Patronite to portal, który pozwala twórcom i sportowcom uzyskać stałe dofinansowanie od swoich fanów. Ludzie deklarują kwoty, jakie są w stanie wpłacać na portalu na konto swojego ulubionego twórcy. Taki mecenat naszych czasów. Od crowdfundingu różni się tym, co zresztą zauważa sam portal, że nastawiają się na długofalową współpracę, nie na jednorazowy strzał, jak kickstarter. Patronite podkreśla, że chodzi im o budowanie długofalowych relacji między twórcami i ich „sponsorami”.
Magia zadziałała. Jak pisaliśmy niedawno na łamach INN:Poland, imponujące wyniki osiągnął vloger Krzysztof Gonciarz. Zebrał na portalu Patronite imponujące deklaracje comiesięcznego wsparcia, co gorsza, zrobił to w niesamowitym tempie. Zachęceni jego przykładem ruszyli inni twórcy, na Patronite zaczęło przybywać kilkadziesiąt kont dziennie, zakładanych przez wszystkich możliwych potrzebujących: znalazły się tam i projekty youtube, i artyści, i fundacje. Gorączka złota.
Oczywiście, nie trzeba było długo czekać, by ktoś zaliczył imponujący… brak powodzenia. I to wyśmiał bez litości (takie prawo właściela klawiatury) redaktor Mateusz Nowak w swoim tekście, który zauważył, że youtuber, vloger Sebastian Kołczyński nic nie zebrał, a bloger Paweł Opyda jedynie 115 zł. – Choć dał bardzo marketingowe ceny – wszystkie kwoty kończą się na 9 zł (szkoda, że Patronite nie pozwala dodawać końcówek 99 groszy, byłoby zabawniej) – to jego kampanię przez kilka dni wsparło zaledwie 5 osób – czytamy.
– Brak powodzenia Pawła Opydo na Patronite jest interesujący z dwóch powodów. Po pierwsze pokazuje, że sukces Gonciarza nie odkręcił kurka z pieniędzmi wszystkim (znanym) twórcom internetowym, a jedynie Gonciarzowi. Po drugie pokazuje trochę, ile są warci blogerzy celebryci, którzy często stawiają się na pozycji liderów, influencerów i ekspertów – dodaje autor. „Każdy chce być Gonciarzem. Ale nie wychodzi. Hi hi hi”, dodaje ze swojej strony Przemysław Pająk, szef Spider's Webu.
I ten chichot mnie, przyznam, zafrapował. Jeśli „efekt Gonciarza” byłby powodem do refleksji, ewentualnie współczucia wobec ludzi, którzy wystawili swoje usługi, twórczość, potencjał, do wyceny w Internecie, i wiatr hula po ich ofercie… to ok. Ale chichot jakoś na współczucie nie wskazuje, bardziej na satysfakcję, której zupełnie nie rozumiem. Dlaczego jeden przedsiębiorca cieszy się, że innemu, w zupełnie innej branży, nie wyszło?
Śmiejąc się z nieudanych zbiórek, zapominamy, że Krzysztof Gonciarz, który zapisał się już w historii polskich zbiórek w internecie, choć jeszcze nie zdążył w pełni odpłacić setkom swoich sponsorów – nie wziął się znikąd. Budował swoją pozycję nie dzień czy dwa, ale wiele lat. Dla swoich darczyńców nie jest anonimowo schowany po swojej stronie monitora. Brał udział w spotkaniach autorskich, premierach książek, wykładach. Zapewne jest żywym dowodem na to, że internet jest tylko medium, ale przyciąga odbiorców – żywy człowiek ze swoją twórczością i osobowością. Na sukces takiej skali, potrzeba też – po prostu - skali. Na głównym koncie na YT ma 350 tys. subskrybentów… Innymi słowy – zbudował relację, na solidnych fundamentach osobistych kontaktów i ogromnego czasu i wysiłku, który trzeba poświęcić na kontakt z innym człowiekiem.
Zachęceni przez jego sukces, założyły na Patronite konta osoby, które mają po 18 lat, 1000 subskrybentów na swoim kanale na YT i nie mogą marzyć o tak długich relacji z widownią. Bo gdy Gonciarz zaczynał, one walczyły o świadectwo ukończenia podstawówki.
No i jeszcze – czy sukces finansowy możemy oceniać tylko z astronomicznej wysokości 28 tysięcy złotych? Mocno się z tym nie zgadzam. Wystarczy zastanowić się, jak wiele może zmienić w działalność twórcy regularne uzyskiwanie wynagrodzenia, właśnie za tę działalność? Nawet, jeśli nie będzie duże, ale dodatkowe 500 złotych będzie zmianą jakościową w ich pracy, bo to będą środki na lekturę, na czas, na sprzęt. Przynajmniej w założeniu, zawsze mogą skończyć jak "stypendia" z programu 500 plus, który wymiótł z przygranicznych rejonów Niemiec tanie auta.
Zamiast poświęcić czas na kolejną chałturę, można pisać, robić filmy, rzeźbić. Zamiast tworzyć coś na potrzeby wpisów sponsorowanych, twórcy mogą zachować samodzielność, rozwijać się w swoim kierunku. Można zrobić profesjonalny filmik, dzięki dodatkowej stówie na wejście do studia nagrań. Można kupić sprzęt. Kasia Czajka, autorka Zwierza Popkulturalnego zebrała na Patronite ponad 100 patronów i ponad 1500 zł. Mało? Przeliczcie to na ceny książek, biletów do kina, premier. A nawet benzynę do samochodu czy bilety na autobus.
Z drugiej strony wciąż działa powiedzenie "jak nie potrafisz, nie pchaj się na afisz". Na samym "próbowaniu" nie zbuduje się sukcesu, tylko dzieci są urocze, gdy się wywracają. Popkultura dowolnie dostarcza z każdej strony potrzebne przysłowia, na obronę sukcesu i na wyśmianie porażki. Ale kpina boli długo. Co jest fajne w społeczności kreatywnej, że jest pozytywna, otwarta na nowości, w odróżnieniu od jakichś toksycznych nurtów dyskusji o polityce. Jak zadziała krytyka "jesteś śmieszny, bo nie zebrałeś od razu kasy"? Jeśli od razu strzelimy w stopę blogerom czy twórcom, którzy próbują się rozwijać, pozbawimy nasz internet swobody. I luzu, z którego powstają najlepsze miejsca w światowej pajęczynie.