Chiny. Jak daleko do kryzysu?
Rafał Kinowski
16 maja 2016, 09:48·6 minut czytania
Publikacja artykułu: 16 maja 2016, 09:48W zeszłym roku Chiny opuściło 675 miliardów dolarów, a od początku bieżącego – dodatkowe 530. To był i nadal jest poważny cios dla rynków giełdowych, w których ratowanie utopiono bezskutecznie 200 miliardów. Wraz z podnoszeniem stóp procentowych, nieuchronnie rośnie ilość złych kredytów. W 2015 roku było ich 65 miliardów. Do tego dochodzą oszustwa finansowe, które kosztowały inwestorów kolejne 20 miliardów.
Skala potencjalnych problemów chińskiej gospodarki jest ogromna. Sektor bankowy Państwa Środka jest największy na świecie. Jego aktywa w wysokości 30 bilionów dolarów, stanowią 40% światowego PKB. Niech Was jednak nie zmyli magia wielkich liczb, gdyż nie kryją one żadnej potencjalnej siły.
Dominacja chińskiej branży finansowej jest bezdyskusyjna. Cztery najpotężniejsze światowe przedsiębiorstwa to banki: Industrial and Commercial Bank of China (ICBC), China Construction Bank (CCB), Agricultural Bank of China (ABC) oraz Bank of China (BoC). Wspomniane instytucje finansowe mają w sumie blisko 12 bilionów dolarów w aktywach (głównie kredytach).
Jednak to nie one stanowią najbardziej realne zagrożenie. Lata chińskiej prosperity znacznie wzbogaciły dużą część społeczeństwa. W tym samym czasie banki były skupione na udzielaniu niskooprocentowanych kredytów państwowym firmom budującym infrastrukturę, zostawiając drobnych przedsiębiorców samym sobie. Uzyskanie pożyczki na budowę nowego domu czy założenie działalności gospodarczej leżało poza spektrum działalności państwowych molochów. Podobnie byli traktowani bogacący się Chińczycy. Niskie oprocentowanie kredytów, oznaczało jeszcze niższe odsetki z lokat.
Jednak, że natura nie znosi próżni pojawili się lokalni, choć nadal państwowi, pośrednicy - banki pokroju Sheyang Rural Commercial Bank, opisywanego w ostatnim numerze pisma „The Economist”. Ich kariera rozpoczęła się od zgromadzeniu w formie lokat oszczędności ludności powiatu Shayang, a następnie udzielaniu na ich podstawie kredytów o dwucyfrowym oprocentowaniu.
Model ekonomiczny, przyjęty przez zarządzających bankiem, nie przewidywał tylko jednej zmiennej - spowalniającej chińskiej gospodarki. Wraz z niższym tempem rozwoju plany inwestycyjne przestały się spinać. Kredytobiorcy nie mieli szans spłacić olbrzymich pożyczek, a właściciele lokat przyszli po swoje oszczędności. Jednym słowem: panika. Co bardziej przebiegli bankierzy układali w stosy paczki banknotów o najwyższych nominałach, aby przekonać kłębiący się przed wejściem tłum, że oddział jest wypłacalny. Mimo to, pogłoski o możliwości upadku lokalnego, ale jednak państwowego banku, przenosiły się - jak wirus - do sąsiednich powiatów, infekując kolejnych drobnych ciułaczy chęcią podjęcia oszczędności za wszelką cenę.
Dopiero wspólne wystąpienie Chińskiego Zrzeszenia Banków, które ogłosiło, że obejmuje gwarancjami wypłat banki wiejskie, uspokoiło sytuację. Sheyang Bank nie jest i nie był potężną instytucją finansową, jego aktywa stanowią zaledwie 0,1 promila wartości aktywów całej branży sektora, ale w nim jak w soczewce skupiają się wszystkie kłopoty chińskiego sektora bankowego.
W 2013 roku Chiny zostały dotknięte kryzysem gotówkowym, później nastąpił krach na rynku nieruchomości. W roku 2014 mieliśmy problemy z lokalnymi, wiejskimi bankami, które trzeba było ratować, z powodu - dalekiej od rozsądnej - polityki pożyczkowej. W zeszłym roku byliśmy świadkami załamania rynku giełdowego i gigantycznego odpływu kapitałów, które trwały również w pierwszym kwartale 2016. Na dodatek, Chiny doświadczają gigantycznego wzrostu zadłużenia z 155% PKB w 2008 do 260% w roku ubiegłym. Jak podkreśla „The Economis” tylko nieliczne światowe gospodarki ustrzegły się kryzysu, przy tak rozpasanej polityce pożyczkowej.
Chińskie regulacje zabraniają bezpośredniego zaangażowania w sektor finansowy, nie ma więc mowy o zewnętrznych czynnikach stabilizacyjnych. Biorąc pod uwagę siłę chińskiej gospodarki, każdy jej problem, spowolni światową ekonomię. Nawet skromne tegoroczne obniżenie wartości juana o 1% spowodowało falę spadków na rynkach giełdowych całego globu. Strach pomyśleć o większych i mniej kontrolowanych uszczerbkach, które mogą dotknąć walutę Państwa Środka.
Mimo, że od jakiegoś czasu wieszczy się kłopoty, a nawet krach chińskiego systemu bankowego, trzeba podkreślić, że został on zbudowany na bardzo solidnych fundamentach. Całość jest kontrolowana centralnie przez władze, które są właścicielem wszystkich ważniejszych instytucji finansowcy i mają realny wpływ na działania regulatorów. Polityka kredytowa banków była oparta na najprostszych instrumentach, bez pożyczek strukturyzowanych, które odcisnęły się piętnem na zachodnich instytucjach. Sektor posiada solidny bufor płynnościowy, zapewniony dzięki gigantycznym oszczędnościom obywateli, którzy mieli małe możliwości wyboru alternatywnych form oszczędzania. Dopiero na początku bieżącego roku władze dały możliwość inwestowania poza granicami Chin, w nieruchomości oraz papiery wartościowe.
