Matka, która zaciągnęła chwilówkę. Organizacje pozarządowe, biblioteki, przypadkowi użytkownicy – grono "ofiar" krakowskiej fotografki, która z copyright trollingu uczyniła dochodowy biznes, jest naprawdę szerokie. Opisujemy najbardziej wstrząsające historie.
Twoje dziecko zrobiło gazetkę szkolną? Uważaj na pozew sądowy. Wkleiłeś zdjęcie na swojego bloga, którego czyta kilkanaście osób? Zapłacisz kilka tysięcy. Ktoś wrzucił niepodpisane zdjęcie na twój portal? Czekaj na policję. Historie osób, które wpadły w sidła copyright trollingu są porażające.
Niedawno opisywaliśmy historię fotografki, która pozywa instytucje państwowe, biblioteki, szkoły i osoby prywatne, które na swoich stronach nieopatrznie zamieściły zrobione przez nią zdjęcie. Kwoty pozwów sięgają kilkunastu tysięcy złotych. A cała sprawa nie jest wcale taka jednoznaczna, jak się wydaje. Ten artykuł wywołał lawinę komentarzy, maili i telefonów do redakcji. Odzywali się przedstawiciele instytucji i osoby prywatne, które dostały wezwania do zapłaty. Często w sytuacji, w której nie doszło do naruszenia prawa ze strony osoby, do której skierowane są roszczenia.
Zacznijmy od ustalenia podstawowych faktów. Używanie cudzych utworów bez zezwolenia jest naganne i niedopuszczalne. To nie podlega wątpliwości, zarówno dla nas jak i dla prawodawcy. Sęk w tym, że jak mówił w rozmowie z nami prezes Cyfrowej Polski, Michał Kanownik, żyjemy w realiach prawnych, które nie przystają do świata internetu. Być może jest to właściwy czas na podjęcie dyskusji o dopuszczeniu dozwolonym użytku i prawie cytatu. Przedstawiamy najbardziej wstrząsające historie ofiar krakowskiej fotografki.
Wszystko zaczęło się od dwóch bibliotek w zachodniej Polsce. Obie w celach informacyjnych zamieściły na swoich stronach zdjęcie Czesława Miłosza, które pracownicy placówek znaleźli w sieci. Nie zapaliła im się lampka ostrzegawcza, bowiem foto latało w internecie bez podpisu autora.
Ten ostatni szybko jednak zmaterializował się w życiu pracowników bibliotek i wystosował roszczenie w wysokości ponad 18 tysięcy złotych. W budżecie takich instytucji, jak nietrudno się domyślić, takich pieniędzy nie ma. Dyrektorzy obawiali się skandalu i nie mieli środków na prawników.
– Całe szczęście, że miałem prawnika, który znał się na prawie internetowym, ale i tak byłem przerażony. Dostałem wezwanie z kancelarii prawnej do zapłaty na ponad 20 tysięcy złotych. Kiedy próbowałem negocjować, zaproponowano mi rozłożenie całej kwoty na raty. Kiedy się nie zgodziłem, dostałem pozew, który miał 70 stron – mówi w rozmowie z INN:Poland Andrzej (imię zmienione), który prowadził portal. – Zdjęcie, które było przedmiotem tego postępowania usunąłem niezwłocznie po tym, jak się dowiedziałem, że narusza prawa osób trzecich. Na szczęście miałem dobrze skonstruowany regulamin i sprawę w sądzie wygrałem – dodaje z ulgą.
Mniej szczęścia miała natomiast fundacja Media 3.0, prowadząca stronę ktorzadzi.pl. – Działamy non-profit na rzecz przejrzystości życia publicznego. Pomaga nam wielu wolontariuszy. Fotografka stwierdziła, że jedno ze zdjęć wrzuconych na portal było jej autorstwa. Jej kancelaria prawna napisała do nas pismo o tym, że naruszyliśmy prawo i jedno ze zdjęć jest jej własnością. Odpisaliśmy, że przepraszamy, jeśli miało miejsce takie zdarzenie. Kilka razy tak się zdarzało, że ktoś z wolontariuszy popełnił błąd i prosiliśmy o zgodę na wykorzystanie zdjęcia. To zazwyczaj zamykało sprawę. W tym przypadku też poprosiliśmy o możliwość umieszczenia jej zdjęć, ale przedstawicielka prawna kategorycznie odmówiła. Dostaliśmy wezwanie do zapłaty na 12 tysięcy złotych. Dla nas to była kosmiczna kwota – mówi w rozmowie z INN:Poland przedstawiciel Fundacji Media 3.0 i zapowiada walkę. Wysokość roszczenia jest nieadekwatna do poniesionej szkody.
Na celownik krakowskiej fotografki trafiają także osoby prywatne. – Znam przykład matki, która zastraszona przez prawników wzięła pożyczkę. Jej dziecko umieściło zdjęcie poety w gazetce szkolnej – mówi w rozmowie z INN:Poland Krystian (imię zmienione), który sprawę fotografki śledzi od kilku lat. – Osób prywatnych jest więcej. Znany reżyser spłaca po 500 złotych ugody. Wiem też, że problemy miała poeta z Łodzi – dodaje.
