Plan odbudowy europejskiego dobrobytu
WASZYNGTON – Mimo chwilowego porozumienia w sprawie kontynuacji greckich reform sytuacja gospodarcza Unii Europejskiej nadal nie przedstawia się zbyt różowo. Co prawda, w porównaniu z bliskimi recesji poziomami sprzed kilku miesięcy tempo wzrostu w strefie euro nieco przyspieszyło, ale według prognoz Międzynarodowego Funduszu Walutowego na lata 2015-2016 wskaźnik ten ledwo przewyższy 1 proc. Stopa bezrobocia wciąż utrzymuje się na poziomie powyżej 11 proc. W grupie ludzi młodych jest to udział dwukrotnie większy (a w Grecji i Hiszpanii przekracza 40 proc.).
Podnosimy jakość debaty publicznej.
Dzisiaj wystąpienie Grecji ze strefy euro miałoby mniej katastrofalne skutki niż kilka lat temu. W opinii ekspertów ds. rynków finansowych kraje najbardziej narażone na problemy, z jakimi borykają się obecnie Grecy, czyli Portugalia, Hiszpania i Włochy, zyskały większą odporność; Unia Europejska stworzyła fundusz ratunkowy, a Europejski Bank Centralny zatwierdził potężny program skupu obligacji.
Dla Europy największym wyzwaniem są chroniczna stagnacja i rosnące naciski fiskalne w sektorze publicznym, zwłaszcza w państwach opiekuńczych o rozbudowanych przywilejach i szybko starzejącej się populacji. Odbudowa wzrostu, dobrobytu i stabilności finansowej wymagać będzie odważnego rozwiązania pięciu wzajemnie powiązanych problemów.
Pierwszy z nich jest natury fiskalnej. Tutaj rachunek jest prosty. Stopa podatkowa, niezbędna do finansowania wydatków socjalnych, musi być równa stosunkowi liczby osób otrzymujących świadczenia do liczby podatników (tzw. współczynnik obciążenia), pomnożonemu przez wielkość średniego świadczenia w relacji do wysokości opodatkowanego dochodu (tzw. współczynnik zastąpienia). To właśnie ta arytmetyka zmusiła Mario Draghiego, szefa Europejskiego Banku Centralnego, do przyznania, że „europejski model socjalny należy do przeszłości”. Zbyt wielu Europejczyków pobiera zbyt wiele świadczeń, ale dotychczas wszystkie rządy zamiatają sprawę pod dywan i finansują się długiem. Tak bardzo potrzebne reformy wydatków społecznych powinny być już dawno wdrożone.
Drugi problem ma charakter ekonomiczny: już od dziesięcioleci Unia Europejska pozostaje daleko w tyle pod względem wzrostu gospodarczego za Stanami Zjednoczonymi. I choć teoria ekonomiczna mówi o wyrównywaniu się poziomu życia, to w Europie jest on co najmniej o 30 proc. niższy niż w USA. Wysokie podatki i nadmierne regulacje usztywniają rynek pracy i ograniczają potencjał nowo powstających firm. Nadmierne obciążenia nakładane na fundusze ubezpieczeń społecznych zniechęcają do pracy, zatrudniania, inwestowania i rozwoju, natomiast przewlekle anemiczny wzrost nie wystarcza do stworzenia nowych szans dla mas bezrobotnych czy zatrudnionych w niepełnym wymiarze.
Trzecim problemem jest kryzys bankowy. W Europie banki dostarczają swoim gospodarkom ok. 70 proc. kredytu – dla porównania, w Stanach Zjednoczonych jest to ok. 30 proc. Ale wiele banków europejskich przypomina nadmiernie wylewarowane zombi, utrzymywane przy życiu dzięki transfuzjom środków publicznych.
Po czwarte, mamy kryzys walutowy. Wielorakie korzyści wynikające z przyjęcia wspólnej waluty – transgraniczna przejrzystość cen, niższe koszty transakcyjne i wiarygodność inflacyjna – wymagały zrezygnowania z niezależnej polityki monetarnej i elastycznych kursów walutowych.
Zważywszy jednak na ograniczone transfery międzyregionalne i stosunkowo niewielką mobilność siły roboczej, oznacza to, że Europa nie ma tak zwanych automatycznych stabilizatorów pozwalających na absorbowanie rozmaitych wstrząsów. W Stanach Zjednoczonych mieszkańcy np. stanu Michigan, gdzie jest wysokie bezrobocie, przeprowadzają się przykładowo do Teksasu, w którym jest dużo miejsc pracy, nawet jeśli system federalnych podatków i transferów automatycznie przekazuje środki w przeciwnym kierunku, neutralizując skutki lokalnego kryzysu.
