O projekcie ustawy z 5 maja o zmianie ustawy o odnawialnych źródłach energii (OZE) za dużo nie będzie można dyskutować. Pozostało bowiem niecałe 8 tygodni do terminu wejścia nowelizacji w życie (inaczej wejdą w życie przepisy uchwalone w dniu 20-go lutego 2015). Ponadto jest to projekt poselski - nawet jeżeli jest powszechnie wiadomym to, że powstał, bez wymaganych prawem konsultacji w Ministerstwie Energii (ME), co oznacza, że już żadnych konsultacji społecznych może nie być. Ci co mogą zyskać (jest och niewielu, ale są dobrze zorganizowani i poinformowani) będą siedzieć cicho. Ci co stracą, dowiedzą się poniewczasie. W efekcie nonszalancji regulacyjnej politycznie stracić może też rząd i partia rządząca, i też do końca mogą o tym nie wiedzieć.
Projekt nowelizacji, a w szczególności jego uzasadnienie wiele uwagi poświęca interesom samego ME (sprawującego rolę właściciela koncernów energetycznych) i zabezpieczeniu interesów operatorów sieci i elektrowni węglowych. Ale co z resztą interesariuszy. Proponowane zmiany można zatem podzielić na te, które dotyczą niezależnych od koncernów producentów energii z OZE (p. 1 i 2 poniżej) i te których beneficjentem będą tradycyjne koncerny energetyczne (p. 3 poniżej):
200 tys. rodzin, które miały skorzystać na taryfach FiT, co bezpośrednio oddziaływałoby przed 2020 rokiem na 800 tys. osób (rodzin prosumentów). Tymczasem energetyka i górnictwo oraz leśnictwo zatrudniają ok. 300 tys. osób. Rolnictwo i przemysł drzewny mają ponad 10 procentowe (odpowiednio 13% i 11%) udziały w eksporcie. Udziały w ekspercie energetyki i górnictwa są pomijalne (poniżej 0,5%). Czy racjonalnie myśląca partia, starająca się słusznie zniwelować różnice w dochodach może sobie na takie niesprawiedliwe regulacje pozwolić?
