Siadasz przy stoliku w restauracji. Stukasz palcem w elektroniczny blat i natychmiast wyświetla się na nim interaktywne menu. Wybierasz przystawki, minimalizujesz kartę dań i włączasz transmisję meczu.
To całkowicie realna scena z interaktywnych restauracji Dmytro Kostyka, ukraińskiego przedsiębiorcy, założyciela Kodisoft, który w wieku 19 lat zarobił swój pierwszy milion. Restauracje Kostyka testowano już na Cyprze, w Dubaju i Abu-Dhabi, a niedługo pojawią się w trzech amerykańskich miastach. Zaś jego samego niedawno okrzyknięto lokalnym Stevem Jobsem.
Paradoks Majdanu
Wielu młodych, ukraińskich przedsiębiorców chciałoby pójść w ślady Dmytro Kostyka. Do niedawna było to niemożliwe. Skorumpowani politycy skutecznie blokowali rozwój małych i średnich przedsiębiorstw. Wydarzenia na Majdanie dały szansę na rozwój biznesu. – Przynajmniej częściowo pozbyliśmy się z kraju korupcji. Nowy rząd i nowy prezydent to utalentowani ludzie, którym zależy na rozwoju kraju – mówiła Jaanika Merilo z UAngels, grupy inwestorów i akceleratorów biznesu.
W zeszłym tygodniu grupa ukraińskich przedsiębiorców opowiadała na warszawskim ICT Summit o sytuacji start upów. Paradoksalnie wojna na wschodzie Ukrainy nie przeszkadza im w prowadzeniu biznesu. Owszem, armia pochłania część państwowych środków, które inaczej przeznaczono by na rozwój gospodarki. Owszem, firmy boją się sankcji, które mogłyby wpłynąć na ich rozwój. Ale sytuacja na wschodzie, co podkreślają ukraińscy przedsiębiorcy, nie ma ogromnego wpływu na biznes. - Walki toczą się jedynie na kilku procentach terytorium państwa. Porównajcie to z Izraelem. Tam wojna toczy się od dziesięcioleci, a biznes i start-upy w Izraelu rozwijają się bardzo prężnie – rzuca Merilo.
Dobre strony wojny
Niektórzy postanowili wykorzystać wojnę na Ukrainie do dość ekstremalnego promowania przedsiębiorczości. Tak zrobił ukraiński przedsiębiorca, Alexander Olshansky, który pod koniec października założył inkubatorów militarnych start-upów – Voenkubator. Chce w ten sposób doprowadzić do rozwoju w dziedzinie przetwarzania i zdobywania informacji oraz obrazów, monitorowania miejsc publicznych, pracy z dużymi partiami danych, ale także produkcji dronów, symulatorów i systemów obserwacji terenu.
Sami ukraińscy przedsiębiorcy widzą szansę dla siebie w specyfice wschodniej Europy. Wiele obszarów nie jest tam ściśle regulowanych. – Skoro rząd zajmuje się innymi sprawami, to może warto zaryzykować i zainwestować w te części rynku? – zastanawia się Vitaly Golomb, przedsiębiorca i mentor. Dzięki temu firmy mogą pozwolić sobie na działania, które na Zachodzie są niemożliwe. Na przykłąd wspomniane drony. Przestrzeń powietrzna w Stanach Zjednoczonych jest mocno uregulowana i rynek produkowania dronów i usług z nimi związanych jest tam trudny. - W Ukrainie nie byłoby takiego problemu – wspomina Golomb.
Startupowiec zdrajca
Ukraińskie startupy mają inne problemy niż wojna. Na przykład skąd wziąć kapitał. Na zachodzie młody przedsiębiorca musi zdecydować, czy iść po pieniądze do funduszu, do anioła biznesu czy jeszcze gdzie indziej. Na Ukrainie startupowiec dodatkowo musi zastanowić się, do kogo iść po wsparcie, żeby nie usłyszeć, że zdradza kraj. – Prowadzimy czasami biznesy z rosyjskimi inwestorami. Spotykamy się od czasu do czasu z oburzeniem, a nawet wręcz nienawiścią ze strony rodaków – mówi Nikolay Savin, dyrektor zarządzający w akceleratorze biznesu Growth UP Business Accelerator.
Zwłaszcza, że dla wielu ukraińskich firm, Rosja wydaje się ziemią obiecaną. Przykładem może być rosyjska Grupa Imperious, która dofinansowała ostatnio kwotą 250 tys. dolarów kijowski start-up Multitest – W naszej sytuacji musimy myśleć globalnie i szukać szansy gdziekolwiek się pojawia. Pieniądze nie mają ojczyzny – mówi Merilo.
Lepszy etat
Problemem ukraińskich startupów jest także kadra pracownicza, a dokładniej – jej dość specyficzny brak. Prawie 90 proc. utalentowanych programistów na Ukrainie pracuje dla zagranicznych firm. - Taka praca zapewnia im wygodną posadę i wysoką płacę, więc trudno im się dziwić, jednak należałoby znaleźć sposób na zmotywowanie Ukraińców do pracy na lokalnymi produktami i napędzaniem krajowej gospodarki – mówi Golomb.
Inną sprawą jest brak globalnych aspiracji. Większość rodaków Dmytro Kostyka nie myśli nawet o wejściu ze swoim produktem na rynek amerykański, a co dopiero mówić o całym świecie. Tamtejsze start-upy myślą raczej o podboju kraju lub rynku wschodniego. Żeby to zmienić ukraińscy przedsiębiorcy zorganizowali we wrześniu dużą konferencję w San Francisco. Przedsiębiorcy z Ukrainy mogli przekonać się, że amerykańskie startupy stoją na takim samym poziomie, a inwestorzy ze Stanów Zjednoczonych mogli poznać ukraiński potencjał. Jednak efektów konferencji na razie nie widać.
Wschodni Dziki Zachód?
Ukraina zaczyna dopiero rozwijać się pod kątem ekosystemu start-upów. Jak wskazuje niedawny raport NEFESIE – Narodowego Systemu Edukacji do Celów Rozwijania Innowacji i Przedsiębiorczości Studentów Informatyki na Ukrainie – w kraju działa tam obecnie tylko 20 inkubatorów biznesu, z czego tylko 10 jest naprawdę aktywnych. Dla porównania, na całym świecie oficjalnie zarejestrowanych jest ponad 4 tysiące inkubatorów. Najwięcej w Stanach Zjednoczonych (od 850 do 1100). W Zachodniej Europie jest ich 800. – Akceleratory powstały przed chwilą. Inkubatorów jest niewiele, a lokalnych aniołów biznesu praktycznie nie ma. Musimy jednak być cierpliwi, bo budowanie społeczeństwa rozwiniętego technologicznego trwa – mówi Merilo.