Bunt maszyn
Andrzej Morawski
10 lipca 2015, 09:44·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 10 lipca 2015, 09:44Jesteśmy świadkami rewolucji, którą od lat zapowiadali twórcy science-fiction. Zmierzamy do momentu, kiedy ilość pracy wykonywanej przez roboty będzie większa od tej, zależnej od ludzkich rąk. Automatyzacja pracy nieuchronnie postępuje. Weszliśmy na ścieżkę, z której nie ma już odwrotu i nie zmienią tego nawet pojedyncze wypadki, jak ten, w którym 22-letni technik stał się ofiarą przemysłowego robota.
Dzisiaj całe linie produkcyjne są zautomatyzowane i zintegrowane z oprogramowaniem ERP. Wspomaga ono procesy technologiczne we wszystkich obszarach – począwszy od planowania produkcji, poprzez jej realizację aż po śledzenie rzeczywistych wyników. Zrobotyzowane są także hale magazynowe. Niedawno w jednej z firm produkującej suplementy realizowaliśmy projekt, którego jednym z elementów była automatyzacja części procesów logistycznych. Oprogramowanie podpowiada lokalizację towaru w magazynie i wskazuje do niego najkrótszą drogę. Wózek widłowy samodzielnie przemieszcza się w magazynie wykonując pracę bez pomocy człowieka, opierając się na instrukcjach wydanych przez oprogramowanie.
Ten przykład to dobra ilustracja tego, co roboty wykonują dzisiaj. To zwykle mało skomplikowane, monotonne prace, choć nie ulega wątpliwości, że na przestrzeni najbliższych lat będzie się to zmieniać. Historycznie rzecz biorąc, na początku rewolucji technologicznej zakładaliśmy, że maszyny wyręczą nas przede wszystkim w pracach trudnych, niebezpiecznych a jednocześnie nie wymagających wysokich kwalifikacji. Z roku na rok okazuje się jednak, że roboty znajdują zastosowanie tam, gdzie wymagane są znacznie większe umiejętności. W 2013 r. w Stanach Zjednoczonych zezwolono np. na użycie maszyny na sali operacyjnej. Dawkuje ona pacjentom propofol – substancję usypiającą – bez potrzeby ingerencji ze strony anestezjologa. Ostatnie analizy wskazują też, że komputer radzi sobie znacznie lepiej w odczytywaniu wyników radiologicznych niż lekarze.
Eksperci firmy analitycznej Gartner szacują, że do 2025 r., w Stanach Zjednoczonych ponad 30% miejsc pracy zostanie zautomatyzowanych. Praca będzie wykonywana przez roboty, oprogramowanie lub smart urządzenia. Ray Kurzweil, szef inżynierów w Google twierdzi, że do 2029 inteligencja robotów zrówna się z tą ludzką. Jakby nie patrzeć, dzisiaj roboty wykonują czynności, które może wykonać człowiek dysponujący średnim ilorazem inteligencji na poziomie 100. Jeśli jednak przyjmiemy, że co roku inteligencja będzie rosła o 1,5%, to okaże się, że na przestrzeni dekady inteligencja maszyn przekroczy inteligencję większości ludzkiej populacji.
W takiej sytuacji powstaje pytanie czy automatyzacja pracy nie wywoła masowego bezrobocia. Teoretycznie nic na to nie wskazuje. Po pierwsze, rewolucji technologicznej sprzyja demografia, po drugie, mimo systematycznie rosnącego stopnia automatyzacji miejsc pracy nie ubywa. Przeciwnie, tworzą się cały czas nowe zawody i możliwości. Sytuacja trochę przypomina okres przed rewolucją przemysłową – wówczas strach, że maszyny wyeliminują człowieka – był powszechny. Jak się okazało niesłusznie. Prawda jest jednak taka, że zawody, które powstają, to przede wszystkim zawody wymagające szczególnych kwalifikacji. Co z ludźmi, którzy ich nie posiadają?
Według analiz Boston Consulting Group roboty wykonują dzisiaj zaledwie 10% zadań produkcyjnych, które mogłyby wykonywać. Do 2025 udział robotów ma wzrosnąć do 25%. Przede wszystkim ze względu na malejące koszty ich produkcji. Firma analityczna wskazuje, że przedsiębiorstwa zaczynają myśleć o wdrożeniu robotów, gdy koszty ich zakupu i utrzymania stają się o 15% niższe od kosztów zatrudnienia człowieka. Podaje przy tym przykład amerykańskiego przemysłu motoryzacyjnego, który uznaje się za jeden z najbardziej zrobotyzowanych. Praca maszyny kosztuje tam 8 dolarów za godzinę, człowieka 25 dolarów. Statystyki BCG pokazują, że automatyzacja obniży koszty pracy o 33% w Południowej Korei, o 25% w Japonii, 24% w Kanadzie i 22% w Stanach Zjednoczonych i na Tajwanie. Gra jest więc warta świeczki.
Nie ma wątpliwości, że automatyzacja pracy będzie postępować, nawet tam, gdzie koszty pracy są niskie. Przykładem mogą być doświadczenia Foxconn, elektronicznego giganta zatrudniającego w Chinach ponad milion pracowników. Firma przyznała się do tego, że w 2011 r. zakupiła 10 tysięcy robotów. Dziś co roku kupuje ich już 30 tysięcy. Terry Gou, prezes Foxconn zadeklarował otwarcie, że te liczby systematycznie będą rosły i nie ma raczej co liczyć na zwiększenie zatrudnienia „tradycyjnych” pracowników. „Dziś mamy ponad milion pracowników, w przyszłości będziemy mieli dodatkowo milion robotów” – przyznał na corocznej konferencji.
Oznacza to jedno: zawody nie wymagające kwalifikacji będą stopniowo wymierać. Maszyny rzeczywiście będą zastępować ludzi. Jest jednak i dobra informacja. Nasze rezerwy kompetencyjne są bardzo duże.
Wiele badań wskazuje na to, że potencjał tkwiący w ludziach nie jest należycie wykorzystywany. Pracownicy często nie są dopasowani do stanowiska, wykonują działania niedostosowane do swoich umiejętności i kwalifikacji. Stąd pracują mniej efektywnie. Paradoksalnie jednak poprawa wskaźników dopasowania, efektywności i w konsekwencji satysfakcji z pracy nie będzie możliwa bez posiłkowania się komputerami. Oprogramowanie jest w stanie bardziej obiektywnie, bez emocji ocenić pracownika i przeanalizować informacje dotyczące jego kwalifikacji, luk kompetencyjnych i rozwojowych. I zrobi to szybciej i dokładniej niż człowiek.
Mariaż maszyn i ludzi jest więc nieunikniony. Póki co, to jednak człowiek podejmuje ostateczną decyzję o tym jak wykorzystać informacje dostarczone przez maszynę. To on programuje roboty na hali produkcyjnej. I mimo, że czasem popełnia błędy, w najbliższym czasie nic nie wskazuje na to, by oddał władzę maszynie.
Andrzej Morawski, Wiceprezes Zarządu BPSC S.A.