Reklama.
Złoty środek, czyli value for money
Nauczyliśmy się, głównie dzięki problemom z chińskim wykonawcą fragmentu autostrady A2 (choć na kilka godzin przez Euro 2012 został on otwarty, kończony był przez kolejne miesiące i lata), w ostatecznym rozrachunku kosztującego więcej niż przewidywała najdroższa oferta złożona w postępowaniu, że może jednak warto zrobić coś z kryterium rozstrzygania przetargów, gdzie w grę wchodzą publiczne pieniądze.
Właśnie – publiczne.
Jakoś nie słychać, by prywatne firmy wybierały „z automatu” usługę czy produkty o najniższej cenie, nie bacząc na ich jakość, zastosowanie, trwałość i ewentualny późniejszy serwis. Prywatny biznes kalkuluje, co się bardziej opłaca, wyznaczając gdzieś pomiędzy ekstremami punkt, w którym jakość spotyka się z ceną – można wówczas mówić o value for money, czyli o najlepszym stosunku jakości do ceny. W świetle takiej kalkulacji nie wszystko musi być najlepsze, jeśli jednak czynimy koncesję wobec jakości na rzecz taniości, musimy wiedzieć, ile na tym zyskujemy teraz i w przewidywalnej perspektywie. I odwrotnie – wiemy, ile trzeba dopłacić, by jakość wzrosła w stopniu, który opłaca nam się sfinansować.
Zaproszenie do fuszerki
Postępowanie, w którym jako jedyne kryterium wyboru przyjmuje się cenę, jest – mówiąc wprost – zgodą na bylejakość, zaproszeniem do fuszerki. Istotne jest, by pieniądze, tym bardziej publiczne, wydawać w sposób racjonalny, wszelako „racjonalnie” rzadko kiedy znaczy „najtaniej”. Zwłaszcza jeśli oszczędności, jak w przypadku naszych autostrad, ale i wielu działań informacyjnych czy promocyjnych podejmowanych przez podmioty publiczne lub finansowanych z pieniędzy wspólnych – wynikają ze zgody na niską jakość. Kryterium 100% ceny to innymi słowy deklaracja braku zainteresowania jakością. „Zrób byle jak, ale zrób tanio”. To jak w litewskim kawale o suwałczanach (w litewskiej narracji suwałczanie, występujący jako symbol skąpstwa, funkcjonują w sposób przypominający rolę Szkotów w kulturze polskiej). Na targu w Suwałkach pada pytanie:
– Po ile jajka? – Świeże po 80 gr, nieświeże po 60 gr. – To poproszę kopę nieświeżych.
Przyjmijmy więc, że to, co wokół Euro 2012 i infrastruktury z mistrzostwami związanej, stało się przyczyną podjęcia szerszej debaty o zmianie zasad formułowania i rozstrzygania przetargów publicznych. Pojawiła się regulacja, która, jeśli nie zabrania, to przynajmniej drastycznie ogranicza stosowanie ceny jako jedynego klucza wyboru, zalecając stosowanie kryteriów odnoszących się również do jakości.
A jak to jest w rzeczywistości? Mimo zmian w PZP nadal można natknąć się na postępowania, w których wyniku zamówienie nie ma szansy trafić gdzie indziej niż do oferenta proponującego najniższą cenę. Część z nich to jawne „cenówki”, w których podmiot zamawiający nawet nie zadaje sobie trudu zakamuflowania kryterium 100% ceny, są też i postępowania z ceną zamaskowaną. Zwykle inwencja autorów prowadzi do przyznania 5-10% wagi dodatkowym działaniom („zrób jak najtaniej i daj coś za darmo”), co zasadniczo tylko morduje przejrzystość zasad, w niczym nie zmniejszając rozstrzygającej roli ceny. Pojawiają się prawdziwe kurioza, jak „liczba przyznanych nagród” w pewnym postępowaniu promocyjnym, liczba dodatkowych publikacji reklamowych w mediach (za darmo?), nierzadko w ruch idzie też kryterium terminu płatności („zrób coś byle jak, niedrogo, a pieniędzy nie oczekuj zbyt szybko”). Żadne z tych kryteriów, pozornie osłabiających znaczenie ceny, nie wpływa jednak w najmniejszym stopniu na podniesienie wagi jakości. Nadal rządzi partactwo.
Zgoda na bylejakość
Do czego to prowadzi? Czego oczekujesz, to dostaniesz. Chcemy tanio i byle jak – będzie byle jak i tanio, że aż miło. Pojawia się pytanie: dlaczego ludzie układający zasady postępowań publicznych tak bardzo boją się kryteriów jakościowych? Boją się wysokiej jakości? Oceny? Pewnie najbardziej dlatego, że kryteria jakościowe, jako słabiej mierzalne, mogą otwierać przestrzeń do nadużyć, a przynajmniej do wątpliwości. To jednak trochę tak, jakby zabronić użycia noża, bo może zrobić krzywdę…
Czy jednak największym nadużyciem, z którego powinno się szafarzy publicznych pieniędzy rozliczać, nie jest żelazna, trwająca w najlepsze zasada 100% ceny jako zgoda na bylejakość naszych dróg, chodników, kampanii, produktów czy usług zamawianych dla nas i w imieniu nas wszystkich ze wspólnych zasobów finansowych?