Kto by jeszcze kilkanaście lat temu przypuszczał, że tematyka rowerów miejskich może tak bardzo rozbudzać emocje. Mieszkając w dużym mieście, np. w Warszawie, można nie mieć zdania na wiele tematów, ale mało kto pozostaje neutralny w kwestii rowerowej. Oczywiście najczęściej wyrażane opinie są skrajnie różne.
Z jednej strony mamy zwolenników pro-rowerowych miast. Są to przeważnie aktywni rowerzyści, którzy do pracy i szkoły dojeżdżają właśnie w ten sposób. Nie rozminę się chyba zbytnio z prawdą jeśli powiem, że należą oni obecnie do mainstreamu jeśli chodzi o myślenie o komunikacji publicznej. Coraz więcej miast w Polsce wprowadza u siebie systemy roweru miejskiego, tematyce tej poświęcane są specjalistyczne konferencje, a rowerowy aktywista na eksponowanym stanowisku w ZTM nikogo już specjalnie nie dziwi. Celem tej grupy jest wyekspediowanie samochodów z centrów miast i rozwój infrastruktury rowerowej.
Z drugiej strony mamy ludzi bardzo negatywnie wypowiadających się o miejskich rowerzystach. Rekrutują się oni głównie spośród zatwardziałych kierowców, którzy nie wyobrażają sobie przesiadki do komunikacji miejskiej i tym samym traktują rowerzystów jak naturalnego wroga.
Moim zdaniem prawda o miejskich rowerach leży mniej więcej po środku. Piszę “mniej więcej” gdyż również jestem zwolennikiem miast bez samochodów, choć do rowerowej ekspansji w obecnym kształcie odnoszę się z umiarkowanym entuzjazmem.
Obiektywne korzyści rowerowe
Nie ulega wątpliwości, że zmniejszenie ruchu samochodowego w miastach, mimo iż z początku bolesne dla kierowców, odbywa się jednak z korzyścią dla wszystkich mieszkańców. Badania pokazują, że ok. 90% zanieczyszczeń podczas 10 km podróży samochodem ulatnia się do atmosfery podczas pierwszych 2 km zanim silnik auta się rozgrzeje. W interesie mieszkańców jest więc ograniczanie przede wszystkim krótkich podróży samochodem i promowanie roweru jako optymalnego środka transportu na tych dystansach. Są z resztą rozliczne dowody na zmniejszenie poziomu zanieczyszczeń poprzez zamknięcie niektórych rejonów miasta dla aut.
Jest jednak jeszcze druga strona rowerowego medalu, a jest nią brak odpowiedniej infrastruktury dla tych pojazdów połączony z brawurą niektórych rowerzystów. Nie zatrzymywanie się przed przejściami dla pieszych, wykonywanie ryzykownych manewrów czy pędzenie środkiem chodnika to codzienność dla wielu spośród zwolenników jednośladów.
Zmiany w przepisach dające przewagę rowerom i komunikacji publicznej nad autami są nieuniknione i dobre. Świadomość zagrożeń związanych z zanieczyszczeniami powietrza jest co raz większa, a Martin Weitzman (profesor ekonomii na Uniwersytecie Harvarda i członek American Academy of Arts and Sciences) w książce “Gospodarka za 100 lat” uznał je nawet za największe w najbliższym czasie wyzwanie dla świata. Nowoczesne miasta są to miejsca z rozbudowanym ruchem rowerowym i ograniczonym ruchem samochodowym i ten trend z pewnością będzie się utrzymywać.
Marzy mi się jednak abyśmy w Polsce potraktowali dyskusję o zanieczyszczeniach i ignorowaniu czerwonych świateł nie jako wskazywanie celu który musimy zrealizować niezależnie od czynników zewnętrznych, ale jako początek poważnej debaty. Debaty na temat rozwoju infrastruktury rowerowej, odpowiedniego oznakowania rowerzystów, ograniczeń prędkości podczas jazdy rowerem po chodniku czy zwykłej kultury jazdy. Daleko nam jeszcze do najbardziej przyjaznych rowerom miast świata i w dogonieniu ich nie powinniśmy próbować pójść (czy raczej pojechać) na skróty.