I na koniec, Europa stoi w obliczu ostrego kryzysu rządowego. Obywatele są coraz bardziej rozczarowani postawą swoich elit i ponadnarodowych instytucji, jak Komisja Europejska, która narzuca przepisy i regulacje sprzeczne z interesami gospodarczymi oraz niezawisłością poszczególnych krajów. Wśród wyborców rosną niezadowolenie i frustracja, co doskonale pokazały wyniki wyborów w Grecji. Coraz powszechniejsze stają się nastroje nacjonalistyczne; w sondażach na czoło wysuwają się partie skrajnie prawicowe lub lewicowe.
Rozwiązanie tych problemów na pewno będzie trudne, ale nie niemożliwe. Największym wyzwaniem są kwestie fiskalne: Europa nie ucieknie przed radykalnym odchudzeniem swoich groteskowo rozdętych systemów opiekuńczych; z obecnego stuporu uda jej się wyjść dopiero wtedy, kiedy to zrozumie, a następnie wprowadzi szereg kompleksowych działań.
W centrum uwagi musi się znaleźć stopniowa konsolidacja fiskalna – zredukowanie prognozowanych wydatków rządowych, a co za tym idzie – przyszłych stawek podatkowych. Należy to połączyć z mutualizacją, czyli wspólnym poniesieniem kosztów części zobowiązań najbardziej zadłużonych krajów – określonej jako wskaźnik długu do PKB powyżej 60 lub 70 proc. – oraz przeprowadzeniem umorzenia pewnej części długu w zamian za długoterminowe obligacje zerokuponowe. Przykładem mogą być tzw. obligacje Brady’ego, wykorzystane przez Stany Zjednoczone do rozwiązania problemu zadłużenia Ameryki Łacińskiej w latach 90.
Jednocześnie należy szybko rozwiązać problem europejskich banków-zombi: poprzez akwizycję, tymczasowe przejęcia lub wyczyszczenie i sprzedaż aktywów, podobnie jak zrobiła to Resolution Trust Corporation w czasie amerykańskiego kryzysu oszczędnościowo-pożyczkowego w latach 80. Ponadto muszą zostać wdrożone reformy mające na celu zwiększenie elastyczności rynku pracy oraz zniesienie różnych barier, jakie napotykają nowo powstające firmy.
I wreszcie, kraje strefy euro powinny być podzielone na dwie grupy, przy czym kurs wymiany euro byłby w nich różny – to pomysł, którego zwolennikiem jest amerykański ekonomista Allan Meltzer. Takie rozwiązanie narzuca opracowanie zasad określających, w jakiej sytuacji członkowie Eurolandu zostaną zdegradowani do grupy posługującej się „euro B”, a w jakiej awansowani do kategorii, gdzie obowiązuje „euro A”. Taka – rzec by można – deprecjacja bez rezygnacji – pozwoliłaby uniknąć pewnych (choć oczywiście nie wszystkich) problemów typowych dla kraju, który zdecydowałby się na całkowite zerwanie ze wspólną walutą. Musiałoby się to wiązać ze stworzeniem pewnych zachęt, dzięki którym poszczególnym krajom zależałoby na uniknięciu degradacji – broniłyby się przed nią w podobny sposób jak grające w ekstraklasie drużyny przed spadkiem do drugiej ligi.
Działania takie pozwoliłyby na zredukowanie państwowego długu, obniżenie stóp procentowych, zmniejszenie nacisków podatkowych, zwiększenie konkurencyjności poszczególnych państw bez obniżania standardów życia. Krótko mówiąc, wytyczyłyby Staremu Kontynentowi ścieżkę ku dobrobytowi. Dotychczas europejscy przywódcy wybierali najłatwiejszą, ale i najmniej skuteczną drogę, naprędce łatając pojawiające się dziury i pęknięcia. Perspektywa lepszej przyszłości gospodarczej powinna być wystarczająco atrakcyjną nagrodą, by podjąć podobne działania, dzięki którym Europa mogła odrodzić się po zniszczeniach II wojny światowej.
Michael J. Boskin, profesor ekonomii na Uniwersytecie Stanforda i członek Hoover Institution. W latach 1989-1993 pełnił funkcję przewodniczącego zespołu doradców ekonomicznych przy rządzie George’a H.W. Busha.