Nauczyliśmy się, głównie dzięki problemom z chińskim wykonawcą fragmentu autostrady A2 (choć na kilka godzin przez Euro 2012 został on otwarty, kończony był przez kolejne miesiące i lata), w ostatecznym rozrachunku kosztującego więcej niż przewidywała najdroższa oferta złożona w postępowaniu, że może jednak warto zrobić coś z kryterium rozstrzygania przetargów, gdzie w grę wchodzą publiczne pieniądze.
Postępowanie, w którym jako jedyne kryterium wyboru przyjmuje się cenę, jest – mówiąc wprost – zgodą na bylejakość, zaproszeniem do fuszerki. Istotne jest, by pieniądze, tym bardziej publiczne, wydawać w sposób racjonalny, wszelako „racjonalnie” rzadko kiedy znaczy „najtaniej”. Zwłaszcza jeśli oszczędności, jak w przypadku naszych autostrad, ale i wielu działań informacyjnych czy promocyjnych podejmowanych przez podmioty publiczne lub finansowanych z pieniędzy wspólnych – wynikają ze zgody na niską jakość. Kryterium 100% ceny to innymi słowy deklaracja braku zainteresowania jakością. „Zrób byle jak, ale zrób tanio”. To jak w litewskim kawale o suwałczanach (w litewskiej narracji suwałczanie, występujący jako symbol skąpstwa, funkcjonują w sposób przypominający rolę Szkotów w kulturze polskiej). Na targu w Suwałkach pada pytanie:
– Po ile jajka? – Świeże po 80 gr, nieświeże po 60 gr. – To poproszę kopę nieświeżych.
Do czego to prowadzi? Czego oczekujesz, to dostaniesz. Chcemy tanio i byle jak – będzie byle jak i tanio, że aż miło. Pojawia się pytanie: dlaczego ludzie układający zasady postępowań publicznych tak bardzo boją się kryteriów jakościowych? Boją się wysokiej jakości? Oceny? Pewnie najbardziej dlatego, że kryteria jakościowe, jako słabiej mierzalne, mogą otwierać przestrzeń do nadużyć, a przynajmniej do wątpliwości. To jednak trochę tak, jakby zabronić użycia noża, bo może zrobić krzywdę…