Nie jest łatwo być rekinem
Anna Szubert
23 czerwca 2015, 13:49·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 23 czerwca 2015, 13:49W ciągu pierwszych dwóch lat działalności upada bądź kończy działalność nawet 80% firm. To bardzo dużo, jednak wciąż się zastanawiam jak udało się niektórym ciągnąć biznes tak długo.
Ostatnio miałam ciekawe doświadczenie. Umówiłam się na konsultacje z klientką, co samo w sobie nie jest niczym szczególnym, ale ciekawym doświadczeniem był sam fakt spotkania takiej osoby - całkowicie nie przygotowanej do prowadzenia własnego biznesu.
W trakcie pierwszej godziny rozmowy, która składała się głównie z poszukiwania odpowiedzi na pytania, do kogo adresujemy produkt, otrzymywałam raz po raz całkowicie sprzeczne informacje. Początkowo słyszałam, że jest to propozycja luksusowa, później że „chyba półka średnia” a na końcu, pogłębiając pytania, że w zasadzie nie wiadomo. W drugiej godzinie już było tylko gorzej. Całkowitą abstrakcją były pytania o to, czym produkt się wyróżnia, jak się ma do konkurencji i jaką firma ma wizję.
W zasadzie nie dowiedziałam się niczego. Oprócz ceny.
Moda na rzucanie „korpo”
Teraz bardzo modna. Znudzeni i zmęczeni korporacyjną rzeczywistością ludzie, rzucają przysłowiowy „Mordor na Domaniewskiej” i zakładają własne start-upy. Moja klientka podążyła tym tropem. Skoro tyle lat przepracowała w korporacji realizując powierzone jej zadania, to oznacza, że jest gotowa na wielkie wyzwania. Świat pochyli się z uznaniem nad faktem porzucenia życia „korpo-człowieka” na rzecz realizowania ambitnych celów i spełniania marzeń.
Tylko, że świat nie tylko nie padł, ale nawet nie zwrócił uwagi na nowo powstałą markę-nie-markę. Co prawda najbliższe otoczenie wykazało się entuzjazmem i rzetelnie kibicowało, cóż jednak z tego? Entuzjazm męża i siostry nie generuje sprzedaży.
Moja wina
Wszyscy jesteśmy podatni na komplementy i lubimy ich słuchać, dlatego moja klientka po przyjęciu salwy bolesnych pytań mogła być nieco obolała. Zamiast jednak zastanowić się nad ich sensem wysnuła jeden wniosek - to nie jej wina, tylko moja. Przyznaję. Nie było to łatwe. Nie jest łatwo przyjąć do wiadomości, że być może mamy markę, ale zupełnie bezbarwną, nijaką i niewidoczną, choć wprost takie stwierdzenie w żadnym momencie nie padło. Klientka jednak poczuła dysonans. Nagle pojawił się ktoś, kto nie wpisał się w nurt rodzinnych zachwytów, potakiwań znajomych i komplementów przyjaciół. Bo i cóż najbliżsi mieli powiedzieć? Poprawność nakazuje wspierać, pocieszać, komplementować, chwalić bez względu na wszystko. To łatwe i nie niesie odpowiedzialności. Konsultacje ze mną nie są jednak dawką słodyczy. Jestem przede wszystkim po to, żeby z dystansu wskazać słabe punkty, nad którymi klient będzie mógł pracować.
Ileż to osób każdego roku zaczyna działalność od zbudowania strony internetowej? A ilu podpisuje umowy na wynajem biur, choć nie ma jeszcze nawet dopracowanej wizji, o pełnej strategii nawet nie myśląc. Projektują logotypy, choć nie potrafią odpowiedzieć na pytanie kim są i czego chcą. Zamawiają drogie aplikacje, sklepy internetowe, wizytówki (choć to najmniejszy z wydatków), kupują maszyny do szycia, tłoczenia, materiały na torebki, są posiadaczami firmowych własnych gadżetów i drogich lakierowanych folderów. Tylko zapomnieli zadać sobie pytanie i odpowiedzieć - po co to robią i dla kogo? Kto jest ich grupą docelową? Kim są ci ludzie, co lubią, co czytają, gdzie spędzają na wakacje?
Tydzień później
„Niestety, rezygnuję z dalszej współpracy, bo Pani podcięła mi skrzydła” - słyszę. Cóż, jeśli w ciągu dwóch godzin rozmowy i pytań, ktoś czuje się „podcięty” i zniechęcony do dalszej pracy nad zmianą i nad własną firmą, to były to bardzo dobrze wydane pieniądze droga Klientko. Bo jeśli przedsiębiorca nie wierzy w swój pomysł tak mocno, by klienta oczarować, zachwycić, „zarazić”, a zamiast tego poddaje się przy pierwszej wątpliwości, to nie mam złudzeń - na takich fundamentach nie zbuduje silnej marki. I nie jest ważne czy osobistej czy własnej firmy.