Gdy zastanawiamy się nad zmianami, jakie epidemia wymusi na naszym życiu, nie uciekniemy przed kwestiami związanymi z kulturą i logistyką pracy – ze zmianami, jakie Covid-19 (czy inne drobnoustroje) wywoła lub może wywołać w środowisku pracy, w sposobie, w jakim będziemy świadczyć pracę, zatrudniać i współpracować.
Wydaje się, że niezależnie od tego, jak szybko poradzimy sobie z epidemią i jak dobrze przygotujemy się na ewentualne jej nawroty – w najbliższej przyszłości czeka nas kilka nowych zjawisk:
• zmierzch bizantyjskiego rozmachu w urządzaniu reprezentacyjnych siedzib ze szkła i aluminium;
• spadek popularności open space’u, funkcjonującego w Polsce stanowczo zbyt długo, wbrew światowym trendom jako sposobu aranżacji i „optymalizowania” przestrzeni biurowej;
• rozwój pracy w modelu hybrydowym.
Pierwszy trend wynika z ekonomii: w kryzysie czy choćby spowolnieniu firmy będą szukać oszczędności w wydatkach na reprezentacyjne siedziby, na które popyt, także z racji rozrzedzenia kontaktów społecznych, będzie istotnie mniejszy. Pytanie, w jaki sposób wpłynie to w ogóle na rynek nieruchomości komercyjnych w segmencie biurowym. Pytać można dalej: w jaki sposób przemiany w segmencie biurowym nieruchomości na wynajem odzwierciedlą się w urbanistyce, funkcjonowaniu centrów miast czy dzielnic biznesowych, jak np. warszawski Służewiec (po)Przemysłowy, zwany potocznie Mordorem. Może się okazać, że całe kwartały biurowców klasy A będą stały puste. Może się też tak zdarzyć, że życie powróci do centrów miast średniej wielkości, gdy wskutek upadku przestrzeni biurowych w lokalnych „cities”, jak również ograniczenia roli tzw. galerii, główne ulice handlowe odzyskają swoją dawną rolę: traktu komunikacyjnego, miejsca zakupów, ale i relaksu, spotkań, wymiany energii – a więc swoistej agory. Być może w paradoksalny sposób pandemia, zmieniając strukturę wynajmu, handlu i kulturę pracy, doprowadzi do odrodzenia życia w „strefach zero” średniej wielkości miast, przywracając centralne regiony ich obywatelom, a miastom – życie, od dobrej dekady czy dwóch wypierane ku galeriom.
To jednak powiew futurologii i przestrzeń do dywagacji. Co zmienia się już teraz, co jest faktem dotykalnym, nie wymagającym puszczania wodzów fantazji? Wspomniany zmierzch open space’u, od którego na świecie od minimum dekady konsekwentnie się odchodzi, zapewne przyspieszy wskutek rygorów dystansu społecznego. Nawet jeśli np. call center masowo wrócą do „hal maszyn”, konieczne będą takie rearanżacje przestrzeni, jej delimitacja, wprowadzenie barier i osłon, by możliwe było zachowanie większego dystansu i rozrzedzenie przestrzeni biurowej.
Ograniczenia czasu epidemii, również te, któreśmy w formie mniej lub bardziej racjonalnych obaw zdążyli uwewnętrznić, sprawią, że praca w biurze stanie się jedną z możliwych opcji. Spotkałem się w sieci z opinią, że w nieodległej perspektywie tradycyjna praca biurowa będzie luksusem danym nielicznym, podczas gdy większość z nas przez większość czasu pracować będzie z domu. Rozwój sytuacji od marca pokazał, że w bardzo wielu sytuacjach jest to możliwe, a często nawet bardziej efektywne. Jest w nas jednak i potrzeba przeciwna: chęć powrotu do tzw. normalności, wyjścia z domu, kontaktu z ludźmi, z którymi współpracujemy; jest też wreszcie potrzeba kontroli i nadzoru. Jak to pogodzić?
Wydaje się, że tak jak w europejskiej motoryzacji, przyszłość należy do rozwiązań hybrydowych. Praca na odległość stanie się standardem, ale jednym z dwu czy trzech, a praca wyłącznie biurowa – rzadkością. Praca domowa z drugiej strony nie będzie już dobrem racjonowanym, o które trzeba się ubiegać i które niegdyś stanowiło niemal benefit, na który powoływano się w ogłoszeniach rekrutacyjnych. Inna rzecz, że na pewno inaczej wyglądać będą owe ogłoszenia, skoro po okresie pracowniczego prosperity rynek zatrudnienia znowu stanie się rynkiem pracodawcy.
Wiele wątków, wiele rozdroży, wiele możliwych zmian, sporo niepewności. Wydaje się, że jednym z nielicznych pewników jest „rozrzedzenie” i hybrydyzacja środowiska pracy, które może doprowadzić do popularności nowej formy coworkingu, nazwijmy go coworkingiem plus. Na czym miałby polegać? Na wspólnym wynajmowaniu powierzchni biurowej przez podmioty, które w swej działalności wykazują punkty wspólne, co zapewni z jednej strony oszczędność (mocniejsza pozycja negocjacyjna wobec właściciela obiektu), z drugiej – synergie w działaniu. Na przykład: firma badawcza czy doradcza (jak moja) może pokusić się o sąsiedztwo z podmiotem kreatywnym, licząc, że takie sąsiedztwo w hybrydowym modelu działalności stworzy przestrzeń do wspólnych działań, współtworzenia oferty dla rynku czy wręcz konkretnego produktu badawczego, który wymaga opakowania i promocji. Generalnie taka kooperacja była od zawsze obecna w idei coworkingu, nową jakością może być jednak ekonomizacja procesu współpracy dzięki funkcjonowaniu podmiotów w modelu hybrydowym. Czyli: w biurze pracują ci, którzy muszą, chcą bądź zostali rotacyjnie do tego delegowani. Każda z kooperujących firm w hybrydowym modelu działania ma lekko licząc o 50 proc. mniejsze zapotrzebowanie na biurowe stanowiska pracy (dziś w funkcjonujących biurowcach w Warszawie w trybie tradycyjnym działa podobno około 18 proc. personelu), co sprawia, że razem można więcej na skromniejszej powierzchni za mniejsze pieniądze.
Wiele o przyszłym modelu pracy i coworkingu powiedzą nam zapewne badania, które właśnie teraz prowadzone są w wielu firmach, dotyczące oczekiwań pracowników co do zmian w kulturze i logistyce pracy, potrzebnego wsparcia i narzędzi, deklarowanego udziału pracy w domu i w trybie tradycyjnym.
Co nas zatem czeka? Hybrydowa przyszłość w rozrzedzonej przestrzeni? Jedno jest pewne: już nigdy nie będzie tak, jak było. Będąc jednak umiarkowanym optymistą, nie można wszak wykluczyć nawet zmian na lepsze.