Rakietowy bullshit
Andrzej Walentek
22 kwietnia 2015, 12:50·2 minuty czytania
Publikacja artykułu: 22 kwietnia 2015, 12:50Dwa lata temu miało ich być 26. Potem 70. Teraz okrągłe 50 szt. Tak w ciągu ostatnich dwóch lat zmienia się zapotrzebowanie na nowe śmigłowce dla polskiej armii. Stare wojskowe porzekadło mówi, że zmiana decyzji jest dowodem na ciągłość dowodzenia. To helikopterowe skakanie ilościowe w stylu dowolnym dowodzi jednak, że rządowe plany dotyczące polskiej obronności pisane są na kolanie i nie mają nic wspólnego z realnymi potrzebami naszego państwa.
21 kwietnia prezydent i rząd wskazali swoich faworytów na dwie największe inwestycje związane z unowocześnieniem polskiej armii. Najdroższa – za którą na początku zapłacimy przeszło 25 miliardów zł kryje się za swojsko brzmiącym kryptonimem „Wisła” . Chodzi o najwyższe piętro naszej przyszłej obrony przeciwrakietowej i przeciwlotniczej. Pomysł, że taka jest nam potrzebna pojawił się w głowie naszych decydentów podczas przygotowań do Euro 2012. Zdano sobie wówczas sprawy, że polska armia nie jest w stanie zabezpieczyć kilku stadionów do piłki kopanej przed atakiem z powietrza. Co bardziej błyskotliwi doszli do kolejnego wniosku. Że reszty Polski też się nie da ochronić, bo ostatnie większe rakiety przeciwlotnicze kupiono od towarzyszy radzieckich w 1986 r.
Potem było już gorzej. We wrześniu 2012 r. ogłoszono program budowy polskiej tarczy antyrakietowej. Decyzje o wyborze nowoczesnych rakiet miały być podjęte w roku 2013. Ogłoszono je wstępnie 21 kwietnia roku 2015, żeby przed wyborami zrobić wrażenie na straszonym ruskim zagrożeniem elektoracie. - Skończy się szantażowanie ze strony Rosji rakietami Iskander z Kaliningradu – grzmi w wywiadzie dla Gazety Wyborczej wiceminister obrony Czesław Mroczek, który odpowiada z zakupy dla wojska. I pan minister z pełną świadomością popisuje się tym, co śp. ks. Józef Tischner określał jako trzeci rodzaj prawdy po góralsku, zaś nasi ukochani amerykańscy sojusznicy popularnym powiedzeniem – Bullshit. System patriot z całą pewnością Iskanderom nie zagrozi, zaś jego zakup i wydanie ponad 25 mld zł (to tylko na początek) to cena, jaką zapłacimy aby rządzący mogli po raz kolejny podlizać się Wujowi Samowi. Jeszcze większą cenę zapłaci polski przemysł zbrojeniowy, który po kolejnej złej decyzji rządu RP za kilka lat zniknie z mapy gospodarczej świata.
A śmigłowce? Z tych 70 co to jeszcze niedawno miały być kupione 48 miało być maszynami transportowymi dla wojsk lądowych. Pozostałe 22 miało trafić do sił powietrznych i marynarki jako maszyny poszukiwawczo-ratunkowe i śmigłowce do zwalczania okrętów podwodnych. Teraz proporcje odwrócono kompletnie z planowanych do kupna 50 helikopterów tylko 16 ma być wojskowymi „wołami transportowymi”, zaś aż 34 specjalistycznymi. Czyli nie tylko zmniejszono liczbę maszyn, ale jeszcze kompletnie odwrócono proporcje ich typów. Za to będą one kosztowały o 2 miliardy zł drożej, niż planowali na nie wydać mózgowcy z MON. I to mimo tego, że wartość euro względem złotówki leci ostatnio dół szybciej, niż ruskie Iskandery.
Cóż, nie po raz pierwszy osoby odpowiedzialne za obronność państwa popisały się nieznajomością rachunków i nonszalancją przy realizowaniu stworzonych przez siebie planów. Bardzo kosztowną. Bo system przeciwlotniczy i nowe śmigłowce będą kosztować w sumie około 38 mld zł. Żeby lepiej wyobrazić sobie o jakich pieniądzach mówimy – można by za to 380 razy odbudować Trasę Łazienkowską zniszczoną po niedawnym pożarze.