Beme to taki bardziej szczery kuzyn Snapa. Szczery do bólu, bo ten komunikator umożliwia dzielenie się podobnymi do snapów mikronarracjacmi, ale… zupełnie nie daje możliwości edytowania, kontrolowania czy nawet podejrzenia zdjęcia lub filmu przed jego udostępnieniem. Czyli prawda, sama prawda i tylko prawda. Tylko czy użytkownicy tego chcą?
Wszystkie aplikacje i serwisy społecznościowe oparte na udostępnianiu treści, pozwalają na tworzenie i kreowanie wizerunku. Konturowanie rzeczywistości i upiększanie filtrami to standard. Jak mówił Jakobe Mansztejn z Make Life Harder podczas debaty o tożsamości w Internecie, wszyscy biegamy do sklepu po twarożek grani i kajzerki a na Instagramie tworzymy iluzję światowego życia. O tym, że edytujemy i wręcz jesteśmy uzależnieni od obsesyjne kontroli swojego wyglądu mówiła też Sherry Turkle podczas swojego wystąpienia na TEDzie. Ten nurt, charakteryzujący się kompulsywnym udostępnianiem kontrolowanych semantycznych i wizualnych narracji o sobie, nosi nazwę Curated Self. To nic innego jak nasza internetowa tożsamość tworzona przez wpisy, posty, tweety, snapy, maile, zdjęcia czy video. Materiały poddawane obróbce i edycji. Nie zawsze obsesyjnie, ale jednak. Beme chce nas widzieć inaczej – takimi jakimi jesteśmy naprawdę.
Twórca z misją
Twórca aplikacji Beme, Casey Neistat weteran Youtube'a, którego filmy zbierały rekordową liczbę wyświetleń, mówi dość ideologii Curated Self. Chcesz zrobić selfie? Proszę bardzo – ale przed udostępnieniem go ani go nie zobaczysz, ani nie wyretuszujesz, ani nie skasujesz… Chcesz wysłać filmik z jakiegoś wydarzenia, w którym bierzesz udział – nie ma problemu, ale znów, ZERO możliwości podglądu. Neistat w filmiku promującym aplikację mówi, że media społecznościowe zakłamują obraz rzeczywistości i że aby pokazywać prawdę, trzeba było stworzyć Beme. Jak to działa? Na zasadzie czujnika bliskości (proximity sensor). Zdjęcie robione jest kiedy smartfon zbliżony jest do jakiejś powierzchi i od razu wysyłane. Selfie? Wystarczy zbliżyć telefon do ściany przed nami i voila – zdjęcie zrobione. Zrobione i od razu wysłane. Bez sprawdzenia czy wyglądamy tak, jak chcieliśmy. Selfie bez retuszu i filtrów. Prawdziwa twarz. Kim Kardashian się to nie spodoba. I innym raczej też nie.
Autentyczność jest nudna
Beme ma być antidotum na to co złe w mediach społecznościowych. Mechanika tej aplikacji została zaprojektowana tak by wspierać ten manifest ideowy. I ta idea jest w teorii słuszna. Tak jak słuszne były idee i manifesty twórców Ello. Ale idee przegrywają z rzeczywistością. Design Beme jest równie radykalny jak manifest. Chcesz się podzielić ze znajomymi widokiem zachodu słońca. Proszę bardzo – przyłóż smartfon do klatki piersiowej i nagrywaj. Nie patrz w ekran. Patrz w niebo i nagrywaj. Chcesz się podzielić emocjami z koncertu. Tak samo. Podkreślam raz jeszcze – idea jest słuszna i piękna, ale obawiam się, że przegra z samolubnym genem i z obsesją na punkcie curated self. Beme ma jeden problem – dla większość z nas autentyczność jest nudna. Jasne, że deklaratywnie mówimy, że chcemy być sobą i wolimy prawdziwych ludzi z krwi i kości. Jednak w mediach społecznościowych nasiąkamy maskami innych i tworzymy własne.
Leniwi uzależnieni
Wspomniany przeze mnie Ello też przegrał (lub przegrywa jeśli ktoś woli). Idea była słuszna – dać ludziom miejsce wolne od reklam, marketingu. Serwis, który nie będzie sprzedawał danych i nie będzie kupczył naszą tożsamością. Nie udało się. Z kilku powodów. Między innymi z lenistwa i z tego, że w przypadku Ello było po prostu za późno. Facebook stał się nawykiem. A nawyki – jak mówi Nir Eyal – to najlepsze narzędzie budowania lojalności klientów. Takim samym nawykiem stało się jednak cenzurowanie tego, czym chcemy się dzielić w sieci. Robimy to bardziej lub mniej rozsądnie. Konturujemy rzeczywistość mocniej, lub tylko delikatnie. Ale zawsze przed wrzuceniem zdjęcia chcemy móc chociaż rzucić na nie okiem.
Idę na miasto
Nie przekreślam szans Beme na sukces. Wręcz przeciwnie – uważam, że byłoby pięknie gdyby powstała sieć społecznościowa, platforma która byłaby bardziej autentyczna, zapewniała większą intymność, dawała szansę na bycie sobą i nie manipulowała nastrojem w duchu heurystyki nastroju. No coż… może rzeczywiście w poszukiwaniu tej platformy udam się z przyjaciółmi na miasto. I nic nie będę udostępniać.