Internet rzeczy w końcu przyniesie korzyści
Do 2025 r. internet rzeczy będzie przynosił gospodarce 3,9-11,1 bln dolarów rocznie, czyli odpowiednik blisko 11 proc. światowego PKB.
Podnosimy jakość debaty publicznej.
SAN FRANCISCO – Niemal 30 lat temu ekonomiści Robert Solow i Stephen Roach wywołali zamieszanie, kiedy zauważyli, że mimo miliardów dolarów inwestowanych w technologie informatyczne nie ma żadnych dowodów, by zwracało się to we wzroście wydajności. Firmy kupowały co roku dziesiątki milionów komputerów, Microsoft właśnie wszedł na giełdę, a Bill Gates zarobił dzięki temu pierwszy miliard dolarów. A mimo to mieliśmy do czynienia z paradoksem wydajności – krajowe statystyki nie dość, że nie wykazywały przyspieszenia tempa wzrostu, to wręcz ujawniały jego spowolnienie. „Wiek komputerów widać na każdym kroku, poza statystyką wydajności” – kpił Solow.
Dziś jesteśmy chyba w podobnym punkcie historii, jeśli idzie o nową technologię: opisywany niemal wszędzie internet rzeczy – czyli włączania maszyn i obiektów do cyfrowych sieci. Czujniki, znaczniki i inne podłączone do sieci gadżety oznaczają, że świat fizyczny da się dziś opisać cyfrowo, monitorować, mierzyć i optymalizować. Tak jak kiedyś w przypadku komputerów, możliwości wydają się niezmierzone, prognozy bywają ekstrawaganckie – a dane na razie nie wykazują wzrostu produktywności.
Rok temu firma badawcza Gartner uznała internet rzeczy za najważniejszą z powstających właśnie technologii.
Jako że pojawia się coraz więcej wątpliwości co do wydajnościowej rewolucji, jaką miał przynieść internet rzeczy, warto przypomnieć sobie, co zaszło, kiedy Solow i Roach wykazali ówczesny komputerowy paradoks wydajności. Przede wszystkim należy zauważyć, że przywódcy firm w zasadzie zignorowali to zjawisko, przekonując, że widzą poprawę jakości i szybkości działania oraz podejmowania decyzji. Inwestycje w technologie informatyczne i komunikacyjne nadal rosły, choć brakowało makroekonomicznych dowodów, że to się opłaca.
I okazało się, że była to właściwa reakcja. Pod koniec lat 90. ekonomiści Erik Brynjolfsson i Lorin Hitt obalili paradoks wydajności, ujawniając problemy ze sposobem mierzenia produktywności w sektorze usług; co ważniejsze, zauważyli też, że między inwestycjami technologicznymi i wzrostami wydajności mija dość długi czas.
Nasza firma badawcza stwierdziła pod koniec lat 90. ogromny skok produktywności, którego motorem były najczęściej usprawnienia osiągnięte dzięki wcześniejszym inwestycjom w technologie informatyczne. Te wzrosty widać było w kilku sektorach, takich jak handel, hurt, usługi finansowe czy sama branża komputerowa. Największe wzrosty wydajności nie były efektem samej technologii informatycznej, lecz jej połączenia ze zmianami procesów oraz innowacjami organizacyjnymi i zarządczymi.
W najnowszym raporcie „The Internet of Things: Mapping the Value Beyond the Hype” zauważamy, że podobny cykl może się powtórzyć. Przewidujemy, że kiedy internet rzeczy zmieni fabryki, domy i miasta, przyniesie jeszcze większą wartość ekonomiczną, niż wynika to z najbardziej optymistycznych prognoz. Do 2025 r., według naszych szacunków, owa technologia będzie przynosiła gospodarce 3,9-11,1 bln dolarów rocznie, czyli odpowiednik blisko 11 proc. światowego PKB. Wcześniej jednak będziemy zapewne mieli do czynienia z kolejnym paradoksem wydajności; korzyści ze zmian w sposobach działania firm na poziomie makroekonomicznym zostaną wykryte dopiero za jakiś czas.
Jednym z głównych czynników, który może opóźnić czerpanie zysków ze wzrostu wydajności, jest konieczność osiągnięcia współpracy. Czujniki w samochodach mogą przynieść natychmiastowe korzyści z monitorowania silnika, w postaci redukcji kosztów utrzymania czy wydłużenia życia pojazdu. Ale jeszcze większe zyski można by osiągnąć, podłączając czujniki do systemów monitorowania ruchu, co pozwoliłoby skrócić czas podróży tysięcy kierowców, oszczędzić energię i ograniczyć zanieczyszczenia. Ale najpierw producenci samochodów, operatorzy przewozowi oraz inżynierowie muszą podjąć współpracę nad technologiami i protokołami zarządzania ruchem.
Szacujemy, że 40 proc. potencjalnej wartości ekonomicznej internetu rzeczy będzie zależało od tej łączności. Tyle że do jej osiągnięcia brakuje pewnych podstawowych elementów. Dwie trzecie rzeczy, które można by podłączyć do sieci, nie korzysta ze standardowych sieci internetowych.
Inne bariery na drodze do wykorzystania pełnego potencjału internetu rzeczy to konieczność zachowania prywatności oraz stosowania zabezpieczeń, a także długie cykle inwestycyjne w obszarach takich jak infrastruktura, gdzie nowoczesne uzbrojenie starych elementów może potrwać całe lata.
Szczególnie niepokojące są wyzwania dotyczące bezpieczeństwa, bo internet rzeczy zwiększa ryzyko ataków i wzmacnia konsekwencje wszelkich włamań.
Ale podobnie jak w latach 80. największe przeszkody w wykorzystaniu pełnego potencjału nowej technologii będą miały charakter organizacyjny. Część wzrostów wydajności wynikających z internetu rzeczy to efekt wykorzystania danych do projektowania zmian procesów i tworzenia nowych modeli biznesowych. Dziś wykorzystuje się ułamek danych zbieranych przez internet rzeczy, a jeśli już, to tylko w podstawowy sposób – np. wykrywając anomalie w działaniu maszyn.
Minie trochę czasu, nim takie dane rutynowo będą wykorzystywane do optymalizacji procesów, tworzenia prognoz czy podejmowania rozsądniejszych decyzji – a to właśnie takie zastosowania prowadzą do wzrostu wydajności i innowacji. Ale to nastąpi. I tak jak w przypadku stosowania technologii informatycznej, pierwsze firmy, które opanują internet rzeczy, zapewne zgarną spore korzyści i będą daleko przed konkurencją, kiedy znaczenie tej zmiany stanie się oczywiste dla każdego.
Martin Neil Baily i James Manyika - Martin Neil Baily jest przewodniczącym w Economic Policy Development oraz członkiem i dyrektorem Business and Public Policy Initiative w Brookings Institution. James Manyika jest dyrektorem McKinsey Global Institute (MGI), ciała analiz biznesowych i ekonomicznych przy McKinsey & Company’s oraz członkiem Brookings Institution.