Pierwsze aukcje na energie z OZE: z dużej chmury mały deszcz czy cisza przed burzą?
Grzegorz Wiśniewski
09 stycznia 2017, 18:20·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 09 stycznia 2017, 18:20Pierwsza aukcja na wsparcie odnawialnych źródeł energii została rozstrzygnięta. Rząd zamierzał kontraktować energię z czterech koszyków aukcyjnych. W przeprowadzonej w piątek, 30 grudnia aukcji OZE za ważne uznano aukcje w trzech koszykach wyłącznie dla źródeł o mocy poniżej 1 MW, w których wsparcie ma dostać 140 projektów, głównie istniejące biogazownie rolnicze (7 projektów) i małe elektrownie wodne (49 projektów), a z nowych źródeł - słoneczne instalacje fotowoltaiczne i pojedyncze wiatraki (łącznie 84 projekty). Zebrany materiał i zdobyte doświadczenie pozwala na wstępną ocenę sensowności wprowadzenia do ustawy o OZE już dwa lata temu temu systemu aukcyjnego, który w końcu wydał pierwsze owoce, dość mizerne.
W efekcie przeprowadzonej aukcji ma dojść do zakontraktowania 2,8 TWh energii, która ma być dostarczana do sieci od 2017 lub 2018 roku (inwestorzy na nowe źródła mają maksimum 2-4 lata na uruchomienie instalacji) przez kolejne 15 lat. Inwestorzy uzyskali w całym okresie możliwość wsparcia – sprzedaży energii za kwotę 1,1 mld zł, co oznacza, że średnia ważona cena zakupu energii, która może być zakontraktowana w wyniku przeprowadzonej aukcji wyniesie 400 zł/MWh (netto, tzn. po odjęciu od oczekiwanej ceny innych form pomocy publicznej z jakich część właścicieli zwycięskich projektów skorzystała lub skorzysta i o tyle jest zobowiązana zmniejszyć oferowana cenę). Średnie ceny zwycięskich ofert w poszczególnych koszykach różniły się znacząco, podobnie jak poszczególne oferty:
• dla istniejących biogazowni 503 zł/MWh (oferty 502 do 504 zł/MWh)
• dla istniejących elektrowni wodnych 372 zł/MWh (oferta max 468 zł/MWh)
• dla nowych farm fotowoltaicznych 353 zł/MWh (oferty 354 do 409 zł/MWh)
Trudno powyższe pierwsze ceny w nowym systemie traktować jako miarodajne na rynku OZE, nie tylko z uwagi na zawartą w nich pomoc publiczną, ale też na oderwanie od rynku z uwagi na dziwną strukturę koszyków aukcyjnych, możliwe pomyłki oferentów i mało przejrzysty sposób ustalania ceny.
Rozstrzygnięcie pierwszej aukcji pozwala mieć zaledwie nadzieję, że w najbliższych 2 latach dotychczasowe moce zainstalowane w OZE wzrosną o ok. 70 MW (jedynie 7% średnich przyrostów mocy OZE z ostatnich lat), a udział energii z OZE wzrośnie o 0,5%. Jednocześnie znacząco (o 90% w stosunku do grudnia 2016 roku), wzrosną koszty energii z OZE w porównaniu do systemu zielonych certyfikatów i umiarkowanie (o 7%) w porównaniu do błękitnych certyfikatów dla biogazu rolniczego. Choć oferenci znają w tej chwili swoją cenę na 15 lat, nie znaczy to jednak, że znaleźli się w systemie aukcyjnym w komfortowej sytuacji, bo obciążeni zostali szeregiem nowych zobowiązań zagrożonych karami, w tym obowiązkiem dostarczenia określonych wolumenów energii, bez względu na warunki pogodowe, hydrologiczne, zmiany klimatyczne, czy zmiany cen substratów do biogazowni.
Zewnętrzne skutki testowej aukcji z 2016 roku nie są ani przejrzyste, ani imponujące, ani zachęcające. Wzrost cen energii z OZE w efekcie obecnej aukcji może realnie w ciągu dwu lat podnieść opłatę OZE na rachunkach odbiorców energii o 0,6 zł/MWh, choć akonto na rachunek Zarządcy Rozliczeń S.A. (spółka Ministra Energii) będzie zbierana w 2017 roku w wymiarze 3,7 zł/MWh (czyli kolejny „parapodatek”).
Otwarto procedurę kontraktowania jedynie na 38% wolumenu energii ustalonego i tak na wręcz symbolicznym poziomie w rozporządzeniu Rady Ministrów i - także z uwagi na odliczoną, wcześniej udzieloną pomoc publiczną - wydano zaledwie 29% ustalonego budżetu. Innymi słowy dużym wysiłkiem wsparto margines rynku, który już wcześniej otrzymał niewiele obecnie (z woli rządu) warte publiczne wsparcie. Nawet jak na test, to relacja efektów do nakładów (środków i straconego czasu) jest wysoce niekorzystna. A gdzie są dodatkowe korzyści: tworzenie perspektywy rynku dla innowacji, wprowadzanie technologii nieobecnych dotąd na rynku, wsparcie dla działań, które mogą zaprocentować w długoterminowym horyzoncie czasowym?
Koszty przeprowadzonego testu po stronie inwestorów, którzy musieli dostosować się do niezwykłych wymagań były olbrzymie, a znaczna cześć wysiłku poszła na marne. Z jednej strony z inicjatywy rządu uchwalona została ustawa o zmianie niektórych ustaw w celu poprawy otoczenia prawnego przedsiębiorców, a z drugiej przedsiębiorcom branży OZE dołożono z okładem nowych obciążeń biurokratycznych, z myślą nie nich, ale o tym aby ręcznie sterować rynkiem. Olbrzymie koszty generowane są też na szczeblu administracji centralnej (ME, URE). Przed nami spory z URE (zaangażowanie systemu sądowniczego), kontrole URE (w szczególności w zakresie pomocy publicznej).
Równolegle działa już sprawdzony i notyfikowany w 2015 roku w Komisji Europejskiej system zielonych certyfikatów, na którym świadomie rząd nie podejmuje interwencji, co uderza w działające na nim podmioty, które uznaniowo tylko mogą przejść w system aukcyjny. Przy obecnym tempie i wolumenach ogłaszania aukcji proces ten może potrwać latami, generując koszty, pogłębiając problemy z podwójnym finansowaniem (pomocą publiczną) i wzmagając niepewność na rynku.
Ze względu na uznaniowy wybór koszyków aukcyjnych, pierwsza aukcja może zupełnie nie być reprezentatywna dla całego przyszłego systemu. W sposób oczywisty preferowała niektóre technologie, a nowa aukcja w 2017 roku może przynieść zupełnie nowe pokusy i wyzwania.
Brak jasno postawionego celu regulacji i brak polityki energetycznej powoduje ze aukcje stają się formą rozdawania pieniędzy konsumentów energii, a nie forma realizacji długofalowej polityki państwa. W interesie Ministerstwa Energii jest to, aby aukcję testową wykorzystać jako argument do głębokiej rewizji i poprawy regulacji w sektorze OZE i aby nie była to kolejna akcja marketingowa i PR obliczony na uzasadnienie wcześniej podjętych decyzji.