Modnisie Doliny Krzemowej
Magda Gacyk
27 marca 2015, 11:05·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 27 marca 2015, 11:05Późny poranek. Dolina Krzemowa dopiero się budzi do życia. Biurowce jeszcze otula mgła znad oceanu. Słońce powinno wyjrzeć w ciągu godziny. Temperatura podniesie się wówczas gwałtownie o kilka, a może kilkanaście stopni. W gorącym powietrzu, nasączonym zapachem roślinnych olejków eterycznych, słychać będzie tylko szum samochodów na autostradzie. W firmowych pomieszczeniach zacznie cicho buczeć klimatyzacja. Na razie jednak parkingi przed budynkami wypełniają się niespiesznie.
Kierowcy podłączają auta hybrydowe do gniazdek w punktach ładowania samochodów elektrycznych. Rowerzyści zostawiają rowery na przeznaczonych dla jednośladów miejscach, często nie troszcząc się o żadne zabezpieczenia. Region ten od lat przoduje w rankingach najbezpieczniejszych miejsc USA.
Śpieszę się na rozmowę z jednym z bohaterów mojej książki „Ścigając Steve’a Jobsa”. Po drodze wymijam inżynierów w dżinsach i rozciągniętych podkoszulkach z napisami: „ Intelektualny twardziel”, „ Ludzie dzielą się na dwa typy. Tych, którzy rozumieją system binarny i tych, którzy nie kumają go wcale”, „Nie licz na to, że naprawię Ci komputer”, „To dzięki nauce jesteśmy, gdzie jesteśmy!” czy wreszcie „Nakarm mojego zombie”. Wszystkie ich narzędzia pracy oraz gadżety upchane są niedbale w przewieszonych przez ramię, wyświechtanych plecaczkach.
Z tyłu dobiega mnie miarowy stukot obcasów. Kilka kobiet z działu zasobów ludzkich, w luźnych koszulach i bawełnianych spódniczkach, zmierza do drzwi wejściowych... Tylko szpilki świadczą o tym, że nie jest to leniwa niedziela, kiedy chodzi się po domu w wygodnych ciuchach, a dzień pracy w biurze. Tu bowiem nikt nie ma obowiązku paradowania w kostiumiku lub garniturze i pracownicy chętnie korzystają z tej ubraniowej wolności. Po chwili przechodzę obok grupki programistów i programistek z Indii w tradycyjnych kurtach katanach i tęczowo barwnych sari.
Dziś jest Diwali, hinduskie Święto Świateł. Wreszcie zaglądam do gabinetu mojego rozmówcy. To Polak starszego pokolenia, który wyglądem znacząco odbija od reszty. Ma na sobie tweedową marynarkę i gustowną, bordową muszkę. Jego aparycja angielskiego gentlemana stanowi jaskrawy kontrast na tle tłumu w komfortowej, choć przeciętnej stylistycznie, odzieży. Patrzę na nienagannie utrzymane bokobrody i idealnie wypastowane lakierki mojego interlokutora. I zastanawiam się... Czy Dolina Krzemowa jest zupełnie odporna na obowiązujące trendy w modzie? Czy panuje tu anarchia gustów? Czy też zagnieździł się estetyczny nihilizm? Czy naukowcy z branży IT nie ulegają modowym zachciankom?
Ta kwestia długo nie dawała mi spokoju. Nie chciało mi się wierzyć, że w głębi ścisłych umysłów nie drzemie choć odrobina próżności, choć szczypta lansu...
Olśnienie przychodzi podczas rozmowy z kolejnym z moich bohaterów, specjalistą od czujników. Podczas opowieści o tym, jak ważne i wszechobecne są sensory (windy, odkurzacze, drzwi automatyczne, lodówki etc. etc.), pokazuje mi prototyp naszyjnika, który zaczyna świecić, gdy na skórę użytkownika pada za dużo szkodliwych promieni UVA i UVB. I już wiem! Dolina Krzemowa podąża jednak za modą!
Jest to wprawdzie moda hi-tech, a nie haute couture. Podejście pragmatyczne a nie designerskie. Tym niemniej - uświadamiam sobie - większość moich znajomych poddaje się takim stylistyczno-
technologicznym trendom. Noszą „inteligentną odzież” sportową z wbudowanymi elementami elektronicznymi, które np. mierzą przebiegnięty dystans, puls w trakcie biegu czy temperaturę otoczenia. Ich „inteligentne skarpetki” zbierają dane o liczbie kroków, a specjalny mechanizm pomaga odnaleźć się zaginionej w praniu parze. Ich wyjściowe sukienki potrafią zmieniać kolor w zależności od nastroju właścicielki, ocenianego na podstawie wydzielanego potu.
„Dość zaawansowana, acz niepotrzebna, stylistyczna ekstrawagancja – myślę sobie z przekąsem, wracając z wywiadu. Mijam oszkloną ścianę recepcji i kątem oka widzę w niej swoje odbicie. Kobieta w lustrze poprawia dłonią włosy. W uchu błyszczy kolczyk. I nie jest to blask szlachetnych kamieni, a oprawionych w srebro małych lampek ledowych, które pulsują odcieniami błękitu. Kobieta w lustrze opuszcza rękę, na której zaciśnięta jest silikonowa bransoleta z wbudowaną pamięcią USB. „ Tylko 16GB” – myślę sobie –„Muszę pamiętać, żeby zwiększyć pojemność co najmniej do 32GB”.
Magda Gacyk (Informacyjna Agencja Radiowa)