Cztery miliony podpisów
Wincenty Elsner
30 marca 2015, 10:29·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 30 marca 2015, 10:29Duda – półtora miliona. Komorowski – 650 tysięcy. Ogórek i Jarubas – po pół miliona, Kukiz, Korwin, Palikot i pozostali – kolejny milion. Imiona, nazwiska, adresy, PESEL-e ponad czterech milionów Polaków. Baza danych, o jakiej wielu może tylko pomarzyć.
Okres przedwyborczy to dla wszystkich partii i komitetów wyborczych gorączka zbierania podpisów poparcia dla swoich kandydatów. Zbieranie podpisów to skrót myślowy. Bo tak naprawdę zbierane są dane osobowe wielu milionów Polaków. Wystarczy zajrzeć do któregokolwiek biura partyjnego. Są wszędzie. Na biurkach, parapetach, w każdym kącie. Formularze z nazwiskami, adresami i PESEL-ami. Zanim dotrą do PKW, przechodzą z rąk do rąk. Podpisy zbiera sąsiadka, koleżanka z biura, wujek pracujący na stacji benzynowej. Wypełnione danymi kartki formatu A4 trafiają najpierw do lokalnych aktywistów partyjnych, potem powiatowych, wojewódzkich. Te z poparciem kandydata na prezydenta Polski wysyłane są do Warszawy. W telewizji widzimy finał – wielkie pudła taszczone do Państwowej Komisji Wyborczej.
Kto panuje nad bazami danych milionów Polaków? GIODO czyli Główny Inspektor Ochrony Danych Osobowych. Wydał nawet specjalny poradnik: „Ochrona danych osobowych w trakcie prowadzenia kampanii wyborczych”. I w ustawie o ochronie danych osobowych wszystko się zgadza. Gdy kolega z pracy zapuka do pokoju i poprosi o podpis dla znajomego kandydata na radnego, powinien mieć przy sobie upoważnienie wystawione przez administratora danych (art. 37 ustawy). Ma? Zapytajcie go. Dodatkowo zbierający podpisy winien zachować w tajemnicy te dane, które już zebrał (art. 39 ust. 2 ustawy). To trudne, bo przecież od razu widać, że w rubryce powyżej podpisała się pani Ela z księgowości. Może należałoby taśmą klejącą tymczasowo zaklejać wypełnione rubryki formularza. Tylko żeby potem taśma dała się oderwać, nie niszcząc danych. Paranoja. Ale w przeciwnym wypadku naruszamy ustawę o ochronie danych osobowych. Przyjdzie inspektor od ochrony danych i wlepi karę. Nie przyjdzie!
Regułą ustawy o ochronie danych osobowych jest zgłaszanie zbiorów danych do rejestracji Głównemu Inspektorowi, by ten mógł kontrolować prawidłowość ich przetwarzania i bezpieczeństwo gromadzonych danych. Ale każda reguła ma swoje wyjątki. I właśnie takim wyjątkiem są zbiory danych tworzone na podstawie przepisów dotyczących wyborów i referendów (art. 43 ust. 1 pkt 6 ustawy), czyli na przykład Kodeksu Wyborczego. Oznacza to, że milionowe zbiory nazwisk z adresami i PESEL-ami nie muszą być zgłaszane do GIODO i w praktyce są przez Głównego Inspektora niekontrolowalne. Co zrobić z tym fantem? Utrudnić życie zbieraczom podpisów wyborczych, bardziej formalizując zasady tworzenia list poparcia? Zorganizować armię kontrolerów GIODO, by w okresie przedwyborczym śledzili zbierających podpisy i straszyli ich karami? Nie! Należy ograniczyć zbiórki podpisów poparcia. Nie w ogóle, a jedynie w postaci papierowych kartek zabazgranych na kolanie długopisem i pomarszczonych od padającego na ulicy deszczu.
Unia Europejska wymyśliła już inny sposób - wykorzystujący Internet. Od trzech lat obywatele Unii mają wpływ na tworzenie przepisów unijnych poprzez Europejską Inicjatywę Obywatelską. To coś analogicznego do znanych w Polsce obywatelskich projektów ustaw, składanych w Sejmie wraz ze 100 tysiącami podpisów. Pod Europejską Inicjatywą Obywatelską musi się podpisać milion osób z różnych krajów. I mogą robić to przez Internet. Komisja Europejska przygotowała nawet specjalne, bezpłatne oprogramowanie, umożliwiające zbieranie podpisów on-line. Co ważne, aby podpisać się na internetowej liście poparcia Europejskiej Inicjatywy Obywatelskiej, nie trzeba kupować drogiego podpisu elektronicznego.
Nic nie stoi na przeszkodzie, aby wzorując się na Europejskiej Inicjatywie Obywatelskiej, wprowadzić w Polsce możliwość internetowego zbierania podpisów poparcia pod listami kandydatów, pod obywatelskimi projektami ustaw i wnioskami o referenda. Ułatwiłoby to pracę wielu tysiącom woluntariuszy, a przede wszystkim zasadniczo lepiej zabezpieczyło gromadzone dane osobowe. Byłyby wpisywane wprost do systemu komputerowego, a nie na kartki papieru, potem podawane z rąk do rąk lub walające się po kątach partyjnych biur. Malkontent powie, że wtedy łatwiej będzie oszukać? Podając „lewe” dane lub przepisując te same nazwiska z wyborów na wybory. Bez przesady. Trochę zaufania do obywateli. A poza tym system komputerowy potrafi wykryć takie nadużycia, jak wpisywanie wielu osób z jednego komputera. Obecnie, po uruchomieniu rejestru PESEL-2, będzie nawet możliwość sprawdzenia, czy podany PESEL odpowiada wpisanym danym osobowym.
Niech te najbliższe wybory prezydenckie i parlamentarne będą ostatnimi z papierowymi listami poparcia. Kolejne dopiero za trzy lata. Będzie sporo czasu, by zmienić Kodeks Wyborczy i przygotować niezawodne oprogramowanie do internetowego zbierania podpisów. Tak aby w roku 2018 na ulicach pojawili się zbieracze podpisów poparcia wyposażeni w laptopy, miast kartek i długopisów.