Masz kredyt w banku? W takim razie na tym zarób.
Mateusz Kiszło
06 lutego 2016, 11:39·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 06 lutego 2016, 11:39Działania banków od zawsze były dalekie od klasycznego podziału na dobre lub złe instytucje. Pewne działania cieszą, ale inne drenują niepotrzebnie nasze kieszenie. Które?
Banki to instytucje, które z jednej strony należy szanować. Zapewniają dopływ kapitału dla przedsiębiorców, a ci zamykają się w 9 na 10 przypadków. Stymulują gospodarkę decydując się na podjęcie ryzyka jakim jest pożyczanie pieniędzy. To one są brane na celownik, gdy potrzeba znaleźć pieniędzy na program "500+" (co finalnie i tak odczuł każdy z nas). Cokolwiek, by o nich nie mówić to tylko firmy jak każda inna, która ma na celu generowanie zysku. Ich zapędy są zaś hamowane przez Krajowy Nadzór Finansowy, który stara się, by rynek kredytowy w miarę ucywilizować. Jedną z metod jest dla przykładu ustalanie górnej granicy maksymalnego oprocentowania. Akcjonariusze wymagają zaś coraz to wyższych i wyższych zysków, ale skąd je czerpać? Między innymi z crosselingu, czyli "dosprzedaży". Tak jak stacje benzynowe ratują marże na bułce i kiełbasie tak samo banki do każdego kredytu dorzucają coś od siebie. Obowiązkowe konto, które darmowe jest przy określonych wpływach. Kartę kredytową, którą należy wykonać określoną ilość transakcji. Wreszcie ubezpieczenie. Do tego punktu właśnie zmierzałem.
Coś co jest mi bliskie zawodowo, bo oprócz współprowadzenia spółki prawno - finansowej (
BPI Consulting) zajmuję się także zawodowo sprzedażą ubezpieczeń dla Generali. Swoją przygodę z finansami zacząłem jednak dużo wcześniej. Dopiero wtedy też zainteresowałem się tym ile wydawałem, na co i jak skonstruowane były moje własne umowy kredytowe. Przyznaję, że nie byłem szczęśliwy, gdy zobaczyłem, że w jednej z nich mam ubezpieczenie za które zapłaciłem 5000 złotych przy pożyczonych 25000 (które i tak nie dostałem na rękę po wszystkich potrąceniach). Finalnie zastąpiłem je swoją własną polisą co przyczyniło się do zwrotu niewykorzystanych składek na poczet kapitału, a tym samym zmniejszyło kwotę miesięcznej raty. Zrobiłem to z przyjemnością, bo:
1] Ubezpieczenie bankowe nie pokrywało nawet połowy kwoty kredytu do spłaty.
2] Dorzucono mi klauzulę chroniącą mnie przed utratą pracy, która spłaci mi ... 3 raty. Spełnienie warunku utraty pracy ocierało się o cud. Gdybym był wtedy przedsiębiorcą mógłbym się tylko roześmiać i płacić za coś zupełnie mi zbędnego.
3] Kwota kredytu z miesiąca na miesiąc spadała, a składka na ubezpieczenie nijak nie malała.
Rozumiem, że banki w ten sposób zarabiają i przy tym chronią się na wypadek, gdyby kredytobiorcę zabrakło na tym świecie (zwłaszcza w obliczu ostatnich zmian w sprawie spadkowym). Wykorzystują jednak niewiedzę przeciętnego Kowalskiego, bo nie wspominają o możliwości zastąpienia, a czytając umowę można dojść do wniosku, że jakakolwiek próba ingerencji skończy się poważnymi reperkusjami z wypowiedzeniem włącznie. Nic bardziej podobnego. Co więcej istnieje szansa, że niewykorzystane składki ubezpieczeniowe zostaną nam przelane na wskazane przez nas konto. Tak jak mówiłem na samym początku - cenię banki za rolę dla gospodarki i zarazem przeklinam za fakt wykorzystywania naszej niewiedzy. W razie potrzeby jestem do dyspozycji, aby utrzeć im nieco nosa. Pisz śmiało na biuroprojektowinnowacyjnych@gmail.com