Słowo innowacyjność jest najbardziej nadużywanym terminem w biznesie, formą wydmuszki. Powstała korporacyjna funkcja innowacji – czyli jakby szefa ds. nowości i wspierania kreatywności. Ale czy na kreatywność można nałożyć strukturę? Czy nakładanie ram nie dusi potencjału twórczego?
Wychodzę z założenia, że wszystko dobre, co daje efekty. Do innowacji są różne podejścia, które można by określić jako niemal przeciwstawne, oraz mnóstwo odcieni szarości, różnych kombinacji, filozofii i technik.
Zanim przejdę do mojej prywatnej typologii, podam definicję innowacji, którą się posługuję. Opieram się na teoriach austriackiego ekonomisty Josepha Schumpetera (1883-1950), który napisał: innowacja to zmiana, która charakteryzuje się tym, że generuje wartość. W tym sensie każdy przedsiębiorca w grze rynkowej jest innowatorem starając się dostarczyć klientom unikalną wartość i rozwiązując ich problemy lepiej niż konkurencja (nie tylko nowe produkty, ale też strategie, pomysły na sprzedaż, marketing itp). Bez innowacji nie ma sukcesu w biznesie.
Na jednym biegunie mamy podejście kreatywne. Z fascynacją i zazdrością oglądam filmy przedsiębiorcy (sprzedał swoją aplikację CNN) i prekursora „youtubowania” Casey’ego Neistata. Jego receptą na biznes jest pasja, podążanie za tym co się czuje. Z jednej strony niby skrajnie ryzykowne, ale przecież biznes to nie nauka, a forma sztuki - nie jest w pełni racjonalny. Są tacy, którzy książkowo używając metod i dobrych praktyk, zarazem nie potrafią osiągnąć sukcesu, a niektórzy jak Casey, jawnie negując zasady, zarabiają grube miliony. Intuicja, charyzma, talent do otaczania się właściwymi ludźmi…?
Pozornie podobną co do zasady, choć mającą inne podłoże jest koncepcja, którą nazywam „firmą-probówką”. Opowiedział mi o niej profesor Piotr Płoszajski w naszej rozmowie o teoriach innowacji (któremu bardzo dziękuję za inspirację). Wynika ona z obserwacji procesu ewolucji, która przebiega poprzez przypadkowe krzyżowanie się genów. Gdy przeniesiemy to na pole teorii organizacji, mamy firmę, która wspiera przypadkowe spotkania, aby pomysły, projekty i ludzie mieszali się, tworząc nowe, ciekawe, innowacyjne inicjatywy. Przykładem takiej firmy, z sukcesem stosującej to podejście, jest Google. Posiadają oni dużą liczbę darmowych kafejek, w których prowadzi się optymalizację długości kolejek, tak aby nie były ani za długie (aby ludzie sobie nie poszli), ani za krótkie (aby ludzie zdążyli się „skrzyżować”).
Na drugim biegunie jest żołnierska dyscyplina: strategia, planowanie i zarządzanie ryzykiem. Aby minimalizować ryzyko powstało wiele świetnych metod, od tych podstawowych ram wspierających projektowanie jak Design Thinking, przez JobsToBeDone, po ciekawe metody analityczne jak TRIZ czy GTI, które także bazują na ewolucji, choć w zupełnie inny sposób: dzięki odkryciu wzorców ewolucyjnych, charakterystycznych dla rozwoju wszystkich produktów i usług, próbują w projektowaniu zaszyć te same właściwości, aby zminimalizować ryzyko nietrafionej inwestycji.
Czego zatem używać
Opierając się na pragmatycznej teorii prawdy Williama James'a, myślę, że miarą prawdy jest skuteczność. Uwielbiam i ciągle się uczę podejścia kreatywnego, czasem celowo próbując nie definiować celów z góry, ani określać kierunku eksperymentów nad nowymi produktami i usługami (i życiem w ogóle). Uwielbiam rozmawiać z ludźmi bez specjalnego celu, bo często się coś ciekawego rodzi z takich spotkań. Ufam emocjom – daję upust niezadowoleniu i pozwalam, żeby były motorem zmian. Ponad wszystko ufam swojej intuicji, to nauka po wielu biznesowych porażkach. Z drugiej strony rozumiem, że są rzeczy, których podejściem zwinnym nie zrobię: przemysł, budownictwo, medycyna – tam gdzie przy bardzo konkretnych wymogach klienta, mamy do wyceny i projektowania bardzo złożone systemy, jednocześnie mając w ręku mało detali. Tam trudno jest o szybkie prototypowanie w duchu Design Thinking, a regulacje prawne są bardzo szczegółowe. W takich przypadkach należy bardzo dokładnie planować, przewidywać ryzyko i budować zaawansowane modele. Konsekwencje błędów w takich obszarach bywają katastrofalne – od ogromnych strat finansowych i bankructw nawet wielkich firm, na katastrofach ze śmiercią i zatruciem środowiska włącznie.
Dlatego nie można być dogmatykiem. Jest wiele bardzo ciekawych narzędzi i wcale nie zabiją one kreatywności, ale przydają się w bardzo określonych sytuacjach. Jest miejsce i na twórczą pasję, na ko-kreację z klientem, na zwinne podejście oraz na złożone analizy rynku, dzięki, którym można z dużą dozą prawdopodobieństwa przewidzieć przyszłe potrzeby klienta.
Zainteresowanym poszerzeniem wiedzy mogę polecić rózne książki, na początek polecam „Twórczą destrukcję” – książkę o nieszablonowym myśleniu, wydaną przez McKinsey&Company, która bazuje na badaniach skuteczności kadry menadżerkiej przez nich wykonanych.
Sam nie tylko interesuję się teoriami i narzędziami, ale także rozwijam swoje własne. Ostatnim naszym dzieckiem jest niedawno wypuszczona na rynek aplikacja www.TeamStormer.com, która zwiększa efektywność sesji kreatywnych. Z dumą i radością zapraszam do testowania i proponowania usprawnień, ze które z góry dziękuję.