Co łączy nieznośnych młodych Polaków z kilkoma pokoleniami chińskich jedynaków? Łatwiej powiedzieć, co dzieli – kilka tysięcy kilometrów – ale egoizm i rozpieszczenie to dwie cechy, co do których z pewnością zgodziłoby się jedno i drugie społeczeństwo. Zarówno chińscy jedynacy, zwani w swoich rodzinach „małymi cesarzami”, jak i psujący starszym krew w żyłach młodzi Polacy odżegnywani są w swoich krajach od czci i wiary. Jak więc to możliwe, że to właśnie ci najwięksi egoiści naprawią niedługo biznesowe relacje Polski z Chinami?
Podpatrując obecne zawirowania na chińskiej giełdzie, których złożoności nie są już w stanie objaśnić nawet najtęższe głowy zajmujące się rynkami kapitałowymi, czytelnik może odnieść wrażenie powrotu do czasów zimnej wojny. Każdy spadek na szanghajskiej giełdzie przedstawiany jest jako początek nieuchronnej apokalipsy, jak wówczas kolejne kryzysy atomowe, i tak samo jak wtedy również dziś ten medialny świat nijak ma się do naszego codziennego życia. A jednak pozostaje nam z tyłu głowy ukryty niepokój, że chińskie mocarstwo gospodarcze, wyrosłe niespodziewanie w czasie ostatnich dekad, może swoimi problemami sporo namieszać w rozwoju polskiej gospodarki i biznesu.
Świadomość tego zagrożenia najszybciej dotarła właśnie do najmłodszych pokoleń Polaków, dla których ani same Chiny, ani nawet wyjazdy do nich – czy to na wakacje, czy na stypendia – nie są niczym obcym. Z drugiej strony takie wydarzenia, jak niedawna wizyta prezydenta Andrzeja Dudy w Chinach, wkroczenie Huawei na polski rynek komórek czy po prostu osobiste wizyty w osiedlowych chińskich marketach uświadomiły im, że współpraca z rosnącymi w siłę Chinami jest nie tyle zagrożeniem czy smutną koniecznością, co szansą, na której mogą wydatnie skorzystać.
Wie o tym też polski biznes, od niedawna intensywnie eksportujący do Chin… krajowy nabiał. Takie polskie produkty, jak choćby mleko w proszku, okazały się bowiem ostatnio być naszym eksportowym strzałem w dziesiątkę w Państwie Środka. Co z Europy, to zdrowe – w to wierzy rosnąca chińska klasa średnia, która sama składając się głównie z wychuchanych jedynaków, chce swoim dzieciom (i sobie!) zapewnić najwyższą jakość nabywanych towarów. Polski biznes, w tym szczególnie ten start-upowy, poszukujący możliwości szybkiego wzrostu, staje więc przed szansą wstrzelenia się w tak intratne nisze na chińskim rynku, jak eko-żywność czy bursztyny; wystarczy, że jako naród udowodnimy Chińczykom – i samym sobie – że tych kilkaset milionów potencjalnych klientów nie myli się co do jakości naszych produktów.
Zarobić będziemy mogli na tego typu możliwościach jednak tylko wtedy, gdy w świat polsko-chińskiego biznesu poślemy najlepszy w kraju młody kapitał ludzki. Takie inicjatywy, jak choćby świętujące właśnie swoją trzecią edycję Warsaw-Beijing Forum są tego najlepszym przykładem. Poprzez zapraszanie do udziału w zajęciach i warsztatach przedstawicieli przedsiębiorstw, które już odnoszą sukcesy na Dalekim Wschodzie, uczą one młodych ludzi reprezentujących najlepsze uczelnie z obu krajów, jak biznes i nauka mogą wspólnie ukształtować przyszłość polsko-chińskich relacji.
Pokolenie Y, wpatrzone w swoje smartfony, nie uczy się już jednak inaczej, niż za pomocą nowych technologii. Dlatego też takie innowacje procesowe, jak na przykład interaktywne case study, stosowane w czasie corocznych odsłon wspomnianej inicjatywy, powinny upowszechnić się na uczelniach, choćby po to, by pomóc młodym szybciej wejść w świat międzynarodowego biznesu. Dodając do tego typu pomysłów coraz powszechniejszą wśród młodzieży naukę języka chińskiego, wyrażająca się w istnym szale na studiowanie sinologii (piętnaście osób na każde miejsce na UW; kierunek otwarty niedawno nawet na KUL i Uniwersytecie Gdańskim) i licznych kursach mandaryńskiego prowadzonych w szkołach językowych w całym kraju, o skuteczność nowego polskiego biznesu w Chinach nie powinniśmy musieć się martwić.
Wygląda więc na to, że przyszłość naszych relacji biznesowych z Chinami, szczególnie w czasach spadków giełdowych i walutowych, może nie leżeć w dużych inwestycjach polsko-chińskich, ale raczej w inicjatywach podejmowanych przez najbardziej aktywną młodzież w obu krajach. Polskim (i chińskim!) studentom brakuje praktyki, a uczelnie, na których się uczą, oderwane są od rzeczywistości – a przynajmniej tak się powszechnie uważa; jednak sukcesy inkubatorów przedsiębiorczości funkcjonujących przy uczelniach udowadniają, że rozkręcania biznesu można nauczyć się nawet w przerwach między zajęciami. Stąd przyszłość naszych relacji z Chinami przybiera powoli kształt nie tyle kontraktów na ogromne przedsięwzięcia, co prostych start-upów, zakładanych na uczelniach przez najzdolniejszych polskich studentów, którzy przez takie inicjatywy jak wspomniane Warsaw-Beijing Forum już teraz przyswajają sobie nowe zasady współpracy z chińskim biznesem.