Mowa o Bogumile Jęcek, która podobnie jak kilka innych osób, zgłosiła się do naszej redakcji i nie boik się wystąpić pod nazwiskiem. Poetka prowadziła blog Czarne Koronki. W 2010 roku zamieściła na swojej stronie zdjęcie znanego poety. Znalazła je w sieci i była przekonana, że zdjęcie jest, jak to określiła, „w domenie publicznej”. Nie było oznaczenia autora, ani zastrzeżenia praw. Kiedy po jakimś czasie chciała uzupełnić te dane, zdjęcia już nie było. Było za to wezwanie do zapłaty kilkunastu tysięcy złotych oraz wizyta policji. Pani Bogumiła zdjęcie usunęła oraz opublikowała przeprosiny. Jednak autorka zdjęcia przez swoją asystentkę stanowczo domagała się ich usunięcia.
Zanim odpowiemy dlaczego fotografka nie chciała publicznych przeprosin, warto poznać historię fundacji Liternet, która prowadzi portal liternet.pl oraz stronę i fanpage Rozdzielczość Chleba. Historia pozwu była w tym wypadku typowa. Jeden z użytkowników portalu Liternet, który jest związany z Rozdzielczością Chleba, wrzucił do sieci zdjęcie autorstwa fotografki. Administratorzy, kiedy dostali wielotysięczne roszczenie od kancelarii prawnej, usunęli obraz. Zawsze działali w ten sposób i nigdy nie było problemu. Kiedy opisali całą sprawę na swojej stronie, pojawił się kolejny list z kancelarii prawnej z żądaniem usunięcia artykułu.
To typowe dla zjawiska copyright trollingu – dbanie o to, by zjawiska nie nagłaśniać. Świadomość użytkowników internetu zabiłaby intratny biznes. Autor zdjęcia nie ma interesu w tym, żeby inni nie łamali prawa. Zależy mu wręcz na tym, żeby ludzie nieświadomie to prawo łamali. Bo to jest podstawą do pozwów.
Dbanie o ciszę wokół łamania prawa jest tym, co odróżnia intencje zwykłego twórcy, od tego, dla którego bycie poszkodowanym stało się sposobem na życie. Każdy, kto cierpi z powodu naruszenia jego własności, powinien zrobić wszystko, aby taka sytuacja się więcej nie zdarzyła. Tymczasem działania fotografki zmierzają przede wszystkim do ukrycia faktu złamania prawa. Dysponujemy dokumentami, które potwierdzają, że jednym z punktów podpisywanych ugód jest klauzula poufności.
Mechanizm copyright trollingu krok po kroku
1. Zrób zdjęcie znanej osoby, opublikuj je w sieci.
2. Czekaj, aż ktoś nieświadomie użyje tego zdjęcia.
3. Poprzez kancelarię prawną wyślij wezwanie do zapłaty na dużą kwotę.
4. Złóż zawiadomienie na policję.
5. Nie zgadzaj się na żadne negocjacje.
6. Podpisując ugodę zadbaj o klauzulę niejawności.
7. Czekaj na kolejnych nieświadomych użytkowników.
Fundacja Liternet, wiedząc o tym, zagrała va banque. Poinformowała prawników fotografki, że w przypadku wyroku skazującego, pieniądze na odszkodowanie będą zbierane w głośnej publicznej zbiórce. Sprawa przycichła, pomimo tego, że wcześniej prezes Liternetu był czterokrotnie wzywany na komisariat. Okazało się, że bardziej opłaca się wyciszyć sprawę.
Skala zjawiska jest duża, nasi rozmówcy szacują, że w pułapkę niepodpisanego zdjęcia mogło wpaść do tej pory nawet kilkaset podmiotów. Są wśród nich zarówno osoby prywatne, jak i szkoły, biblioteki, fundacje, ale i urząd miasta we wschodniej Polsce, ambasada polska i konsulat. Te, które zgodziły się podpisać ugodę, mają zawartą w niej klauzulę niejawności.
Naciski na to, by sprawy nie nagłaśniać, były również na dziennikarza Dziennika Internautów – Marcina Maja, który jako pierwszy opisał sprawę i od półtora roku aktualizuje informacje na temat działalności fotografki. Jego wydawca otrzymał wezwanie z kancelarii prawnej z żądaniem zdjęcia tekstu.
W całej historii uderzające jest kilka rzeczy. Po pierwsze, roszczenia są nieadekwatnie wysokie do poniesionej szkody. Choć w przypadku dzieła, jakim jest zdjęcie, trudno jest o prostą wycenę, zdjęcia nieżyjącego poety można kupić np. w PAP w cenie ok. 100 złotych. Drugą sprawą jest ukrywanie całego procederu przez poszkodowaną fotografkę. Trzecią, fakt, że najczęściej pozywane są osoby prywatne, instytucje państwowe i fundacje kulturalne, czyli podmioty, które nie działają dla zysku. Czwartą zaś wykorzystywanie wizerunku nieżyjącego artysty. Wielu naszych rozmówców podkreślało, że całą sytuacją zniesmaczony jest syn poety.
Prosiliśmy fotografkę o komentarz do całej sprawy. Jednak przez swoją asystentkę odmówiła.