Tradycyjne metody polegające na udzielaniu kredytów państwowym firmom, z oszczędności obywateli – przy małym dokapitalizowaniu ze strony państwa, pozwoliło na prowadzenie rozsądnej polityki wzrostu.
Tym niemniej czasy spokoju mijają. Zwroty z kapitału maleją. Przed kryzysem Lehmann Brothers jeden juan kredytu generował prawie jednego juana dodatkowego PKB. Obecnie potrzeba czterech i tempo spada. Wraz ze starzeniem się społeczeństwa – co jest nieuniknione, z powodu dziesięcioleci prowadzenia polityki jednego dziecka – oraz dojrzewania gospodarki, wzrost musi maleć.
Innymi słowy Chiny osiągnęły poziom rozwoju, który wyczerpał proste metody wzrostu. Nadchodzi czas przebudowy systemu finansowego w celu lepszej alokacji środków – trzeba bardziej selektywnie podchodzić do rozwoju poszczególnych branż, a także bardziej elastycznego reagowania na presję rynku. Świat powinien oczekiwać dalszej deregulacji stóp procentowych, które były do tej pory sztucznie zaniżane, aby podtrzymać nawet najbardziej bezsensowne inwestycje infrastrukturalne, w stylu słynnych miast duchów. Z pewnością trzeba będzie się przygotować na wstrząsy związane z uwalnianiem juana i przekształcaniem go w walutę światową.
Być może jednak wszystkie te działania są już od dawna spóźnione. W zeszłym roku Chiny opuściło 675 miliardów dolarów, a od początku bieżącego – dodatkowe 530. To był i nadal jest poważny cios dla rynków giełdowych, w których ratowanie utopiono bezskutecznie 200 miliardów. Wraz z podnoszeniem stóp procentowych, nieuchronnie rośnie ilość złych kredytów. W 2015 roku było ich 65 miliardów. Do tego dochodzą oszustwa finansowe, które kosztowały inwestorów kolejne 20 miliardów.
Rynek bankowy, który był pod ochroną państwa, wypływa na nieznane wody konkurencji – póki co tylko lokalnej, ale kto wie czy Chińczycy nie zaproszą zagranicznych graczy.
Może się okazać, że zbyt długie trzymanie sektora pod kloszem, nie wpłynie korzystnie na gospodarkę.
Zestawienie największych banków świata, które otworzyło artykuł jest swoistym deja vu.
Pod koniec osiemdziesiątych XX wieku dominująca rola przypadała pięciu bankom japońskim. Co ciekawe, potęga chińskiego sektora bankowego pochodzi z tego samego modelu rozwojowego, opartego na wsparciu inwestycji, skupionego na wzroście, który przyniósł sukces Japonii pod koniec XX wieku. Ponieważ jednak rząd chiński stara się porzucić ten model, staje przed wieloma wyzwaniami ówczesnej japońskiej gospodarki.
W obu przypadkach banki były ważnymi instrumentami polityki. Zamiast pozwolić na rynkowe stopy procentowe, rządy obu krajów wykorzystują (wykorzystywały) państwowe banki jako główny kanał dla kreacji pieniądza, utrzymując dofinansowanie kredytów poprzez sztucznie zaniżane oszczędności gospodarstw domowych. Polityka przemysłowa sprawiała, że większość kredytów płynęła (i nadal płynie) do przedsiębiorstw państwowych (lub w jakiś sposób z powiązanych z władzami). Polityczny charakter uruchamianych w ten sposób kredytów, powodował, że wraz z problemami z ich spłatą nie stawały się one “złymi”, nadal zmuszając banki do trzymania niskiego oprocentowania. Reformy rynkowe w znacznym stopniu ograniczą podtrzymywanie kredytowej fikcji.
Słabsze tempo rozwoju Japonii, skłoniło bank centralny do obniżenia stóp procentowych począwszy od 1986 roku. Posunięcie zaowocowało pompowaniem cen akcji na tokijskiej giełdzie. Pod koniec 1989 roku bańka pękła.
Z powodu zmniejszających się zysków przedsiębiorstw, chiński bank centralny zdecydował się kilkukrotnie na luzowanie polityki stóp procentowych w ciągu ostatniego pół roku. Pociągnęło to za sobą zmniejszenie rentowności sektora bankowego, gdyż każda pożyczka jest powiązana z wysokością referencyjnej stopy procentowej banku centralnego.
Japońska reforma sektora papierów wartościowych oraz wzrosty na tokijskiej giełdzie spowodowały, że firmy mogły pozyskać pieniądze taniej, niż płacąc 5% odsetek od kredytu bankowego. To, z kolei, zmusiło sektor bankowy do bardziej ryzykownej akcji kredytowej.
Chińska hossa na rynku giełdowym trwała od połowy 2014 roku, ale już wiemy, że pękła.
W przypadku Japonii, ostatecznym rezultatem było załamanie gospodarcze. Czynnikiem decydującym nie był krach na giełdzie z końca 1989 roku czy przegrzanie rynku nieruchomości. Błędny model wzrostu przyjętego przez rządzących zepchnął kraj w spiralę słabego wzrostu gospodarczego. Zarówno rząd - jak i sterowane przez państwo banki - nie były w stanie oszacować faktycznej wartości złych długów, zaciągniętych dla finansowania ciągłego wzrostu gospodarczego.
Być może klimat dla chińskich reform będzie bardziej sprzyjający. Jeśli nie, Chinom grozi ten sam los, co rozbitej japońskiej branży finansowej.