Stało się. Partnerstwo w ramach porozumienie CETA jest już faktem. Czy jest to szansa dla Europy na przyspieszenie rozwoju gospodarczego? A może jednak zagrożenie dla lokalnych przedsiębiorców oraz demokracji, jak głoszą jej przeciwnicy?
Unia Europejska podpisała niedawno umowę CETA (Comprehensive Economic and Trade Agreement), czyli kompleksowe porozumienie gospodarczo-handlowe między UE i Kanadą. Przedłużało się to w czasie, a tuż na mecie pojawiało się niebezpieczeństwo odrzucenie projektu przez Belgię. Podpisanie tego paktu stało się triumfem wolnej gospodarki,
likwidującej ograniczenia w dostępie do zamówień publicznych, zniesienia opłat celnych, bezgraniczne otwarcie sektora usług. Na pierwszy rzut oka wydaje się to nieść korzyści wszystkim stronom i jawi się jako to szansa na uproszczenie procedur handlowych oraz ekspansji nowych rynków zbytu. Ale czy rzeczywiście? Ostatni kryzys ekonomiczny pokazał, ze niepohamowany kapitalizm jest wadliwy. I to nie niewidzialna ręka rynku uporała się ze skutkami kryzysu, ale solidna pomoc płynąca z państwowych budżetów. Niepohamowana deregulacja nie sprawdza się i jest przyczyną pogłębiania się nierówności społecznych. W pierwszym odruchu rodzi się obawa, że przyjęcia CETA spotęguje tylko silę wpływów korporacji ze szkodą dla średnich i małych przedsiębiorców. W kolejce już czeka kolejne porozumienie do ratyfikacji jakim jest TTIP (Transatlantic Trade and Investment Partnership) pomiędzy USA a EU, które otworzy europejskie rynki dla gigantycznych amerykańskich korporacji.
Kontrowersja budził sposób przeprowadzania negocjacji. Za zamkniętymi drzwiami, bez przekazywanie informacji mediom i społeczeństwu. Jeżeli wielu z Was nie wie, co to CETA lub TTIP to właśnie przez brak kampanii informacyjnej. Dlaczego? Przecież jest to umowa handlowa nie pomiędzy dwoma przedsiębiorstwami i ich właścicielami, ale pomiędzy regionami i reprezentantami około 800 milionów obywateli. To oni powinni dbać i uosabiać interesy tych społeczeństw. Kiedy zatem negocjacje przebiegają w atmosferze tajemnicy, to naturalnie pojawia się myśl- że ktoś stara się coś ukryć. Ciekawe, czy Europa wzięła pod lupę Meksyk, który w ramach porozumienia NAFTA związał się unią gospodarczą z USA i Kanadą. Po przeszło 20 latach jest już wiadomo, że jest największym przegranym z całej trójki. Potężne przedsiębiorstwa z pozostałych dwóch krajów przyćmiły lokalny biznes. Jakoś życia Meksykanów tym samym nie uległa poprawie.
Dochodzą słuchy, że tłumaczenie angielskiej wersji umowy na krajowe języki dopuszcza uogólnienia, tak niebezpieczne dla twardego interpretowania paragrafów. Szczególnie, kiedy po stronie biznesu będziemy mieć armię prawników, a rozstrzygniecie sporu odbywać się będzie przed sądem arbitrażowym, a nie sądem krajowym. W zeszłym roku USA zostały pozwane przez firmę TransCanada, kiedy to Barak Obama odrzucił aplikacją o wybudowaniu rurociągu między obydwoma krajami ze względu na protesty społeczne i ekologiczne zagrożenia.
TransKanada nie tylko domaga się zwrotu kosztów inwestycji, ale i potencjalnych zysków. W tej sprawie czekamy na werdykt sądu, natomiast Urugwaj już taki otrzymał. Chodzi o głośny konflikt pomiędzy tym krajem a koncernem tytoniowym Philip Morris. Urugwaj ustanowił, że 80% powierzchni opakowania papierosów ma być pokryta informacją ostrzegającą o szkodliwym działaniu ich palenia. Philip Morris wygrał proces za utratę możliwych zysków i otrzymał odszkodowanie o wielkości 25 mln dolarów.
Nie są to olbrzymie pieniądze dla koncernu, ale dla Urugwaju już tak. Wizja podobnej kary zadziała jak straszak na Nową Zelandią, która wycofała się z podobnej zmiany regulacji prawnej. W UE też nie doczekaliśmy się takiego rozwiązania. Niemniej jednak sądy arbitrażowe uległy reformie proceduralnej. Mam nadzieję, że nie będą stawać w obronie maksymalizacji indywidualnego zysku tu i teraz w ramach wolnej (czy rzeczywiście?) konkurencji, ale poszerzą perspektywę w dostrzeganiu długofalowych rozwiązań poprawiających jakość życia człowieka.
Zastanawiam się również nad niekontrolowanym napływem żywności niskiej jakości, głównie GMO. Wiadomo, że to na konsumencie spoczywa wybór produktu. Jednakże tania żywność może wyeliminować te zdrowszą i lepszej jakości. W jakim to stopniu odbije się to na lokalnym dostawcy? Czy wymusi to na nich uprawę GMO lub skłoni do używania chemicznych upiększaczy. A może to będzie szansą na promowanie zdrowej i ekologicznej żywności z Polski? Skłoni ludzi do przemyślenia, co właściwie wrzucają do toreb. Ludzie są przekorni, więc może się zjednoczą w ideologii - dobre, bo polskie. Tak to sobie wyobrażam.
Moją intencją nie jest zastraszenie przed CETA i TTIP. Nie podoba mi się również krytykowanie czegoś zanim nie pokaże się w pełnej krasie, czyli w działaniu. I choć początki tej nowej relacji są skomplikowane, to dajmy jednak szansę tym porozumieniom. Dajmy szansę biznesowi, żeby potraktował to jako możliwość zbudowanie partnerskich relacji, gdzie każdy będzie beneficjentem. Trzymam mocno za to kciuki, bo wszystkim nam się to opłaci. Tylko nie zapomnijmy za jakiś czas powiedzieć - sprawdzam!