"Cisza - książka, o której będzie głośno" - tym hasłem PWN reklamuje najnowszą propozycję Rafała Żaka i jego żony - Małgorzaty Wojcik (przez "o"). Rafał, który do tej pory dał się poznać jako autor literatury rozwojowej (m. in. "Rozwój Osobisty - instrukcja obsługi" czy "Nie myśl, że NLP zniknie") serwuje nam publikację ze wszech miar zaskakującą. "Cisza" była ostatnią książką, jaką miałem przyjemność przeczytać w 2017 i rzutem na taśmę zajęła najwyższe miejsce na podium książek przeczytanych w tym roku.
Zanim napiszę więcej, chcę zaznaczyć, że Rafała znam i lubię, a samą książkę otrzymałem bezpłatnie obiecawszy recenzję. Przez ułamek sekundy, tuż po rozpakowani książki, miałem chwilę zawahania, co zrobić, gdyby książka okazała się niewypałem. Na szczęście - jak już zaznaczyłem powyżej - książka jest fantastyczna, więc mogę ją nie tylko chwalić, ale też robić to z radością, ciesząc się osiągnięciem Rafała i Małgosi.
A wracając do "Ciszy"...
Najpierw się przyczepię. Do jakości wydania mojego egzemplarza. Okładka twarda jest faktycznie twarda, czarnobiałe fotografie są faktycznie czarne, niemniej książka jest źle zszyta. I na tym kończę uwagi krytyczne, a każdemu autorowi życzę, żeby problemy introligatorskie były wszystkim do czego można mieć uwagi.
"Cisza" to fascynująca podróż przez krainę braku dźwięku i dźwięków. Mimo, że na kolejnych kartach odkrywamy krótkie rozdziały, z których każdy jest zamkniętą całością, autorzy umiejętnie tkają z nich spójną całość i na przykład czas czytania wstępu okazuje się mieć wyjaśnienie na stronie 67, a przedmiot tego rozdziału jest kanwą jeszcze kilku opowieści. A jakie opowieści zawiera książka, czego z niej się dowiemy i do czego nas zaprasza?
- Nauczymy się odmieniać ciszę. Przez wszystkie przypadki - od mianownika po wołacz i przez wszystkie... odcienie
- Pofilozofujemy o tym, czy fakt niesłyszenia dźwięku to już cisza.
- Spojrzymy na hałaśliwo-cichy konflikt międzypokoleniowy.
- Poznamy zapis ciszy w alfabecie Braile'a, zobaczymy jak wygląda w języku migowym i w językach świata - zarówno tych pisanych łaciną, jak też w takich, które generują u przeciętnego czytelnika ciszę z racji zapisu w alfabecie, którego odczytać nie umiemy i podziwiamy estetykę liter. Moja osobista prośba do autorów - gdyby kiedyś wydawali sequel "Cisza II. Jeszcze mniej hałasu!" (koniecznie z wykrzyknikiem), niech dołączą zapis w pięknym języku syngaleskim i tamilskim (językach mojej ukochanej Sri Lanki).
- Wybierzemy się do wsi Cisza i przysiółka Cisze. Popłyniemy też na końskie szerokości słynące z flauty oraz - tego już nie dowiemy się z książki - uwiecznione w "poezji śpiewanej" przez zespół The Doors w "Horse latitudes".
- Pozostając w tematach morskich, za sprawą prasy bulwarowej, możemy zbulwersować (albo zbulwarować) się głośnością morza w Świnoujściu.
- Dzięki "Silent Night" i "Stille Nach" przeniesiemy się do roku 1914 i przypomnimy sobie o koszmarze wojny i anielskości jej braku, nawet, jeśli jeśli jest (tylko lub aż) spontanicznym zawieszeniem broni.
- Usłyszymy w głowie Bolero Ravela.
- Wybierzemy się do siedziby Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia, żeby poznać instrukcję zachowanie się podczas koncertu.
- Poznamy się na genialnym pomyśle ze strony 60 i 61 lub uznamy go za wpadkę drukarni.
- Zostaniemy zachęceni do przeznaczenia 4 minut i 33 sekund na samodzielne zagranie utworu, którego tytuł ma związek z wstępem.
- Poznamy kolekcjonera cisz zaklętych na taśmie.
- Przypomnimy sobie kultowy serial "Zmiennicy" (mam wrażenie, że to jeden z ulubionych seriali Rafała Żaka, bo, jeśli mnie pamięć nie myli, co najmniej jedna scena z tego dzieł(k)a Stanisława Barei już znalazła miejsce w jednej z wcześniejszych książek Rafała - "153 sceny z życia korporacji".
- Spojrzymy na ciszę jako formę protestu oraz jako na sprawność harcerską.
- Zostaniemy zachęceni do obejrzenia TED Talka zawierającego zero (mówionych) słów.
- Dostaniemy wyzwanie milczenia przez jeden dzień i zostaniemy skonfrontowani z tysiącletnim milczeniem zakonnym. I z zakonnym likierem Chartreuse (po którym kiedyś bardzo bolała mnie głowa).
- Zdziwimy się, że zapisywanie ciszy "spacją" lub jakimkolwiek znakiem nie było kiedyś oczywiste.
- Dowiemy się, na jakie pytania Budda nie odpowiada.
- Dzięki rozdziałowi napisanemu gościnnie przez Barbarę Stawarz-Garcia przeżyjemy 10-dniowe odosobnienie medytacyjne w Nepalu.
- Poznamy indiańskie podejście do ciszy.
- Weźmiemy udział w japońskiej ceremonii picia herbaty i dowiemy się, jaki jest jedyny temat rozmów dopuszczalny w jej trakcie.
- Nauczymy się wykorzystywać ciszę do sprzedawania i promowania.
- Poznamy zaskakującego nauczyciela ciszy - dziecko. A ci z nas, którzy są rodzicami, zamarzą o tym, by ich pociechy takimi nauczycielami zostały. Najlepiej natychmiast.
- Poznamy koncept imprezy tak szalonej, że aż odbiera mowę - silent book party (zdecydowanie mój typ socjalizowania się).
- Zostaniemy zachwyceni lub przerażeni ideą pozbawienia wrażeń zmysłowych. Niestety/ na szczęście tylko czasowego.
- Zadumamy się nad związkiem ciszy ciała i zdrowia oraz dźwięków i choroby. Oraz poznamy twórcę stetoskopu i przyczynę jego śmierci.
- A na koniec, poznamy ulubione cisze autorów.
"Cisza" była dla mnie książką zaskakującą, bo nie mieści się ani w kategorii "zawodowe", czyli nie wymaga zapamiętywania, notowania, czy przekładania na programy szkoleniowe lub coachingowe. Nie należy też do beletrystyki, która ma wzbudzać emocje. "Cisza" to książka po prostu i aż relaksująca. Daje przestrzeń, daje oddech, daje czystą przyjemność z czytania. I dzięki temu jest dla mnie najlepszą książką, jaką przeczytałem w 2017. A konkurencję miała sporą, bo oprócz niej - a co, pochwalę się! - przeczytałem jeszcze 44 inne książki.
Szukając chwili dla siebie lub zaskakującego prezentu, podaruj sobie i najbliższym "Ciszę".