Traktat o klikalności
Aleksandra Ślifirska
07 kwietnia 2016, 20:59·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 07 kwietnia 2016, 20:59Ile zyskuje się będąc w mediach, a ile się traci? Czy jest to gra warta świeczki? I jak wykorzystywać unikalną wiedzę do tworzenia własnej marki i biznesowych projektów? O tym rozmawiam z Rafałem Bauerem, spirytus movens, autorem bloga rafalbauer.pl. Zapraszam do fragmentu rozmowy pt.: "Traktat o klikalności". Całość znajdziecie Państwo w mojej książce "Rekiny biznesu w mediach. Sztuka tworzenia profilu publicznego". To publikacja, w której opowiadam o komunikacji marek osobistych najlepszych przedsiębiorców.
A nie ma? Przecież markę tworzy to wszystko, o czym Pan opowiada. Sposób Pana myślenia o świecie, przedsięwzięcia biznesowe, Pana pasja etc. Przecież to dociera do tysięcy ludzi. To ma swój wyraz w kilku tekstach miesięcznie. Nawet pisarze nie mają takiego przebicia.
Pracuję zawodowo od 22 lat i w tym okresie udało się zaliczyć kilka wzlotów, ale nie zabrakło również upadków. Wzory do naśladowania, czyli jak można by powiedzieć „menedżerskie brandy” się nie mylą, a ich droga to z reguły pasmo sukcesów, oczywisty wzór do naśladowania. Ja w takiej kategorii absolutnie się nie mieszczę. Ale byłem odpowiedzialny za kilka biznesowych ruchów, których nikt inny by nie zrobił lub ja zrobiłem je pierwszy. Tyle, że w większości nie dały mi one ekonomicznej satysfakcji. Dzieje się tak, ponieważ jestem zorientowany na projekt, a jego realizacja jest w mojej opinii znacznie ważniejsza niż osobiste korzyści. Wielkim wyzwaniem jest dla mnie zmiana, kreacja czegoś z niczego. Tego nigdy nie robią najemnicy, w takich projektach trzeba się zespolić z projektem.
Jak oglądam Pana w sieci to widzę kilka planów, które splatają się na spójność marki osobistej. Marek Tejchman, obecnie wice naczelny Gazety Prawnej opowiadał mi, że kiedy zapraszał Pana do studia TVN CNBC, zawsze miał świadomość, że reprezentuje Pan dobre marki modowe.
Bardzo mi miło, ale ja nie mam takiego wrażenia. Faktycznie opanowałem umiejętność „wypowiedzi na temat”, dlatego też chętnie zwracano się do mnie z prośbą o wystąpienie na wizji. Większość osób ma wrażenie, że występując w roli eksperta sobie pogada, a doczyszczona na ten dzień aureola wspaniale rozbłyśnie na ekranach telewizorów. Tymczasem kuchnia wypowiedzi jest zupełnie inna. Czasem 30 minut nagrywania 30 sekundowej przebitki, a swoje kwestie trzeba zazwyczaj powtarzać kilka lub nastokrotnie. Trzeba się nauczyć jak zaczynać, jak kończyć i przyzwyczaić do myśli, że i tak potną to później montażyści. Jeśli ktoś umie, chce i lubi, łatwo może się podlansować na wizji, bo nie jest to bynajmniej powszechna kombinacja, choć dzięki szkoleniom różnej maści ciągle się popularyzuje. Popularności się tak nie zbuduje, ale rozpoznawalność jak najbardziej. Ale tu trzeba uważać, bo rozpoznawalność niewiele daje, a sporo zabiera. Traci się anonimowość niewiele uzyskując w zamian.
Czy to co widzę i obserwuję na Pana temat jest świadome i kontrolowane?
Oczywiście, że tak, przynajmniej jeśli idzie o treści które firmuję swoim nazwiskiem. Polityczna poprawność sięgnęła bardzo głęboko a lista „wrażliwych” tematów ciągle się wydłuża. Antysemityzm jest zaminowany od dawna, ale w tym samym kierunku zmierza dyskusja o mniejszościach seksualnych, wierze w Boga, ideologii gender czy ostatnio popularnym in vitro. Nie inaczej jest w kwestiach biznesowo politycznych. Proszę zauważyć, że ponieważ jesteśmy oficjalnie antyrosyjscy to musimy być proukraińscy. I nie ma tu miejsca na odrobinę namysłu, a każdy głos krytyczny traktowany jest jako działania lub inspiracja rosyjskiej agentury. Inna sprawa, że podobne domysły mają swoje historyczne uzasadnienie. W naszym kraju nie brakowało i nie brakuje rozmaitych „ośrodków wpływu”. Mnie tylko nieustannie irytuje, że o ile często opisuje się wydarzenia historyczne ( np. Stasi, która prowadziła prace agenturalne, mimo wyraźniej umowy NRD PRL, które takie działania wykluczała ) jednocześnie zakładając, że współcześnie podobnych działań nie prowadzi zachodnio-niemieckie BND. Tymczasem geopolityka ma swoje prawa, a państwa własne interesy i to nimi kierują się przede wszystkim, a nie wymogami zawieranych taktycznie sojuszy międzynarodowych. Niestety przekaz mainstreamowy opiera się głównie na umacnianiu stereotypów pozostawiając inne widzenie spraw środowiskom, które mają wpływ wyłącznie na własnych wyznawców. Nie da się zaprzeczyć, że żyjemy w kraju, w którym ostatni król był nie tylko nominatem ale i oficjalnie wypłacało mu pensję obce mocarstwo. Warto o tym pamiętać, ale ową wiedzę wykorzystać nie do tropienia szpiegów, tylko do własnej pracy dla swojego państwa.
[...]
Źródło: Aleksandra Ślifirska "Rekiny biznesu w mediach. Sztuka tworzenia profilu publicznego", PWN, Warszawa 2016.