Najbogatsi biorą największy kawałek tortu
Marta Romanow
17 stycznia 2016, 21:34·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 17 stycznia 2016, 21:34Bogaci stają się jeszcze bogatsi, a klasa średnia ubożeje. Ekonomiści biją na alarm, a ich głos nareszcie staje się słyszalny. Bo portfelowe różnice w społeczeństwie są naturalne i dobre, jednak kiedy są zbyt drastyczne – stają się niebezpieczne.
Noblista z ekonomii Joseph Stiglitz to ten sam, który napisał „Of the 1%, for the 1%, by the 1% (Od 1 procent dla 1 procent przez 1 procent), co później wykorzystali demonstranci w ruchu Occupy Wall Street nazywając się „99 procent”. Według Stiglitza w rękach tego 1 procenta skumulowany jest amerykański sen- to właśnie ta ‘garstka’ zarabia tygodniowo 40 procent więcej niż jedna piąta społeczeństwa o najmniejszych zarobkach w USA w ciągu roku, a całkowity dochód po opodatkowaniu 20% najzamożniejszych Amerykanów to więcej niż wszystkie dochody mniej zamożnych 80%. I jeżeli ktoś myśli, że Ameryka to nadal kraj możliwości - to jest w błędzie. Historia od pucybuta do milionera stała się mitem. Miliony się dziedziczy po rodzicach zarządzających wielkimi majątkami, a dobrze płatna praca jest zarezerwowanych dla tych po najlepszych uczelniach - czytaj – po najdroższych. I koło się zamyka. Tak ważna dla rozwoju USA klasa średnia ulega degradacji. Jej dochody od kilkunastu lat utrzymują się na tym samym poziomie bądź się kurczą, a tym samym przepaść w stosunku do zarobków najzamożniejszych się pogłębia – gdyż portfele tych ostatnich pogrubiły się co najmniej dwukrotnie. Nie jest to tylko problem USA, bo jak wykazuje współczynnik Giniego (współczynnik jest od 0 do 1 i im różnice w dochodach są większe, tym parametr jest bliżej 1) nierówności dotykają znaczną część świata. Największe dyspropocje występują w społeczeństwach o współczynniku powyżej 0,5. Należą do nich kraje z Afryki i Ameryki Łacińskiej. Stany Zjednoczone depczą im po piętach ze współczynnikiem o wartości 0,47. Najmniejsze różnice znajdziemy w Szwecji, Japonii, Danii. Dla Polski ten współczynnik wynosi około 0,3. Jesteśmy zatem krajem przeciętnych nierówności. Ten sam problem dostrzegł również Thomas Piketty, który w swojej książce „Kapitał w XX wieku” prześledził powstanie i rozwój największych majątków w kilku państwach świata. Doszedł do wniosku, że generalnie są one dziedziczone i kumulowane w rękach nielicznych. Niekoniecznie też służą inwestycjom, które tworzyłyby nowe miejsca pracy, ale raczej zapychają konta bankowe.
Konsekwencją tych nierówności jest powiększające się ubóstwo najbiedniejszych z małymi szansami na zmianę swojego położenia. Klasa średnia – stabilizator systemu i równowagi – ulega erozji i się kurczy. Najlepsze szkoły na Zachodzie, to szkoły prywatne. Znalezienie pierwszej pracy przy tak wysokim bezrobociu często graniczy z cudem. A i tak z przodu kolejki oczekujących są Ci, którzy otrzymali elitarną edukację. Wielu młodych ludzi decyduje się na emigrację, gdzie pracują poniżej swoich kwalifikacji. A jak dowiedziono, niskie zarobki przekładają się na skrócenie średniej długości życia, co związane jest z gorszym odżywianiem się i ograniczonym dostępem do lekarzy specjalistów. Faktem jest, że Amerykanki żyją najkrócej spośród wszystkich kobiet krajów rozwiniętych. Mniejsze zarobki to niższa konsumpcja i tym samym znikomy wzrost gospodarczy. Zacznie brakować pieniędzy w budżecie państwa na rozwój edukacji czy opieki zdrowotnej. Czyli tym, którym jest źle– będzie jeszcze gorzej, aby w ostatecznym rozrachunku to wszystkim odbiło się czkawką. Przed oczami migają obrazy z „Lalki” Bolesława Prusa. Może wzrosnąć przestępczość, pojawią się masowe migracje, a pracę straci najpierw pracownik, później dyrektor, żeby na końcu właściciel zamknął biznes.
Piketty i Stiglitz dużą rolę w naprawie struktury dochodowej upatrują w działaniach naprawczych państwa (polityka fiskalna i socjalna, aktywność na rynku pracy, etc) na modłę New Deal. Czasy się jednak zmieniły i mamy kolejnego ważnego gracza potrzebnego do działania w reformowaniu- biznes.Powinien on zweryfikować niewyobrażalnie wysokie zarobki na najwyższych stanowiskach i rozdystrybuować je bardziej umiejętnie pomiędzy wszystkich pracowników. To samo tyczy się premii i odpraw. Wprowadzić roczne podwyżki biorące pod uwagę chociażby inflację. Zakończyć z ucieczką do rajów podatków. Nie żerować na najsłabszych, czyli nie udzielać kredytów i pożyczek na mega- oprocentowaniu i z warunkami napisanych małym druczkiem zrozumiałym tylko dla prawników. Działać charytatywnie, jak Bill Gates czy Mark Zuckerberg, którzy dzielą się swoim majątkiem, choć starać się dać wędkę aniżeli rybę. Stąd też międzynarodowe korporacje korzystające z taniej siły roboczej w Trzecim Świecie powinny zadbać o lepsze, czyli godne płace tamtejszych robotników. Rezygnować z działalności w strefach ekonomicznych, gwarantujących zniżki fiskalne w krajach rozwijających się. Nie wywozić miejsc pracy poza granice kraju w poszukiwaniu „optymalizacji kosztów”, nie zastępować stanowisk pracy robotami, itd, itd.
Jest wiele do zrobienia. Jeżeli nie opamiętamy się w porę, to wyrośnie nam grupa oligarchów i nie będzie klasy średniej. Kryzys z 2008 roku powinien być dla nas przebudzeniem, gdyż nad nami wiszą ciemne chmury.