Będzie się działo, czyli uczmy się innowacyjności od małego
Kazimierz Murzyn
14 lutego 2015, 18:40·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 14 lutego 2015, 18:40Jeżeli ma znaczenie, jaki cel sobie stawiamy, zanim przystąpimy do działania, to szkoda, że głównym celem Programu Operacyjnego Innowacyjny Rozwój (POIR) jest wzrost innowacyjności polskiej gospodarki, a nie wzrost jej konkurencyjności. Jeżeli różnica w tym konkretnym przypadku jest tylko semantyczna, to można by powtórzyć slogan „Polacy, nic się nie stało” i optymistycznie dodać „damy radę!”.
Tylko, czy na pewno? W poprzednim „okresie programowania” nie daliśmy rady, co zatem ma skłaniać do optymizmu? Jest wiele zagrożeń i wyzwań, których pokonanie częściowo warunkuje, w jakiej skali będziemy mierzyć sukcesy. Oto jedno z nich.
Nadal nie uporaliśmy się z problemem, jak w programach operacyjnych (takich jak POIR) definiować innowacyjność, jak ją mierzyć i jak nagradzać, a przecież pełne zrozumienie tego fenomenu w drugiej dekadzie XXI wieku jest krytycznie ważne. Innowacyjność, z jaką mieliśmy do czynienia w wieku XX nie będzie tym samym zjawiskiem, z którym będziemy się spotykać w przyszłości, a które można obserwować już teraz. Przyszłość będzie inna, ale mało kto naprawdę rozumie, co w tym wypadku znaczy „inna”.
Kiedy w 1984 r. futurysta, Nicolas Negroponte trafnie „przewidywał” kierunki rozwoju technologii medycznych, przyznał, że tak naprawdę dokonał ekstrapolacji zjawisk zachodzących w tej dziedzinie. Inaczej mówiąc, określił jak daleko zajdziemy, biorąc pod uwagę 15 lat własnych badań nad rozwojem oraz aktualne trendy. Zapytany 30 lat później o prognozę dalszego rozwoju technologii, stwierdził, że może tylko przewidywać – ekstrapolacja nie ma już zastosowania ze względu na tempo i charakter zmian. Gdzieś w okolicach 2000 r. skończyła się era rewolucji komputerowej, zaczęła era hybrydowa, a tempo rozwoju przekroczyło tzw. punkt „knee” na krzywej obrazującej wykładniczy wzrost technologii.
Ray Kurzweil, futurysta znany również z powodu trafności swoich prognoz, przekonuje, że przez pierwsze 25 lat XXI w. dokonamy skoku w tej samej skali, w jakiej postęp dokonał się w całym ubiegłym stuleciu. Dla lepszego wyobrażenia: sto lat ubiegłego wieku to skok od odkurzacza do samodzielnych robotów sprzątających, od bakelitu (tworzywa sztucznego) do grafenu, od samolotu do promów kosmicznych, od kina dźwiękowego do kina 3D, od radia do telewizji cyfrowej, od fotografii kolorowej do cyfrowej, od licznika Geigera do rezonansu magnetycznego, czy wreszcie od miksera kuchennego do inteligentnej lodówki – by wymienić kilka „nowinek” z pierwszej dekady XX w. Przedstawiając prognozy rozwoju technologicznego z innej perspektywy - wg modelu Kurtzweila, w całym XXI w. dokonamy skoku (nie wszyscy niestety) o 20 tysięcy lat, mierząc tempem rozwoju z przełomu wieków.
Ile z tego ziści się w okresie realizacji programów operacyjnych 2014-2020? Trudno precyzyjnie to oszacować, ale wygląda na to, że dużo więcej, niż to, na co jesteśmy mentalnie i organizacyjnie przygotowani. Mam na myśli przygotowanie do zarządzania dużymi programami i projektami w obliczu tempa zmian otoczenia, w jakim te projekty i programy będą realizowane. Znana wszystkim sztywność programów w zderzeniu z potrzebą coraz większej elastyczności, czy potrzebą skracania czasu podejmowania ryzykownych decyzji będzie sporym wyzwaniem zarówno dla tych dających, jak i starających się o środki na innowacje.
Jest jednak nadzieja. Ekosystemy (innowacji) nie rozwijają się pod dyktando programów operacyjnych, a raczej ewoluują, dopasowując się do otoczenia, jakim w tym wypadku (technologia) jest globalna, cyfrowa wioska. Przedsiębiorstwa, które mają w nowym programie być głównym odbiorcą wsparcia przeznaczonego na innowacyjność, będą potrafiły w sposób racjonalny i zgodny z globalnymi trendami wykorzystywać dostępne zasoby w celu budowania swojej przewagi konkurencyjnej.
Szansą są w szczególności małe i średnie firmy technologiczne, tworzone przez nową generację przedsiębiorców, wychowanych bez obciążeń i bez zahamowań, nie mających wiele do stracenia, za to szybko odnajdujący się w cyfrowej, zsieciowanej i interdyscyplinarnej rzeczywistości. Dynamiczny przyrost liczby technologicznych start-upów wskazuje, że zaskoczyło i będzie się działo.
W „minionej” epoce tempo rozwoju dyktowały technologiczne giganty, typu Intel, GE, IBM, Samsung. Obecnie widać, że małe też jest piękne, czytaj - innowacyjne. Małe, nie zważając na brak definicji, szybko rozwija i testuje swoje pomysły, a jeżeli dostrzega szansę, to zakłada biznes, dobiera paru geeków1, zdobywa pieniądze i wchodzi na rynek w kraju lub za granicami. Jeżeli pomysł nie jest dość dobry, Małe szuka, jak go usprawnić – podzielić, połączyć, dodać lub ująć – i wykorzystuje w tym celu całe swoje otoczenie. Liczy się skuteczność, czyli konkret, z którego ktoś ma korzyść. Ot i cała definicja innowacyjności.