Kilka dni temu koleżanka na Facebooku udostępniła tekst. Tekst był zabawny i ostry, a sytuacja w nim opisana tragikomiczna, czyli mogło się skończyć znacznie gorzej.
Anna Szczepanek - Nietypowa Matka Polka – pisze jak jej małżonek szukał w łazience kosmetyku, który poradzi sobie z łuszczącą się skórą na twarzy. Na swoim fanpage'u autorka pisze tak (przytaczam tylko fragmenty, cały tekst można przeczytać tutaj):
„Dużo by można powiedzieć o moim mężu, ale na pewno nie to, że jest metroseksualny.
Nie to też, żeby jak "prawdziwy samiec" pachniał potem i moczem, ale żel pod prysznic, antyperspirant, perfumy oraz raz na ruski rok trymer i czasem po kopie w dupę- cążki do paznokci, to szczyt jego możliwości.
Aż tu nagle usłyszałam z łazienki:
- Co mam robić, ryj mi się łuszczy?
Ja pierdolę. Chłop i jego wnikliwa analiza kosmetologiczna...”
I dalej autorka nie przebierając w słowach opisuje swoją rozmowę z rzeczonym małżonkiem, który konsultuje się z nią będą w łazience:
„Kremu użyj. (…) Grubą warstwę mam nałożyć? (…) - Długo na ryju mam to trzymać?
- Aż się wchłonie, albo ewentualnie samo ucieknie. (…)
-Jak wy, baby, możecie z tym kremem wytrzymać? (…) - A jakiego ty kremu użyłeś?
- Biały, w tubce. - odparł fachowo.
Matkobosko, chłop się moim Diorem posmarował, co go dostałam w prezencie i stosuję oszczędnie tylko na święta i jak idę coś załatwiać po urzędach, żeby czuć było luksus i że nie ma ze mną żartów!
Normalnie już by mi się zespół Tourette`a włączył, ale dalej coś mnie tknęło:
-A weź przeczytaj, co jest na nim napisane.
- Nair!- krzyknął.
A dalej dokończył ciszej:
- Moisturising hair removal cream...
I tak bardzo cichutko: -With Baby Oil. (…)”
Sądząc po ilości komentarzy i udostępnień tekst się podobał. Oczywiście zdarzali się i tacy, którzy wyrażali swą dezaprobatę. Ale do rzeczy…
Może dzień, może dwa dni po tym jak na tekst natrafiłam, zobaczyłam, że udostępnia go mój znajomy, tylko uwaga, z jakiegoś innego fanpage’a i bez referencji do autorki.
Coś mnie tknęło i zaczęłam szukać, okazało się, że natrafiłam na tekst jeszcze klika razy i w najlepszym przypadku źródłem był internet, a autor był nieznany. Nie tylko zaczęłam zostawiać komentarze, że tekst należy opatrzyć odnośnikiem do twórcy, ale i zwróciłam się do autorki z zapytaniem czy wie, że jej tekst stał się viralem, ale tantiem z tego raczej nie będzie, bo jej pseudonim artystyczny nigdzie się nie pojawia.
Autorka zaczęła szukać i jak grzyby po deszczu zaczęły wyskakiwać podobne kwiatki. Jedni tekst przypisywali sobie, inni dopisywali uśmieszki, że ‘ukradzione z grupy’ w Stanach czy UK. Ilość udostępnień rosła lawinowo, setki, tysiące, dziesiątki tysięcy…
Większość próśb o wskazanie odnośnika do twórcy kończyła się podobnie, brakiem reakcji, blokowaniem bądź stwierdzeniami – podam tylko uprzejme… ‘gówno mnie to obchodzi na fb wszystko jest publiczne’, ‘czytaj ze zrozumieniem politykę fb zanim zaczniesz oczerniać’, ‘ jak ustawiła post, jako publiczny to niech się nie dziwi, że wszyscy go biorą’.
Myślę sobie tak, prawo skończyłam, ale od lat nie praktykuję, czyżby przez ten czas prawo autorskie zupełnie zmieniło swój charakter i teraz autorstwo to fikcja i przeżytek. Jako że ostrość przez brak styczności z przedmiotem straciłam uznałam, że zapytam kogoś, kto w tej materii wie dużo, dużo więcej. Z pomocą przyszła Pani Mecenas Katarzyna Fulko, z Łódzkiej Izby Adwokackiej, która na moje wątpliwości odpowiedziała następującymi słowami:
"W przypadku portalu społecznościowego Facebook, wykorzystywanie zdjęć oraz treści wpisów budzi niemałe kontrowersje użytkowników, z których niewielka ilość ma świadomość, że zakładając konto na tym serwisie, wyraziła zgodę na określone przez Facebook zasady dotyczące praw autorskich. Wedle zawartych w regulaminie portalu Facebook oświadczeń dotyczących praw i obowiązków, użytkownik zachowuje prawa autorskie do opublikowanych przez niego treści, jednocześnie udziela portalowi licencji na ich wykorzystywanie i wyświetlanie. Zakres udzielonej portalowi Facebook licencji zależy od ustawień prywatności i aplikacji. Jeżeli użytkownik korzysta z ustawienia „publiczne”, zezwala wszystkim użytkownikom portalu na uzyskiwanie dostępu i wykorzystywanie informacji. Należy jednak pamiętać, że prawa autorskie do tych treści przysługują ich twórcy, a w związku z tym udostępniający je użytkownik, jeżeli autor nie wyraził zgody na anonimowe udostępnianie, musi oznaczyć te treści imieniem i nazwiskiem twórcy.Wobec osoby, która dopuściła się naruszenia praw autorskich, autor może dochodzić należnych mu roszczeń.”
Co z powyższego wynika. Owszem można udostępniać treści na Facebooku, udostępniać nawet należy. Dzięki temu osoba publikująca może dotrzeć do większej liczby odbiorców i podzielić się tym, co wie, przeżyła, myśli czy czuje.
Jednak podstawowe zasady kultury i prawa autorskiego na Facebooku nadal obowiązują i możliwość udostępnienia treści w żadnym wypadku nie oznacza, nie jest tożsama i nie powinna być mylona z prawem do przypisywania sobie autorstwa udostępnianego tekstu, bądź powoływania się na źródło ‘internet’.
Bo w prawie nic się nie zmieniło. Nadal własność intelektualna to własność, a kradzież tej własności to kradzież.
dr Ewa Hartman
Jeśli masz pytania, proszę napisz: kontakt@ewahartman.com