Janusze LinkedIna, czyli po co mnie to zło?
Anna-Maria Wiśniewska
05 kwietnia 2019, 09:48·2 minuty czytania
Publikacja artykułu: 05 kwietnia 2019, 09:48Konta na LinkedIn mieć nie będę, bo każdy może sobie przecież tam napisać, co zechce. Widział to kto, same dyrektory i menedżery, z ASAPami i SKEDŻULami, w najlepszym przypadku kołcze i kołczany. Do roboty by się wzięli, a nie laurki sobie w internetach wystawiają. Jak ktoś umie i wie, to do niego sami się zgłoszą, dojdą, dopytają. Jak ktoś się chwalić musi, to znaczy że wcale taki dobry nie jest. I poczucie własnej wartości ma niskie. Tak stara ludowa prawda głosi, wiem to ja i mówię Wam, że tak jest.
Wspólnie zbudujemy Twój wizerunek offline i online.
Poza tym, jak się ma pomysł genialny, to ktoś może go podebrać. Dzielić się swoimi ciężko wypracowanymi pomysłami? Zdradzać, co się robi? No jeszcze czego! Może od razu rozpisany plan na biznes zamieścić? Z kosztorysem? O nie, za to to ja podziękuję. Moje pomysły są moje. MOJE! Nic nie powiem, nie pokażę. Niech mnie biją kule! Czy cokolwiek tam bije.
Konta na LinkedIn mieć nie będę, bo o swój wizerunek dbam! Przecież… ktoś może sprawdzić, jak wyglądam! A jak wie, jak wyglądam i co robię, to już bardzo dużo informacji ma. A o stalkerów dziś nie trudno. A cenić sobie swoją prywatność dziś trzeba! Jak robi się zdjęcia z imprezy integracyjnej smartfonem to nikomu ich nie udostępniać, jak wpisuje się zapytanie w Google to historię kasować, aby nikt jej sprawdzić nie mógł. Prócz Google, oczywiście, bo on już wie, ale to tylko Google, no przecież.
A poza tym, po co mi drugie siwi? Mam już jedno w łordzie, to po kiego drugie w internetach? A nie mogę wysłać imajlem, jak człowiek? I uzupełnienie tego to trudne jest. Tyle tabelek, pytają o jakieś pierdoły, gdzieś źle się kliknie i wszystko znika, no kto to widział, ja się pytam? Czasu szkoda, przecież zamiast ślęczeć nad tym, mogę pieniądze zarabiać! To znaczy mógłbym, gdybym wiedział, jak klientów pozyskać. Ale nie wiem, to chociaż jak to zrobić pomyślę. A naszła mnie raz myśl taka, żeby specjalistę poprosić o pomoc. SPECJALISTA, halo mi wielkie! Przepisać siwi do linktin, też mi robota. Każdy potrafi! A jak cenę zobaczyłem, to myślałem że z tego fotela co na nim siedziałem spadnę! 400 polskich złotych? Za prze-pi-sa-nie si-wi?! Co z tego, że mi na angielski przetłumaczą. Do translatora to ja sobie za darmo sam wkleję. No na łby to ja się z koniem jeszcze nie zamieniłem.
Ale aby by nie było, że plotki powtarzam. LinkedIn miałem raz, przez chwilę. Jacyś obcy ludzie mnie nagabywać zaczęli. Abdullahy same i inne Hasany, Polacy też byli, nie powiem, ale co ja tam będę z obcymi się bratał? Mnie jest, tak jak jest, dobrze. Jeszcze mnie coś będą sprzedać chcieli, oszuści jedni! I jeszcze się dziwią, jak prywatności swojej bronię pytając, czy własnych znajomych nie mają. Ja się pytam, po co mnie taki kłopot? Jak ja z długów wyjść nie mogę? Klientów nie mam? A na odpisywaniu w internetach jeszcze złotówki nie zarobiłem.
Poza tym, jak chciałem podzielić się z wakacji chwilami, to huzia na Józia! Kawy zrobić nie zdążyłem, a już się wszyscy zlecieli i narzekać zaczęli… „To nie fejsbuk”, „Ić stond!”, „Regulaminu nie czytał!”… No hejtery same na tym LinkedIn siedzą! Nienawiścią zieją, bo zazdroszczą, sami nie mają! I ja miałbym tam znajomości zawierać? No niedoczekanie!
No i jaki LinkedIn w końcu? Toć to linktin jest, Polakiem jestem to po polsku pisać będę…