Ekonomię współdzielenia przedstawia się jako rewolucję. Masz samochód i wolny czas – pomóż innym dostać się do celu; masz wolny pokój – wynajmij go komuś, kto wpada do miasta na dwie noce. Brzmi super, a na dodatek dzięki mobilnym aplikacjom jest bajecznie proste w obsłudze. Sęk w tym, że jak każda rewolucja, i ta ma swoje ofiary, swoich kontrrewolucjonistów oraz tych, którzy próbują wykorzystać sytuację dla swoich niecnych celów.
1.
Czy dzisiejsza władza jest wolna od ekonomii? Nie. Czy można dzisiaj sprawować władzę w oderwaniu od współczesnych modeli gospodarczych? Zdecydowanie nie. Powiem więcej: w dobie gospodarki współdzielenia trzeba zacząć myśleć o władzy współdzielonej.
2.
Po pierwsze, ekonomię współdzielenia reprezentują dzisiaj nie tylko giganci tacy jak Airbnb, Uber, ale też setki małych firm. Konsumenci stają się prosumentami, czyli konsumentami i producentami w jednym.
Niestety w dalszym ciągu daleko nam jeszcze do ekonomii społecznej. Dobrze, że zdarzają się dzisiaj obywatele, jak i poszczególni burmistrzowie, którzy eksperymentują i dostrzegają w kooperatywach i przedsiębiorstwach społecznych najlepszy istniejący obecnie model rozwoju lokalnego.
Po drugie, zdecydowanie zmienia się podejście do własności. Przestaje być modelem korporacyjnym. Jej rozwój warunkują przedsięwzięcia takie jak kooperatywa, akcjonariat pracowniczy, przedsiębiorstwa samorządowe i społeczne. Biznes zakorzeniony lokalnie generuje pieniądze, które krążą we wspólnocie. Korporacja niezwiązana ze społecznością lokalną podnosi przede wszystkim swój poziom rentowności, więc lokuje się w miejscu, w którym działalność jest dla niej najbardziej opłacalna.
Bez cienia wątpliwości, rozwój dobrobytu nie może być dziełem jednej osoby, grupy czy nawet samorządu. Jest wynikiem zbiorczego wysiłku angażującego wielu aktorów, w tym grupy wykluczone takie jak ludzie ubodzy, mniejszości czy przestępcy opuszczający więzienia, którzy nie są w stanie znaleźć zatrudnienia. Praca na rzecz dobrobytu lokalnego, to wspierające się sieci instytucji wspólnotowych, finansowych i administracji.
Po trzecie, korzyścią dla wspólnoty jest wykorzystanie lokalnych aktywistów i struktur. Zbudowanie samowystarczalności wspólnoty wymaga właśnie udziału liderów, których rolą jest wspieranie i nagłaśnianie sprawy. Mogą to być stowarzyszenia, rektor uczelni, dyrektor przedsiębiorstwa czy nawet burmistrz. Z całą pewnością, potrzeba ich czasu, zdolności i poziomu zaangażowania.
Niestety, nie każda społeczność ma takich progresywnych liderów. Jak wiemy, by przeprowadzić radykalne zmiany, potrzebni są i ludzie, i idee. Ludzie potrzebują perspektywy przyszłości. Ludziom trzeba powiedzieć, że to jest ich dom. I że będą się w nim czuć dobrze.
3.
Czy ekonomia społeczna, kooperatywy i przedsiębiorstwa społeczne, które mogą stać się warunkiem szybkiego rozwoju Polski? Czy bez kulturowej i społecznej modernizacji, mamy szansę zbudować dobra politykę? Oczywiście, oba pytania są retoryczne.
Mam poczucie graniczące z pewnością, że nie będziemy w stanie sprostać wyzwaniom związanym z gospodarką współdzielenia, jeśli nie podzielimy się władzą. Dopiero moment, gdy zaufanie, współpraca i solidarność staną się podstawą naszej władzy, nasz sen o skoku cywilizacyjnym – społecznym i kulturowym stanie się jawą. Obyśmy się jak najszybciej obudzili.