało, byłby to jakiś pozytyw w całym nieszczęsnym przedstawieniu.
Jednym z celów wspominanego coacha jest otwarte i szczęśliwe społeczeństwo. Trudno się z nim nie zgodzić.
Osobliwe to szczęście i osobliwa otwartość, które wymagają posłuszeństwa i przemocy. Osobliwy to coach, który wie lepiej.
Jakieś rokowania dla coachingu i coachów rozwoju osobistego?
Życzyłbym sobie i wszystkim, żeby coaching, jako wartościowa metoda pracy rozwijał się i wspierał jak najszersze rzeszy osób w realizacji ich celów. Chciałbym, żeby patologie i kurioza zniknęły z rynku. To, czy tak się stanie zależy od tego, czy profesjonalni coachowie znajdą siłę przebicia w dyskusji z pseudorozwojowcami, a może zwiną sztandar i nadal będą robić swoje – może pod inną nazwą, może gdzie indziej, a może poddadzą się...
Na Facebooku działa grupa „Zdelegalizować coaching i rozwój osobisty”. Zdelegalizować?
Wspomniana strona to element kultury „beki” – krzywe zwierciadło, które potęguje i wytyka wszystkie niedociągnięcia po stronie pseudorozwojowców, chociaż i profesjonalistom się dostaje. Warto pamiętać, że między policzkowaniem się na SGH a wezwaniami do delegalizacji coachingu i rozwoju osobistego jest ogromna przestrzeń do wartościowej pracy nad sobą i swoimi celami. W tej przestrzeni się spotykajmy.