Wszystko zaczęło się, gdy w jednym z hotelowych sieciówek gościom sugerowano wielokrotne użycie ręczników w ramach dbania o środowisko. Od początku jednak intencje właściciela nie miały nic wspólnego z ekologią, a raczej z prostym rachunkiem ekonomicznym. Kierowano się wyłącznie oszczędnościami.
W taki oto instrumentalny sposób niektóre firmy traktują temat ekologii. Za fasadą zaangażowania się w działalność na rzecz odpowiedzialności społecznej biznesu, podejmują się manipulacji i chłodnej kalkulacji w strategii.
Dlatego powinniśmy być sceptyczni, gdy widzimy reklamę samochodu Twingo, któremu z rury wydechowej zamiast spalin wydostają się zielone listki. Czujni, gdy słyszymy hasła podobne do tych wykorzystanych w reklamie firmy energetycznej Enea "Potęga wiatru. Siła wody. Czysta energia. Czysty biznes." Bo jak się okazało, Enea czerpie tylko 5% energii ze źródeł odnawialnych, za co Komisja Etyki Reklamy nałożyła na firmę stosowne kary. Niedowierzający, gdy BP po raz kolejny próbuje dokonać rebrandingu (z British Patroleum na BP, później na Beyond Petroleum, a następnie na Bprepared po katastrofie w Zatoce Meksykańskiej) wydając na to miliony dolarów, które mogłyby być wykorzystane tak naprawdę do innych, zacniejszych celów-chociażby do wspierania społeczności lokalnych pozbawionych zatrudnienia w rybołówstwie przez wyciek ropy w 2010.
Można by tak mnożyć kolejne przykłady i choć w US czy w Europie Zachodniej istnieją narzędzia do kontroli i ewentualnego karania fałszywego zielonego marketingu, to w Polsce ten temat jest jeszcze w powijakach. Zostaje nam zatem osobista dociekliwość, zdrowy rozsądek i poszukiwanie międzynarodowych certyfikatów ekologicznych na rzekomych eko-produktach.
*"Naturalne aromaty, bez dodatku substancji konserwujących od 1886" to hasło, które znajdziesz na butelce coca-coli.