O dobrym pomaganiu
Irena Lipowicz
25 lutego 2015, 15:34·2 minuty czytania
Publikacja artykułu: 25 lutego 2015, 15:34Bezdomny to ktoś inny, obcy, trochę z innej planety? Nam przecież to by się nie zdarzyło? Tymczasem 30% bezdomnych to dziś osoby z wyższym wykształceniem. Są wśród nich tacy, którzy mieli kiedyś udaną rodzinę, ciepły dom. Wielu z nich miało niezwykłe talenty lub ma wielką wrażliwość; teraz są zdani na pomoc innych. Czy ta pomoc musi pozostać niskoefektywna, czasami upokarzająca, ratująca tylko przed zamarznięciem tych ok. 30 tys. osób w całej Polsce? Czy też można być innowacyjnym również w tych tradycyjnych, starych obszarach administracji pomocowej, kojarzonej na co dzień niestety niemal wyłącznie z biurokracją? Czy w ogóle pomoc ludziom biednym, bezdomnym mieści w sobie jeszcze jakiś potencjał innowacyjny?
Zawsze przecież będzie to jakaś miska zupy, ciepła kurtka z darów, próba znalezienia schronienia... Tymczasem właśnie w tej sferze dzieją się rzeczy nowe, ciekawe, a czasem rewolucyjne i wielkie.
Na tym blogu chciałabym opowiadać o ludziach i ideach, które mnie (jako RPO) zachwyciły, bo stanowią prawdziwą innowację – bez sztucznych granic podziału na innowacje techniczne i społeczne. Jako pierwszy z brzegu zaczerpnęłam przykład z niedawnej jeszcze świątecznej atmosfery.
Sylwester lub Wigilia dla bezdomnych? To zwykle pośpiesznie ustawione stoły w holu dworca lub na rynku, połykane na stojąco pierogi i bigos z papierowej tacki. Dobre i to. Ach, oczywiście jeszcze paczka na drogę! W Katowicach grupa ludzi dobrej woli zrobiła to inaczej: miejsce przy stole dla każdego, spokojny posiłek, specjalna wizytówka dla tej właśnie osoby, żadnego pośpiechu i przemówień. Całkowite spersonalizowanie pomocy, danie poczucia, że to ktoś ważny, obdarzony jak każdy godnością. A paczka oczywiście i tak się przyda. Zachwyciła mnie także akcja „Barki”, organizacji, która nie dość że stworzyła w Wielkopolsce model wspólnoty, gdzie z najsłabszymi się jest i mieszka, a nie tylko nimi administruje, to jeszcze rozpoczęła akcje odszukiwania tych zagubionych po dworcach i mostach zachodniej Europy. Nie wszystkim emigrantom się przecież udaje. Chodzi o to, aby mieli dokąd wrócić, aby wyrobić im dokumenty i znaleźć miejsce w Polsce, które będzie na nich czekało. Niektórzy byli ofiarami handlu ludźmi lub mieszkali pod mostami Londynu czy Hamburga 10 lat. Autorom tej superinnowacji z całego serca dziękuje.
Z kolei w Stargardzie Szczecińskim potraktowano wyprowadzanie z bezdomności, jako kompleksowy, dynamiczny projekt. Przyjmując, że istnieją tzw. 4 etapy bezdomności, aż w przypadku 3 początkowych z można człowieka z niej „wyprowadzić”. Potrzebne są jednak działania konsekwentne i również w etapach. Najpierw ogrzewalnia, nawet dla tych z promilami, potem dopiero całodzienny dom pomocy, i wreszcie perspektywa własnego mieszkania, chronionego, wspomaganego, ale pozwalającego na własną przestrzeń, jak również na życie w niewielkiej wspólnocie (w pierwszym okresie). Mieszkania, które oferuje niebogaty Stargard są odnawiane przez samych byłych bezdomnych, budują je dla siebie i nie są to byle komórki. Chodzi właśnie o to, aby powrót do życia był też powrotem do szacunku.
Są też pseudoinnowacje. Widziałam okropną, kosztowną konferencję o zwalczaniu bezdomności w drogim hotelu. Organizatorzy z dumą przedstawili 5 bezdomnych, których przygotowywano do wystąpienia przez 6 m-cy wcześniej, starannie umyto i z dumą zaprezentowano publiczności. Aby nie było wstydu. Na pewno nie o to nam chodzi.