Legnica. Po dwóch latach wnikliwych ekspertyz do prasy dociera informacja, że w parafii św. Jacka dokonał się cud eucharystyczny. Kryminolodzy potwierdzają obecność komórek serca. I to w agonii! Genetycy dowodzą ludzkiego pochodzenia czerwonej substancji. Biskup powiadamia Watykan, a do Legnicy nadciągają pielgrzymki wiernych. Dodatkowo, duchowni powołują się na cud w Sokółce, który miał miejsce osiem lat temu i okazał się… oszustwem. Histopatolodzy z białostockiej uczelni przez trzy tygodnie „widzieli” komórki mięśnia sercowego, dopóki nie wyhodowano z cudownej hostii bakterii gramujemnej o czerwonej barwie i wdzięcznej nazwie Serratia marcescens. Najwyraźniej tej ekspertyzy Kościół już nie przyjął do wiadomości.
Pałeczka krwawa – bo tak jest również nazywana bohaterka mojej historii – jest wszędobylska, bardzo rzadko bywa patogenna, zwykle tylko u osób z obniżoną odpornością. Nie ma natomiast ani odrobiny poszanowania dla ludzkich uczuć religijnych, bo regularnie kpi sobie, szczególnie z tych gorliwych wiernych, powodując cuda eucharystyczne, które cudami nie są. Doskonale upodabnia się do serca Chrystusa, wytwarzając krwistoczerwony pigment – prodigiozynę, nierozpuszczalną w wodzie. Jej ulubioną przekąską jest skrobia.
Hostia, która upada na ziemię, zgodnie z procedurami musi pozostać w odosobnieniu, w naczyniu z wodą do momentu aż się rozpuści. Tak się niepokojąco przypadkowo składa, że to warunki spełniające wszystkie wymagania wzrostowe pałeczki krwawej. Zbiegiem okoliczności oczywiście jest również to, że każda transsubstancjacja ma miejsce właśnie po takim wydarzeniu. Co ciekawe, wzrost „czerwonej substancji” na chlebie odnotowali już Pitagoras i Żołnierze Aleksandra Macedońskiego. Z tego, co wiem, żyli kilka setek lat przed Chrystusem. Niemniej jednak w 1264 roku papież Urban nie miał sposobności przekonać się, czym faktycznie spowodowane są cuda eucharystyczne i ustanowił święto Bożego Ciała. Dopiero w 1817 roku włoski farmaceuta Bartholomeo Bizio odkrył bakterie i nazwał je na cześć Serratiego, wynalazy parowca.
Siostra Julia Dubowska, pierwszy świadek cudu w Sokółce tak wspomina wydarzenia z 2008 roku (cytat z portalu Idziemy.pl): „Kiedy 19 października, w niedzielę misyjną, otworzyłam sejf, by sięgnąć po jakąś potrzebną rzecz, poczułam zapach kwaszonego chleba. W vasculum zobaczyłam prawie rozpuszczony komunikant z lśniącą jak żywa, czerwoną plamką jakby lekko skrzepniętej krwi, wielkości paznokcia. Resztka śnieżnobiałego komunikantu była zespolona z plamką krwi, jakby przyfastrygowana nicią. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego woda jest przezroczysta, bez śladu zabarwienia.”
Biedni histopatolodzy postawieni przed trudnym zadaniem przypieczętowania cudu naukowym dowodem, widząc pod mikroskopem jakieś komórki, musieli przytaknąć, choć bez przekonania. Do dziś nie rozumiem, jak wprawny histopatolog mógł pomylić komórki tak charakterystyczne jak komórki mięśnia sercowego z wielokrotnie mniejszą komórką bakterii. W każdym razie po trzech tygodniach bezproduktywnego podniecania się cudem, wykonano posiew. Znaleziono mikroskopijną żartownisię i sprawa przycichła. Aż do momentu cudu w Legnicy.
Biskup Legnicki prof. dr hab. Zbigniew Kiernikowski podając do wiadomości publicznej informacje o cudzie, posiłkuje się trwającymi dwa lata ekspertyzami pracowników Zakładu Medycyny Sądowej i Genetyków. Pominięcie szczegółowej informacji o tym, jakie zespoły naukowców wykonały te badania, sprawia, że są to informacje niewiarygodne, wręcz bezużyteczne. Poza tym, po raz kolejny popełniono kardynalny błąd, nie włączając mikrobiologów w badania Komisji.
W Sochaczewie, mieście, z którego pochodzę, w 1555 roku spalono na stosie służkę Dorotę Łazęcką. Sprzedała hostię swoim gospodarzom, za których sprawą podobno komunikant „nosił ślady krwi Chrystusa”. Ale to było w średniowieczu, dziś mamy początek dwudziestego pierwszego wieku. Niewiele się zmieniło, ale przynajmniej nikogo nie pali się już na stosach.